Neapol to raj dla piłkarzy, ale muszę przyznać, że Arek wybrał niełatwą drogę rozwoju. Ze szkolnej holenderskiej piłki poszedł w największy ogień, ze szkoły przeskoczył na najwyższej klasy uniwersytet. Do tej pory był trochę w cieniu Roberta Lewandowskiego. Teraz z tego cienia wychodzi i musi wziąć na swoje barki nowe obowiązki – mówi Zbigniew Boniek w dzisiejszym “Super Expressie”.
FAKT
Paweł Brożek nostalgicznie o końcu ery Cupiała.
– Na razie jest troszkę smutno, bo z prezesem spędziliśmy kilka dobrych lat i pozostaje mu podziękować za wszystko, co dla nas zrobił. To wielki kibic Wisły i jestem pewien, że nadal będzie jej kibicował ze swojej ulubionej loży – twierdzi napastnik Białej Gwiazdy. (…) – Jest w nas niepewność, tak samo jak u kibiców. Nowy właściciel z pewnością ma swoje plany, które będzie powolutku wdrażał. Mam nadzieję, że wejdzie do klubu z werwą – podkreśla Brożek.
Mateusz Szwoch dał radę pokonać chorobę i wrócić do gry.
– W marcu 2015 roku mieliśmy rutynowe badania EKG i po nich usłyszałem, że muszę zrobić kolejne. Później test wysiłkowy potwierdził, że mam arytmię serca. Gdy zadzwonił do mnie lekarz Legii Maciej Tabiszewski i powiedział: “Mati, te problemy mogą oznaczać koniec kariery, odłożyłem słuchawkę i popłynęły mi łzy – wspomina Szwoch. – Panie Mateuszu, jaki sport? Pan musi położyć się do szpitala, by w ogóle przeżyć – usłyszał od lekarki. Nie poddał się, postanowił walczyć. W czerwcu ubiegłego roku przeszedł zabieg, ablację, i w październiku mógł wrócić do treningów.
O transferze Arka Milika wypowiada się Zbigniew Boniek. Kto jak kto, ale on włoską piłkę zna od podszewki.
– Liga holenderska i włoska to odpowiednio podstawówka i uniwersytet. Pomijam poziom sportowy. Przepaścią jest otoczka. W Amsterdamie Arek wchodził na rower i bez problemu śmigał między kanałami. We Włoszech nie dadzą mu przejechać kilku metrów. Będzie na świeczniku.
Czy gra pod Wezuwiuszem to dobry wybór?
Milik mnie zaskoczył. Zawiesił sobie wysoko poprzeczkę. Pamiętajmy, że w reprezentacji Polski ma anioła stróża w postaci Roberta Lewandowskiego. Kogoś, kto robi mu miejsce, jest lodołamaczem. Teraz to on musi być tym lodołamaczem, co jest sporym wyzwaniem.
GAZETA WYBORCZA
Ogólnopolskie wydanie całkowicie zdominowane przez Rio. Zaglądamy do stołecznego dodatku, a tam szersza analiza gry Legii w eliminacjach.
Najbardziej w ciągu tych dwóch spotkań bolał brak kreatywności. Już w piątej minucie można było zrozumieć, że pomysł Besnika Hasiego na grę Legii rozbija się o umiejętności piłkarzy w zbudowaniu szybkiego i dokładnego ataku pozycyjnego. Michał Kopczyński, Michał Pazdan, Arkadiusz Malarz oraz Igor Lewczuk tak nieporadnie rozgrywali piłkę pod własną bramką, że – przy znikomym pressingu przeciwnika – niemal stracili gola. A konkretnych akcji i klarownych szans w dwumeczu trzeciej rundy więcej mieli piłkarze Trencina.
W rewanżu w Warszawie to goście mieli więcej celnych strzałów. W pierwszym spotkaniu niemal dorównali Legii pod względem liczby kluczowych podań (18 do 20 zagrań). Besnik Hasi już od dawna problem zdefiniował i mówi o nim głośno. Nawet, gdy szefowie Legii sprowadzili po jego rekomendacji Steevena Langila z ligi belgijskiej. Po prawdzie, to 28-letni skrzydłowy był najsłabszym ogniwem i tak do bólu przeciętnej drużyny Albańczyka. – Brakuje nam kreatywności, ale ciągle nad tym pracujemy – mówi Hasi. Jednak naprawdę trudno wierzyć, że nawet kilka kolejnych miesięcy wspólnych treningów i gry co trzy dni (to Legii zapewnił awans do kolejnej rundy europejskich pucharów) przyniosło znaczącą poprawę w przypadku piłkarzy, którzy zaprezentowali się z Trenczynem.
