Najtrudniej opowiadać o domu. To był dla mnie naprawdę ciężki temat, nadal bolesny. Bardzo długo nie rozmawiałem z rodzicami, właściwie przez połowę mojego życia. Ewa sprawiła, że znów zacząłem mieć z nimi kontakt. Może się jednak zdarzyć, że teraz, po wydaniu książki, znów go stracimy. Na tę chwilę w ogóle nie rozmawiamy. Rodzice przeczytali fragment w gazecie, odebrałem telefon z pretensjami, na tym się skończyło. Może i ja, i oni potrzebujemy czasu. Przecież wiedzą, co się działo w naszym domu… – mówi w dzisiejszym “Fakcie” i “Przeglądzie Sportowym” Radosław Kałużny.
FAKT
Na start tekst po losowaniu.
– Co się martwisz. Nasi kibice zrobią na Santiago Bernabeu taki doping, że w życiu takiego tam nie widzieli – mówił Bogusław Leśnodorski do Wandzla. Telefony brzęczały od przychodzących SMS-ów. Piłkarze cieszyli się z wylosowania Realu. Szczególnie kibice tego klubu, jak Arkadiusz Malarz. – Dobrze, że w przyszłym tygodniu mamy dwa treningi dziennie. Przyda się – pisał. Szczęśliwy był także trener Besnik Hasi, wielki sympatyk Królewskich.
Dalej mamy już tylko tematy ligowe. Jacek Kiełb czuje się w Kielcach jak ryba w wodzie.
– Nikt za piękne oczy nie będzie mnie klepał po plecach. Muszę zasuwać na boisku, żeby nie stracić zaufania – mówi Kiełb. Skrzydłowy wielokrotnie powtarzał, że w Kielcach czuje się jak w domu. Powodów ma kilka. Tu poznał swoją żonę, tu urodziła mu się córka i w końcu tutaj debiutował w ekstraklasie. Wspomnień dużo, ale jak się okazuje swojej pierwszej wizyty w mieście Kielb nie pamięta. – Przyjechałem tu w podstawówce. Byliśmy z klasą na wycieczce w Górach Świętokrzyskich. Jedyne, co pamiętam, to wizytę w basenie “Perła” w Nowinach – opowiada.
Nieczęsto zdarza się w “Fakcie” wywiad. Skoro do wydania weszła rozmowa z piłkarzem – musi być naprawdę mocna. I jest. Radosław Kałużny otwiera się i mówi o swojej przeszłości.
O czym najtrudniej jest panu opowiadać?
O domu. To był dla mnie naprawdę ciężki temat, nadal bolesny. Bardzo długo nie rozmawiałem z rodzicami, właściwie przez połowę mojego życia. Ewa sprawiła, że znów zacząłem mieć z nimi kontakt. Może się jednak zdarzyć, że teraz, po wydaniu książki, znów go stracimy. Na tę chwilę w ogóle nie rozmawiamy. Rodzice przeczytali fragment w gazecie, odebrałem telefon z pretensjami, na tym się skończyło. Może i ja, i oni potrzebujemy czasu. Przecież wiedzą, co się działo w naszym domu…
A inni ludzie mieli świadomość, że ojciec pana bił?
Kompletnie nikt o tym nie wiedział. Przez trzydzieści parę lat nikomu o tym nie mówiłem. Może trochę zdawał sobie z tego sprawę jedynie dziadek, ale wszystkiego też nie mogłem mu powiedzieć. Był nieobliczalny… Mógł coś ojcu zrobić, dlatego wszystko dusiłem w sobie. Nie jestem człowiekiem, który użala się nad sobą, że dostawał wpier…l. Taki po prostu był mój dom. Jaki by nie był, zawsze jednak mój.
GAZETA WYBORCZA
Tekst po losowaniu. W Warszawie wylądują największe gwiazdy.
W Legii gra tylko dwóch piłkarzy mających doświadczenie z LM, obaj grali już z Realem. Rezerwowy skrzydłowy Michaił Aleksandrow w sezonie 2014/15 rozegrał sześć meczów w fazie grupowej w barwach Łudogorca Razgrad. Bułgarom nie udało się urwać punktów Królewskim. Inny skrzydłowy, Steveen Langil, jesienią 2010 r. biegał w koszulce Auxerre, mecze z Realem kończyły się z takim samym jak u kolegi z zespołu skutkiem. Pozostali piłkarze Legii zadebiutują w elicie. Doświadczenie z LM ma też Hasi, który 2014 r. prowadził Anderlecht w fazie grupowej. W grupie z Arsenalem, Borussią Dortmund, Galatasaray wywalczył sześć punktów, zajął trzecie miejsce. Najpierw uległ Niemcom 0:3, ale na koniec fazy grupowej zremisował 1:1 w Dortmundzie. Z Realem, Dortmundem, Sportingiem zagra też drużyna młodzieżowa Legii. Dzięki awansowi seniorów w Młodzieżowej Lidze Mistrzów udział weźmie zespół do lat 19. To rozgrywki dla zawodników z rocznika 1998 i młodszych. Każdy klub może zgłosić także trzech zawodników z rocznika 1997. Obecna Legia jest mistrzem Polski w swojej kategorii wiekowej i zmierzy się z wielkimi markami. Juniorzy z Madrytu, Dortmundu i Lizbony zagrają w Ząbkach. I te mecze będą równie wielkim wyzwaniem dla klubu. Pewne jest jedno – po tej jesieni właściciele, piłkarze, trenerzy i kibice Legii dowiedzą się, ile brakuje klubowi do europejskiego topu.
