Do Sportingu Lizbona przychodził z łatką „bułgarskiego Lamparda”, jako najdroższy wtedy nabytek nowego prezesa. Już wtedy mimo gry jako defensywny pomocnik, miał na koncie podium w klasyfikacji strzelców rodzimej ligi, opaskę kapitana reprezentacji młodzieżowej, a także… przejażdżkę samochodem Christo Stoiczkowa. Teraz natomiast, dwa lata po wartym 2,5 miliona euro transferze do Portugalii, Simeon Sławczew zameldował się w Gdańsku na testach medycznych i najprawdopodobniej zostanie piłkarzem Lechii.
Czyli – krótko mówiąc – coś w jego karierze musiało mimo wszystko pójść nie tak. Co konkretnie?
– Chyba nie byłem do końca gotowy na transfer do Portugalii, nie otrzymałem tam też odpowiedniego wsparcia. W Bułgarii wszystko układało się po mojej myśli, tylko raz odniosłem jakąkolwiek poważniejszą kontuzję. Gdy trafiłem do Lizbony, te urazy zaczęły się namnażać, frustrowało mnie to, a tę irytację przenosiłem też do życia prywatnego, przez co długo nie mogłem się zaadaptować w nowym środowisku – mówił w niedawnym wywiadzie dla bułgarskiego portalu Blitz.bg. – Generanie jestem otwartym, uśmiechniętym człowiekiem, ale zauważyłem, że ta sytuacja z kolejnymi kontuzjami zmieniała moje nastawienie. Stałem się trochę wycofany, nie trzymałem się tak blisko z zespołem, dużo pracowałem też sam, na siłowni, bo na boisku nie mogłem.
Oczywiście za wcześnie by mówić, że to już gość spisany na straty. W dowodzie wciąż ma ledwie 22 lata, ale nie sposób nie dostrzec, że od kilkunastu miesięcy jego kariera idzie inną drogą, niż miała. Na tyle inną, że niedawno portugalskie „O Jogo”, którego narracja w momencie transferu była taka, że oto do Lizbony przybywa jeden z największych bułgarskich talentów ostatnich lat, zmieniła się na tę, w której mówi się o oferowaniu go innym klubom i minimalizowaniu strat.
W końcu tani nie był. Wiadomo – ligę portugalską postrzega się przez pryzmat wielkich transferów wychodzących, milionów wkładanych przez Porto i Benfikę w skauting i transfery młodych zdolnych, zapominając przy tym, że Sporting na takie ruchy pozwolić sobie nie może. I choć dla europejskiej czołówki wydać 2,5 miliona euro, to jak splunąć, to dla Sportingu – bynajmniej. Dość spojrzeć na pięć najdroższych ruchów z ostatnich trzech lat, a więc od początku prezesury Bruno de Carvalho:
1. Alan Ruiz z CA Colon za 5,3 mln euro
2. Bruno Paulista z Bahii za 3,5 mln euro
3. Teofilo Gutierrez z River Plate za 3,4 mln euro
4. Naldo z Udinese za 3 mln euro
5. Simeon Sławczew z Liteksu Łowecz za 2,5 mln euro
Jonathan Silva z Estudiantes za 2,5 mln euro
Widać, że nadzieje pokładane wtedy w Sławczewie były naprawdę spore, pierwsza czwórka trafiała na Estadio Jose Alvalade później, a więc Bułgar przez jakiś czas nosił łatkę najdroższego transferu nowego prezesa. Jeszcze rok przed przenosinami do Lizbony jego pozyskanie przyjechali zresztą do Łowecza negocjować przedstawiciele AS Roma, a brytyjskie Metro pisało o zainteresowaniu ze strony Aston Villi, West Hamu, Fulham czy Queens Park Rangers. Pomocnika bardzo mocno wspierał też legendarny Christo Stoiczkow, z którym poznał się, gdy legendarny napastnik trenował Liteks. I to poznał na tyle dobrze, że były piłkarz Barcelony dał mu się nawet przejechać swoim samochodem.
– Kiedy byłem jeszcze dość młodym zawodnikiem, musiałem iść do lekarza w Sofii. Ale on, z racji mojego wieku, nie traktował mnie do końca poważnie. Zadzwoniłem do Stoiczkowa i poprosiłem, żeby przyjechał. Nagle wszyscy lekarze zaczęli się koło mnie krzątać, biegać, dbać, by niczego mi nie brakowało. A Stoiczkow, jak gdyby nigdy nic, wyciągnął kluczyki do swojego samochodu i przy wszystkich mi je wręczył.
Niestety, gdy tylko Bułgar trafił do Portugalii, okazało się że na pierwszy zespół Sportingu jest za słaby. Że mimo niesamowitych jak na środkowego pomocnika cyferek – był w pierwszej trójce najlepszych strzelców ligi, a wcześniej, jeszcze w juniorach Septemvri Sofia, nawet królem strzelców ligi – nie był na poziomie wymaganym od graczy pierwszego zespołu. Ani Marco Silva, ani Jorge Jesus nie widzieli w nim realnego wzmocnienia składu, a jedyne szanse jakie otrzymał, były tymi w mało znaczących rozgrywkach o puchar ligi. Wielkim niewypałem okazało się też wypożyczenie do Boltonu, gdzie uraz więzadeł stawu skokowego po ledwie jednym meczu wykluczył go do końca sezonu.
Odrodzenie przyszło dopiero w Apollonie Limassol, gdzie został gwiazdą… pucharu Cypru. Coś jak Patryk Tuszyński w Turcji. Oczywiście w lidze grał regularnie, ale to właśnie po meczach w rozgrywkach pucharowych zbierał najlepsze recenzje i znów robiło się o nim głośno w bułgarskich mediach. Koniec końców sięgnął zresztą po to trofeum.
Sławczew ze swoją dziewczyną Sarą Marinową
Na Sporting to jednak wciąż było za mało, dlatego po raz trzeci Bułgar na zasadzie wypożyczenia zmienia kraj – tym razem pada na Polskę. W grę oprócz Lechii miała wchodzić jeszcze Legia, ale ostatecznie Sławczew zameldował się na testach medycznych właśnie w Gdańsku.
Zameldował się, dodajmy, jako nie lada zagadka. Łamigłówką samą w sobie jest już to, po co Piotrowi Nowakowi kolejny środkowy pomocnik. Ani o jotę łatwiej nie jest też odgadnąć, jaką piłkarską jakość prezentuje Bułgar. No bo z jednej strony jego dotychczasowe dokonania poza ojczyzną budzą sporo wątpliwości. Z drugiej – ostatnio w lidze cypryjskiej grał regularnie, a nie było też tak, że w Sportingu nie przebił się wśród kompletnych kasztanów. William Carvalho i Adrien Silva, a na dokładkę choćby Alberto Aquilani – te nazwiska powinny wam już co nieco mówić.
I bądź tu człowieku mądry.
***
PS. W meczu z Portugalią, Sławczew zderzył się głowami z Cristiano Ronaldo, po czym wylądował w szpitalu. Reklamę z CR7 przed Euro pewnie widzieliście, więc wiecie też, co to może oznaczać…