SUPER EXPRESS
W “SE” – jak wszędzie – dominują dziś Igrzyska. Zbigniew Boniek mówi o wyborze Arka Milika.
Najwyższy transfer to przejście Milika do Napoli. Dobrze trafił?
Neapol to raj dla piłkarzy, ale muszę przyznać, że Arek wybrał niełatwą drogę rozwoju. Ze szkolnej holenderskiej piłki poszedł w największy ogień, ze szkoły przeskoczył na najwyższej klasy uniwersytet. Do tej pory był trochę w cieniu Roberta Lewandowskiego. Teraz z tego cienia wychodzi i musi wziąć na swoje barki nowe obowiązki
No właśnie. Ten ciężar, czyli kwota transferu i fakt, że ma zastąpić Higuaina, jest ogromny…
To prawda, bo tam od razu go będą porównywać do Higuaina i żądać bramek. Nie strzeli w 2-3 meczach i presja będzie rosnąć. Dlatego mówię, że wybrał bardzo trudną drogę. Kto wie, czy nie poczekałbym jeszcze 2-3 lata, żeby bardziej okrzepnąć. Z drugiej strony Arek jest młody i świat należy do niego. Wszyscy znamy jego umiejętności, wiemy, że lewą nogą może wielu skrzywdzić. Oby mu się powiodło.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Okładka:
Dziś “PS” zdominowany raczej przez Igrzyska. Pierwszy piłkarski tekst jest o końcu ery Cupiała. Po biznesmenie w Wiśle pozostał tylko smutek.
Piłkarze byli częściowo przygotowani na tę informację, bo o sprzedaży klubu mówiło się od lat. Ale czekano już tak długo, że wielu zaczęło wątpić, czy kiedykolwiek do tego dojdzie. – Historie o sprzedaży Wisły pojawiały się już od dłuższego czasu. Wiedzieliśmy, że w końcu się to wydarzy, ale co mogliśmy zrobić? Na razie jest troszkę smutno, bo z prezesem Cupiałem spędziliśmy parę dobrych lat i liczyłem, że trochę to jeszcze potrwa. Dziękuję mu za te wszystkie lata, ale smutek pozostaje. To wielki kibic Wisły. Z pewnością Biała Gwiazda pozostanie w jego sercu i nadal będzie jej kibicował ze swojej ulubionej loży – przekonuje Brożek.
On zdołał poznać byłego już właściciela klubu, ale większość piłkarzy z obecnej kadry nie miała szansy choćby na krótką pogawędkę. – Po raz pierwszy spotkałem się z panem Cupiałem, gdy wchodziłem do pierwszej drużyny, to było za czasów Oresta Lenczyka. Wtedy całą drużyną widywaliśmy się prezesem znacznie częściej niż w ostatnich latach – mówi. Spotkań było wtedy więcej, bo więcej było ku temu okazji, choćby imprezy organizowane z okazji kolejnych tytyłów mistrzowskich. – Zawsze traktowaliśmy prezesa Cupiała jak szefa, jak właściciela klubu i w jego towarzystwie nie pozwalaliśmy sobie na wiele. No chyba, że spotykaliśmy się na mistrzowskim grillu, wtedy atmosfera była bardzo dobra – wspomina Brożek.
Lechici fatalnie wystartowali, ale wciąż mają kredyt zaufania.
– Słaby koniec poprzedniego sezonu? Nie pamiętam, dostałem w głowę – żartuje Szymon Pawłowski, który pauzował wówczas po złamaniu kości jarzmowej i oczodołu. – A na poważnie, to mamy się załamać? Trzeba zachować spokój, bo co nam innego zostało? Nie będziemy przecież skakać sobie do gardeł – dodaje skrzydłowy. Wśród piłkarzy Lecha nie ma zwieszonych głów. Ktoś mógłby powiedzieć, że robią dobrą minę do złej gry. Na taką postawę wpływ ma Jan Urban. – Najgorsze, co moglibyśmy teraz zrobić, to się dołować – mówi trener, który publicznie nie krytykuje zawodników. Taką ma zasadę i w tej sposób buduje wzajemne zaufanie. – Był piłkarzem, więc wie, jak to wygląda. To nie jest człowiek, który swoje oceny wygłasza na konferencjach. Nawet w szatni nie woła nas do kąta i tam wyzywa, tylko przed wszystkimi mówi, o co ma pretensje. Sytuacja jest jasna. Wiadomo, że jest sfrustrowany, bo ma ambicje i chce wygrywać. My, niestety, nie zawsze robimy na boisko to, co on nam nakreśli – opowiada Łukasz Trałka.