SUPER EXPRESS
W “Superaku” o składzie Kaiserslautern starcie Bundesligi opowiada Tomasz Hajto.
Bayern znów poza konkurencją?
Tak. Nie widzę zespołu, który mógłby im stawić czoła. Bayern to potężne przedsiębiorstwo o obrotach 600 milionów euro. Odjechali konkurencji, nikt ich w tym sezonie nie dogoni. Dortmund? Nie ta półka. Wprawdzie tam nigdy nie płakali po odejściach kolejnych piłkarzy, ale teraz jest wyjątek: mówią, że Hummelsa, który poszedł do Bayernu, trudno będzie zastąpić. Moi faworyci do podium to Bayern, Dortmund i Leverkusen. W tej kolejności.
Lewandowski zdobędzie trzecią koronę króla strzelców?
Wszyscy mu tego życzymy. To będzie już siódmy sezon Roberta w Niemczech. U mnie ma ogromny szacunek, bo utrzymać się tyle lat w Bundeslidze i grać na takim poziomie potrafi niewielu. Niech jeździ, czym chce, niech lata, czym chce – należy mu się! Na pewno jest faworytem do korony, będzie mu próbował zagrozić Aubameyang. Jeśli Reus będzie zdrowy, to też 15 goli powinien strzelić.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Okładka:
Na start dostajemy tekst o losowaniu. Wycinamy z niego fragment o przyszłości Legii. Wzmocni się? Osłabi?
Najbliższe dni dadzą odpowiedź na wiele pytań. Kluczowa jest kwestia Nemanji Nikolicia. Jego przyszłość być może wyjaśni się już w piątek. Pisaliśmy, że Hull City wycofało się z transferu reprezentanta Węgier, ale bardzo zainteresowane tym piłkarzem jest Maccabi Tel Awiw. Izraelski zespół wygrał w rzutach karnych z Hajdukiem Split i najpewniej kupi Nikolicia. Awans Maccabi do fazy grupowej LE był warunkiem tego transferu. Legia miałaby zarobić 3,5 mln euro, a Nikolić dostać dwa razy wyższy kontrakt, niż ma w Warszawie. W razie transferu legioniści mają gotowego następcę – Hugo Vieirę z Crvenej Zvezdy Belgrad. W czwartek trwały też rozmowy w sprawie wypożyczenia Pawła Wszołka z Hellas Werona. Przedstawiciele zawodnika rozmawiali z działaczami drużyny z Serie B, efekty mają być w najbliższych dniach. Z kolei temat pozyskania Miroslava Radovicia powinien rozstrzygnąć się po zbliżającej się kolejce ligi serbskiej. Zawodnik prowadzi rozmowy z działaczami Partizana w sprawie rozwiązania umowy.
“PS” odwiedził wczoraj Bogusława Leśnodorskiego.
Nie da się uciec od rozmowy o stylu, jaki na początku sezonu prezentuje Legia kierowana przez Besnika Hasiego. Przy Łazienkowskiej wierzą w nowego trenera, nikt nawet nie zająknął się o zmianie. – W czerwcu powiedzieliśmy, że interesuje nas sześć meczów w Champions League i wszystko temu podporządkowaliśmy. Wiadomo, że sytuacja w lidze wkurza, ale to cena, którą zapłaciliśmy za inny cel. Piłkarze też byli przytłoczeni. Po każdym z treningów słyszeli od was, od rodzin, od znajomych, że dwadzieścia lat czekamy na awans. Presja była bardzo duża. Gdyby Anitę Włodarczyk zaprosić na tydzień przed igrzyskami olimpijskimi na mityng w Radomiu, to pewnie też rzuciłaby w płot i wróciła do domu myśleć o występie w Rio de Janeiro – opowiada Leśnodorski. Trener jest mocno krytykowany w mediach społecznościowych, gdzie kibice domagają się zmiany na tym stanowisku, choć zrealizował cel, jaki przed nim postawiono. – Gdybym się tym przejmował, to musiałbym zrezygnować z pracy. Jedni narzekają, a inni są zadowoleni – dodaje szef warszawskiego klubu.
