Sporo trwała era Bogusława Cupiała, więc co logiczne, przewinęła się przez jego rządy masa piłkarzy – także tych zagranicznych. Nie wszyscy z nich byli dobrzy, niektórzy nawet nie umieli grać w piłkę (Fabian Burdenski), ale trafiały się perełki. Wybraliśmy, naszym zdaniem, dziesięciu najlepszych obcokrajowców za panowania poprzedniego właściciela.
10. Sergei Pareiko
Z jednej strony, trzeba mu pamiętać występ w Nikozji, gdzie wrzucił sobie piłkę do bramki po rzucie rożnym, a i przy decydującym golu mógł zrobić więcej. Z drugiej jednak, patrząc ogólnie, to był bardzo solidny bramkarz i przede wszystkim, mistrz Polski. Wydaje się, że tytuł zdobyty za Maaskanta jest teraz niedoceniany – jasne, cena za trofeum była za duża, Wisła nie zapłaciła jej do dzisiaj, ale to przecież nie wina piłkarzy. Oni w gorszym bądź lepszym stylu do tego zwycięstwa dotarli, a potem nie przynieśli nam wstydu w pucharach. Pareiko był w tej ekipie ogniwem ważnym, pewnym punktem, porównując go do Huguesa z najlepszej Wisły, to Estończyk jest bramkarzem o dwie klasy lepszym. Gdyby Kasperczak dysponował wtedy takim po prostu porządnym fachowcem, nie musiałby się żegnać z Europą po Lazio.
9. Nikola Mijailović
Wariat. Raz, gdy popił, to zaczepiał jakieś kobiety, a kiedy inny mężczyzna stanął w ich obronie, dostał od Serba w cymbał – sąd skazał za to Nikolę na 13 miesięcy ograniczenia wolności. Zwyzywał Baszczyńskiego i opuścił trening. Pojechał na testy do Metz i mimo że go tam olali, to nie wrócił w wyznaczonym terminie do Wisły. I tak dalej, można wymieniać jeszcze długo.
Wariat, ale i dobry piłkarz – Wisła zapłaciła za niego 400 tysięcy euro, czyli dość sporo jak na polskie warunki. Nie był lewym obrońcą przyspawanym do własnej połowy, lubił włączyć się do ataku, dobrze dryblował, drużyna miała z niego pożytek. Najwięcej, wtedy:
Nikola pomógł Wiśle awansować do grupy w Pucharze UEFA, ale tam sobie za dużo nie pograł. Został zawieszony za rzekome rasistowskie odzywki do Benniego McCarthy’ego w meczu z Blackburn.
8. Jean Paulista
APOEL Nikozja, AEK Larnaka, Polonia Bytom, LZS Piotrówka, Skra Częstochowa, znów Polonia Bytom i bezrobocie – smutno układały się losy Jeana Paulisty po jego odejściu z Wisły. Wydawało się, że ten przecież naprawdę niezły piłkarz, zakręci się na dłużej na tym Cyprze, dorobi do emerytury, potem ewentualnie wróci do nas i pokopie w jakimś średniaku. Tymczasem nie, zaliczył zjazd kompletny. – Zrezygnowaliśmy z niego, bo prezentował się słabo fizycznie – mówił prezes Okocimskiego Brzesko, po oblanych przez piłkarza testach. Parę lat wcześniej, nie do pomyślenia.
– Jestem szybki, potrafię grać obiema nogami, ale moją największą zaletą jest to, że ja po prostu kocham piłkę. Nie przyjechałem tu jako gwiazda. Nie byłem mistrzem żadnego kraju, a przyjechałem do klubu, który tytuły zdobywa rok w rok. Uwielbiam to, co robię, a futbol jest dla mnie największą radością – mówił po przyjściu do Wisły i okazało się, że to nie jest kolejny zagraniczniak, który nawija nam makaron na uszy. Rzeczywiście miał odejście, rzeczywiście potrafił dryblować, a jak trzeba, to uderzyć. Na przykład tak:
Kamerzysta aż się zatrząsł, takie to było trafienie. Odszedł, bo APOEL przebił Wisłę finansowo, a jeszcze wcześniej Paulista pokłócił się ze Skorżą, gdy ten cofnął jego zmianę. Dobry piłkarz, jego imiennik Barrientos, nawet do tego poziomu się nie zbliżył, choć od niego to pewnie lepiej by grał i Jean Reno.