Tekst o karierze Mateusza Szwocha. Jego droga nie była usłana różami.
Problemy z sercem były pierwszym ciosem, jaki Szwoch dostał w Legii, do której trafił w 2014 roku. Drugi został wyprowadzony w grudniu ubiegłego roku i to przez… własnego trenera. Stanisław Czerczesow udzielił wtedy wywiadu oficjalnej stronie klubu, w którym powiedział: “Gdy przyszedłem do Legii, Szwoch był po operacji serca. Trenował z nami, dostał szansę gry w rezerwach i złapał kontuzję kolana. Jak on może grać? Najwyżej na skrzypcach”. Rosjanin miał za złe Szwochowi, że ten w dużej mierze na własną prośbę, zagrał pod koniec października w sparingu rezerw, a następnego dnia przyszedł na trening jego drużyny kulejąc. Piłkarz wiedział o tamtych słowach od znajomych. Od razu wszedł do internetu i przeczytał całą rozmowę. – Nie jest to miła rzecz, czytać takie słowa. Ani dla mnie, ani dla chłopaków z akademii, którym też się tam dostało. Wydaje mi się, że jeżeli klub chce zaistnieć nie tylko w Polsce, ale też w Europie, musi szanować swoich wychowanków. To nieprawda, że w Legii jest pusto i nie ma zdolnej młodzieży. Przecież ten zespół zdobywa mistrzostwa kraju w różnych kategoriach wiekowych. Tam jest dużo zdolnych chłopaków, naprawdę. W styczniu był obóz, na którym spotkałem się z trenerem Czerczesowem. Ale temat ucichł. Nie rozmawiałem z nim o tamtych słowach. Trener chyba nie musi się wytłumaczyć. To taki człowiek i pewnie niektórzy go za to szanują – opisuje Szwoch.
W “Chwili z…” głównym bohaterem dziś Mateusz Cetnarski. Piłkarz Cracovii opowiada o znajomości z O.S.T.R.
Po tych przejściach pewnie jeszcze bardziej dociera do ciebie nowa płyta O.S.T.R. “Życie po śmierci”. Nie tylko dlatego, że Adam Ostrowski to twój dobry znajomy, ale tak jak ty stoczył walkę z chorobą.
Kiedy leżałem w szpitalu, wałkowałem płytę “Podróż zwana życiem”. Potem była przy mnie, w trakcie rehabilitacji, dlatego do niej mam większy sentyment, choć nowa jest majstersztykiem. Spuentowała wszystko, co przeżyliśmy z Adasiem, tyle że w innych miejscach Polski. Gdy wysłuchałem jej pierwszy raz, poczułem ulgę, że tak dobrze przeniósł na papier wszystko, co się z nim działo. Dziś wchodzę do samochodu jednego, drugiego kolegi z drużyny i słyszę, że słuchają Ostrego. To fascynujące – tak potrafił opisać swoje przeżycia, że słucha ich tyle ludzi.
Jak długo znacie się z Adamem Ostrowskim?
Od czasów Śląska Wrocław. Poszedłem na jego koncert z Przemkiem Kaźmierczakiem, który dobrze zna Ostrego – wychowali się razem na Bałutach w Łodzi. Przed występem poszliśmy, zaczęli rozmawiać, ja grzecznie się przywitałem, sądziłem, że usiądę i popatrzę. Adaś rozłożył ręce i stwierdził, że jest w siódmym niebie, bo Kazek przyprowadził Cetnara. Znał moją ksywkę, powiedział, że śledził mnie i Dawida Nowaka, kiedy graliśmy w Bełchatowie. Według niego byliśmy najbardziej perspektywiczną dwójką ofensywnych zawodników polskiej ligi. To było dla mnie szokujące, bo nie jesteśmy jakimiś rozpoznawalnymi ludźmi. Rozmawialiśmy wtedy z Ostrym o piłce tak długi, że koncert się opóźnił. Do dziś mamy kontakt, możemy gadać kilka godzin o życiu, ale głownie o futbolu. Ostatnio na topie był Bartek Kapustka, wybieraliśmy mu kluby, Adaś nawet do niego dzwonił.
Fot. FotoPyK