Zdobył mistrzostwo świata, wygrał Ligę Mistrzów, pięć razy był mistrzem Włoch. Twardy, nieustępliwy, cholernie zadziorny. Marco Materazzi mógł nie być jednym z wirtuozów piłki nożnej XXI wieku, ale bez niego trudno sobie wyobrazić największe triumfy Interu i reprezentacji Włoch w pierwszym dziesięcioleciu obecnego stulecia. Poza piłkarskim, Materazzi miał jednak jeszcze inny, niekwestionowany talent. Do znajdowania się na zdjęciach, które nieodłącznie tworzą historię piłki nożnej.
W czasach, gdy obraz naprawdę znaczy więcej niż tysiąc słów, gdy czytelnictwo spada, urywki, dobre ujęcia to to, co w pamięci zostaje najdłużej. A jakoś tak się zawsze składało, że gdy działo się coś ciekawego, to w oku aparatu bardzo często znajdował się właśnie Materazzi.
No bo powiedzcie sami – kto z was nie zna tego zdjęcia z ćwierćfinału Ligi Mistrzów 2005, gdy włoska piłka klubowa przeżywała swoje najpiękniejsze chwile:
Albo tego z finału mistrzostw świata rok później:
Zawsze tym, którego w pierwszej kolejności wyławiali fotoreporterzy, był właśnie Marco. Gwarancja fotki, którą będą chciały mieć portale i gazety na całym świecie. Zresztą – jednego z pozaboiskowych ujęć również nie da się wyrzucić z pamięci:
Jest dokładnie tak, jak widzicie – Materazzi płacze na ramieniu Jose Mourinho, gdy ten oznajmia, że odchodzi z Interu do Realu Madryt. Można nie kibicować Interowi, można nie cierpieć „Mou”, a i tak ta fotografia nie ma prawa przejść bez emocjonalnej reakcji.
Oj tak, oglądając album rodzinny Materazzich, który może dziś wjechać na stół wraz z tortem dla obchodzącego 43. urodziny Marco, naprawdę jest co wspominać.