7. Junior Diaz
Gdzie ten facet nie grał? Można go było wystawić na lewej stronie obrony, w środku, na defensywnym pomocniku, bywało że po skrzydle też pobiegał. Co więcej – gdziekolwiek wystąpił, nie przynosił wstydu, był bardzo solidnym piłkarzem. Dobrze, że Wiśle wtedy akurat nie zabrakło cierpliwości, bo piłkarz miał problemy na lotnisku i ktoś mniej rozważny mógł z niego zrezygnować.
– Kiedy dotarłem z Kostaryki do Hiszpanii, gdzie trenowała Wisła, usłyszałem od celników, że brakuje mi dokumentu niezbędnego do wjazdu. Musiałem wrócić do Kostaryki, odsapnąć, zdobyć papier i wrócić. W ciągu kilku dni trzy razy przeleciałem przez Atlantyk. Bardzo się bałem, że Wiśle zabraknie cierpliwości, ale dzięki Bogu poczekali – mówił Kostarykanin.
Wisła poczekała, dostała w zamian niezłego piłkarza, a on sam szansę na grę w Europie. Wykorzystał ją na maksa, bo potem wziął go Club Brugge, a następnie trafił do Bundesligi, gdzie gra już rzadziej, ale jest do dziś.
6. Semir Stilić
Prawie, że transferowy majstersztyk. Z jednej strony – nie najbogatsza już Wisła wzięła kozaka, który w polskiej lidze często rządził. Z drugiej – bano się zaryzykować i dać mu dłuższy kontrakt, bo a nuż nie wypali i będzie problem. Tymczasem nie, Semir znów czarował, asystował jak nakręcony i kierował zespołem. Najbardziej w pamięć zapadł nam jeden mecz, ten z Legią na wyjeździe i szkoda dla niego, że akurat stadion był zamknięty, bo uciszyłby widownię. To, co zmieścił z rzutu wolnego – majstersztyk.
Wyjechał z Polski i znów sobie nie poradził. Cóż, on chyba umie grać w piłkę tylko pod jedną szerokością geograficzną.
5. Cleber
Tak się jakoś złożyło, że choć Brazylijczycy kojarzą się z radosną grą do przodu, to Wisła miała większe szczęście do przedstawicieli tej nacji w obronie. Bo Marcelo, bo Cleber. Nieustępliwy, twardy, dobrze się ustawiający, profesor. Anegdotka z trybun, po jakimś błędzie Clebera:
– Jezu, co ten facet robi – jeden kibic
– Cicho, to jest Cleber i on wie, jak grać – szybko zareagowało dwóch innych.
Brazylijczyk kupił sobie fanów, bo ludzie o jego charakterze robią to z łatwością. Trzeba mieć jaja, żeby zagrać dwa mecze w odstępie 26 godzin, a on to zrobił – najpierw 75 minut w sparingu z Liverpoolem w Szwajcarii, potem cały mecz w Superpucharze z Legią. – Czuję, że jestem dobrze przygotowany do sezonu. Chciałem pomóc drużynie i zdecydowałem się na dwa mecze dzień po dniu – mówił spokojnie, jakby właśnie walnął muchę gazetą.
Spokój pokazywał też, gdy trzeba było podejść do karnego – ładował je z zadziwiającą łatwością. W pewnym momencie zrezygnował, bo stwierdził, że nie jest od strzelania bramek, ale gdy jego następcy zawodzili, znów wrócił do swojego fachu. Zresztą o jego umiejętności przekonała się też Wisła, bo skarcił ją z 11 metrów, gdy grał wcześniej dla Vitorii Guimaraes.
Po skończeniu kariery został skautem Wisły, ale tę współpracę szybko skończono.
4. Mauro Cantoro
Był mistrzem blefu. Choć szybko nauczył się polskiego i bez większych problemów dogadywał się z kolegami z zespołu, w odpowiednich momentach zapominał tej umiejętności. Najczęściej wtedy, gdy trener chciał mu wytłumaczyć elementy taktyki. Cantoro, w swoim stylu, rozkładał bezradnie ramiona:
– Nie rozumiem – dukał, a reszta drużyny kładła się ze śmiechu – pisze w książce Wisła Kraków. Sen o potędze, Mateusz Miga.