W Ekstraklasie zatrudnianych jest coraz mniej zagranicznych szkoleniowców. Nie ukrywamy, że cieszy nas ten trend.
– Nie róbcie z nas debili tylko dlatego, że jesteśmy Polakami – powiedział kiedyś Michał Probierz, reagując na rosnącą liczbę zagranicznych trenerów w naszej Ekstraklasie. Stał się wtedy mimowolnym przywódcą obrońców polskiej myśli szkoleniowej. I teraz obrońcy mogą sobie gratulować, bo moda się skończyła. Ten sezon w Ekstraklasie zaczęło już tylko dwóch zagranicznych trenerów, choć dwa lata temu rozgrywki rozpoczynało sześciu. Na dodatek napływowi szkoleniowcy Legii i Piasta wcale nie mają mocnej pozycji, nikt by się nie zdziwił, gdyby wkrótce stracili pracę. To powrót do stanu sprzed kilku lat, kiedy kluby regularnie stawiały na Polaków, a jeśli już brały cudzoziemca, to sięgali po ludzi zza południowej granicy.
– Nic nie nam i nie miałem do zagranicznych trenerów. Denerwowało mnie tylko, jak byli postrzegani. Mogli mówić to samo, co Polacy, ale w innym języku i już było to odbierane niczym prawda objawiona. Oczekiwałem równego traktowania Polaków i cudzoziemców, oceniania ich przez pryzmat umiejętności i wyników. Tylko tyle i aż tyle – tłumaczy teraz Probierz, który kiedyś w ramach akcji eksponującej problem na pomeczowej konferencji prasowej zaczął wypowiadać się po niemiecku. Komentowała to cała Polska. Probierz triumfował, bo właśnie o rozgłos mu chodziło.
Obok widzimy rozmówkę z Robertem Maaskantem, który chętnie popracowałby jeszcze w Polsce.
Chciałby pan jeszcze wrócić do Polski?
Tak. Byłem zaskoczony, że po odejściu z Wisly nikt do mnie nie dzwonił z polskich klubów z propozycją pracy. Lubiłem życie w waszym kraju, podobały mi się rozgrywki. Wiem, że jest tam kilka dobrych klubów.
Do dziś żałuje pan zwolnienia z Wisły?
Oczywiście. Pamiętam jednak rozmowę z Bogdanem Basałajem, gdy tam przychodziłem. “Miej na uwadze, że przyjdzie moment, w którym cię zwolnią” – mówił mi wtedy.
Tekst o Fedorze Cernychu, jednym z pozytywnych zaskoczeń początku sezonu.
Kiedy Fedor Cernych pojawił się na pierwszym treningu, byłem zaskoczony przede wszystkim łatwością, z jaką posługiwał się językiem polskim – mówi Veljko Nikitović, ówczesny zawodnik Górnika, a obecnie członek sztabu szkoleniowego klubu. – Okazało się, że Fedor wychowywał się na osiedlu, gdzie mówiono po polsku. To mu w Łęcznej bardzo pomogło. Szybko zaczął łapać żarty i wkomponował się w zespół – dodaje były kapitan Górnika. W Łęcznej Litwin szybko pokazał, że jego umiejętności piłkarskie nie są gorsze od językowych. – W pierwszym meczu z Ruchem, który wygraliśmy 2:1, Fedor wszedł na boisko z ławki. Zagrał tak dobrze, że w kolejnym spotkaniu znalazł się w pierwszym składzie – przypomina Nikitović.
W “Chwili z…” Radosław Kałużny opowiada między innymi o swojej autobiografii.
– Jeszcze jej nie czytałem.
Dlaczego?
Niech ludzie czytają i myślą, co chcą. Ja nie jestem gotowy.
To dlaczego ją pan napisał?
Kilka miesięcy zastanawiałem się, czy to zrobić. Namówiła mnie żona. Uznałem, że pora wyprostować pewne sprawy. Uwolnić się od bzdur, które o mnie pisano. Kiedy byłem w Anglii i pracowałem w DHL, pojawił się na ten temat artykuł. Żona wylądowała w szpitalu z migotaniem przedsionków. Dlatego teraz zdecydowanie bardziej bałem się o jej zdrowie niż o siebie. Uznaliśmy, że pora, bym uwolnił się od przeszłości, z którą męczyłem się 18 lat. W książce wszystko wykrzyczałem i wreszcie przeszedłem do codzienności.
Niepewnie spogląda pan na książkę. Co pan czuje?
Ulgę. Wyrzuciłem z siebie to, co tyle czasu kumulowałem. Może powiedziałem nawet za dużo, ale poczułem się lepiej. Zrobiłem to przede wszystkim dla siebie i rodziny.