Przychodził do Wisły jako napastnik i mimo że trafił na przykład w debiucie, to brakowało mu dynamiki, więc skończył w środku pola. Dobrze, że jego losy tak się potoczyły, bo na szpicy na pewno nie zrobiłby kariery, Henryk Kasperczak wystawił go na listę transferową, a kibice wybrali rozczarowaniem jesieni 2002 roku. Był zapchajdziurą, ale zmiana pozycji dała mu drugie piłkarskie życie. Grał tu długich osiem lat, zdobył pięć mistrzostw Polski, stał się swojego rodzaju ikoną, nawet przyjął nasze obywatelstwo. Ja za ten klub dałbym się pokroić – mówił Cantoro.
3. Maor Melikson
Wejście do ligi miał takie, że dajcie spokój. Można było pomyśleć – kogo ta Wisła ściągnęła, przecież to jest niepojęte, gość nie ma prawa grać w Polsce. Dla mnie to numer jeden w Ekstraklasie – mówił Razack Traore, który przecież też w ciemię bity nie był. Maor potrafił przeprowadzić taką akcje, że człowiekowi pozostało złapać się za głowę, jak z Liteksem i Widzewem, kiedy po prostu przejmował piłkę w okolicy linii środkowej i biegł na bramkę przeciwnika, co dwa razy skończyło się karnym. Był dynamiczny, dobrze dryblował, a jeszcze z wolnego potrafił walnąć. Wszyscy zastanawiali się – za ile pójdzie? Trzy, cztery, pięć milionów euro? Guzik, Melikson w pewnym momencie odpuścił, widać było, że nie bardzo chce mu się tu już grać i myśli o odejściu. On obniżył loty, więc spadła i cena za niego, Valenciennes zapłaciło ledwie 800 tysięcy euro. Gdyby ktoś przewidywał taką sumę na początku, dostałby bilet na wypoczynek w pokoju bez klamek.
2. Marcelo
Rzadki przypadek – zagraniczny piłkarz z Ekstraklasy sprzedawany jest gdzieś wyżej i nie przepada tam, a wręcz radzi sobie bardzo dobrze. Tak było z Marcelo i jeśli napisaliśmy, że Stilić to prawie transferowy majstersztyk, to w tym wypadku prawie musimy wyrzucić do śmieci. Wisła dała za niego trochę ponad 300 tysięcy euro, a PSV zabrało go za 10 razy tyle. Zapamiętaliśmy go jako niezwykle dobrego obrońcę, a przy tym cholernie skutecznego – w 49 ekstraklasowych meczach strzelił 10 goli, czyli bilans lepszy niż u niejednego napastnika. W PSV zapracował na transfer do Hannoveru, gdzie został pewnym punktem drużyny, teraz gra dla Besiktasu. Przez chwilę łączono go z Barceloną i nawet jeśli były to tylko plotki, to i tak o czymś świadczy, że ktoś w ogóle wpadł na połączenie jego nazwiska z Blaugraną. Nie udało mu się za to spełnić jednego marzenia – zagrać dla pierwszej reprezentacji Brazylii.
1. Kalu Uche
Musimy szukać kogoś lepszego, jeśli w przyszłości chcemy grać w europejskich pucharach – mówił o Uche Franciszek Smuda, kolejny raz pokazując swój nos trenerski, bo pewnie Nigeryjczyk niepewnie wchodził po schodach. Trener chciał go odesłać, zajeżdżał na treningach, ale reszta sztabu szkoleniowego wstawiła się za zawodnikiem i ten na szczęście został. Po przyjściu Kasperczaka grał pierwsze skrzypce w pamiętnej Wiśle, a ku zaskoczeniu Smudy, radził sobie też w pucharach! Ustrzelił gola na stadionie Schalke, trafił też w Rzymie, gdy Biała Gwiazda grała z Lazio. Miał spore parcie, żeby odejść z klubu – najpierw wypożyczono go do Bordeaux, wrócił, a potem zacumował na dłużej w hiszpańskiej Almerii, gdzie radził sobie bardzo przyzwoicie. Dalej odwiedził Szwajcarię, wrócił na moment do Hiszpanii, Turcję (19 goli w 34 meczach!), Katar i Indie.
To był talent, miał łatwość w dryblingu, spory dynamit, oczy się śmiały, gdy po swoich golach wykonywał salta. Może Cantoro w historii Wisły znaczy więcej, może Marcelo zrobił większą karierę, ale czysto piłkarsko najlepszy był właśnie Uche.
Fot. FotoPyk