Który piłkarz kadry nie lubi być nagrywany? Kto zbudował dom obok Zdzisława Kręciny? Który reprezentant nie mógł wyjść z domu bez czapki, a który chciał założyć sztuczny kaptur? Kto o piętnastej czuł się najsłabszy na boisku? Czyja partnerka ma duży dystans do siebie? Jakie są dalsze plany kanału “Łączy nas piłka” i przede wszystkim – w jaki sposób udało się doprowadzić do takiego sukcesu, jaki oglądaliśmy podczas Euro 2016? O tym wszystkim opowiada Łukasz Wiśniowski.
Wiesz, że ścigasz się na popularność z pewnym kolarzem?
Czasem oznaczają mnie na Twitterze myśląc, że to ja nim jestem, ale bądźmy poważni – tamten Łukasz Wiśniowski jest sportowcem, poważnym człowiekiem, a ja latam i nagrywam kamerką jakieś głupoty. Inna sprawa, że to ciekawe – nazwisko „Wiśniewski” jest bardzo popularne w Polsce, a „Wiśniowski” nie aż tak. Może powinienem się zintelektualizować i podpisywać dwoma imionami jak profesor Michał Paweł Markowski? Byłby wtedy Łukasz Paweł Wiśniowski. A temu Łukaszowi-kolarzowi – z tego, co widzę – idzie coraz lepiej. Jest chyba takim młodym, zdolnym, co?
Nie zmienia to faktu, że ostatnimi miesiącami mu odjechałeś.
Inne środowiska. Sam widzisz po dziennikarzach, że często śledzi ich więcej osób niż piłkarzy Ekstraklasy. To taki mechanizm. Jesteś w rytmie i dostarczasz content, więc cię obserwują, a nie dlatego, że nazywasz się Łukasz Wiśniowski i kogoś interesuje twoje życie. To nie jest moja popularność, tylko reprezentacji. Ludzie po prostu wiedzą, że jestem najszybszym albo najbardziej ekskluzywnym przekaźnikiem informacji. Gdybyś zostawił samego Wiśniowskiego i odłączył reprezentację, to podejrzewam, że pies z kulawą nogą nie chciałby mnie śledzić.
Bez fałszywej skromności – nie każdy wypracowałby sobie taką markę, bo sądzę, że niewielu pracowałoby z kadrą właśnie w taki sposób jak ty.
Charakter pracy ustaliliśmy na początku z Januszem Basałajem. Nie uważam, że odkryliśmy Amerykę pokazując kadrę od kulis. Nowością może być tylko skala pracy i jej intensywność. Ciągle mam w głowie, że gdyby reprezentacja nie wygrywała, to przecież pracowalibyśmy tak samo, ale odbiór byłby zupełnie inny. Pamiętasz, jak było na początku kadencji Waldemara Fornalika. Też wjeżdżały jajcarskie materiały pokroju Eksperckiego Studia i niektóre budziły wręcz hejt. Albo słynna konferencja przed Niemcami. Zachowanie Krychowiaka i Szczęsnego bulwersowało kilku poważnych dziennikarzy. Mateusz Borek piętnował to publicznie. Nawet Janusz Basałaj twierdził, że czeka nas przecież poważny mecz i zastanawiał się, czy tak wypada. Potem jednak ci goście tyle razy udowodnili, że nie ma absolutnie żadnego znaczenia, czy będą poważni na godzinę przed meczem, że nie powinniśmy w nich wątpić. Może nawet takie zachowanie pomaga im się lepiej skoncentrować? Znajomi zawsze mnie pytają: „jak atmosfera przed meczem?! Denerwują się?!”. I co ja mam powiedzieć? Oczywiście, że się nie denerwują. Tranquilo. Totalny luz. Sam nauczyłem się od tych kadrowiczów spokoju w stosunku do prywatnych potrzeb.
Co masz na myśli?
Przed meczami bardzo długo się denerwowałem. Nawet na kilka dni wcześniej. Zauważyła to moja żona i powiedziała, że w sumie nawet się cieszy, że jestem na zgrupowaniach, bo chyba nie wytrzymałaby ze mną w domu.
To czym się tak stresowałeś?
Tym, żeby wygrali! Teraz też przeżywam każdą akcję, ale do pierwszego gwizdka jestem już spokojny.
Gdy świętowaliście po eliminacyjnym meczu z Niemcami, Krychowiak powiedział ci coś w stylu: „Wiśnia”, wyluzuj, to jeden mecz, nie ma się czym grzać.
Bartek Salamon powiedział mi natomiast ciekawą rzecz po mistrzostwach: „słuchaj, zawsze kiedy graliśmy o 15, byłem najsłabszy na placu. Sam sobie wmawiałem, że znowu pełne słońce, będę zmęczony, zajechany, wolniejszy i znowu nie zdążę. I tak było. W pewnym momencie pomyślałem: kurczę, przecież dobrze pracuję, jestem solidnie przygotowany, to dlaczego sobie coś wmawiam? Mecz o piętnastej? Niech wszyscy będą zajechani, a ja będę o tempo szybszy. I od tego momentu zacząłem być najlepszy na murawie”. Ta historia idealnie pokazuje, że wszystko zależy od perspektywy. Mówisz o Krychowiaku – z naszej perspektywy odnieśliśmy historyczne zwycięstwo nad Niemcami, ale dla nich to był dopiero drugi mecz w eliminacjach. Kibice teraz mieli pretensje, dlaczego kadrowicze nie podziękowali im po mistrzostwach, ale…
To też wiele mówi o ich charakterze, że nie czuli takiej potrzeby.
Nie czuli, że muszą za coś przepraszać jak w 2012 roku na Placu Defilad ani chwalić się, że coś osiągnęli.
To chyba pierwsza kadra, która sama sobie stawia wyższe wymagania od kibiców. Nawet Lewandowski mówił w prywatnych rozmowach, że nie podoba mu się, gdy media usprawiedliwiają go za brak skuteczności, bo kiedy napastnik nie strzela goli, to akurat zasługuje na krytykę.
Już przed Euro powtarzałem, że mamy do czynienia z przełomowym pokoleniem. Andrzej Twarowski fajnie to określił na Twitterze: to generacja „chcę więcej”. Dlatego mówię, że można to spokojnie przełożyć na własne życie. My też nie upajamy się, że jakiś materiał wyszedł fajnie i bije rekordy wyświetleń. Poszło i zamykamy. Interesują nas kolejne rzeczy. Pamiętam, jak czekaliśmy na wyjazd po meczu z Portugalią. Klasyczna gadka, że w pierwszej połowie graliśmy dobrze, mogliśmy strzelić na 2:0 i mieliśmy pecha w karnych. Krychowiak rzucił wtedy sentencję a’la Paulo Coelho. „Futbol jest jak LiveScore. Liczy się tylko wynik”. Liczyło się to, że przegrali, a nie, że byli w TOP 8. Właśnie – oni tak to nazywali. Nie mówili, że są w ćwierćfinałach, tylko zawsze – TOP 8. To chyba bardziej działa na wyobraźnię.
Tym podejściem, o którym mówisz, zarazili się też piłkarze mniej otrzaskani z poważnym futbolem jak Pazdan czy Kapustka. Przekonali się, że można przebić ten sufit.
Zastanawiałem się, czy da się znaleźć drugi przykład gościa, który w ciągu 90 minut kompletnie odmienił swoje postrzeganie. Przecież Pazdana krytykowano jeszcze po Irlandii Północnej. Wystarczył jeden mecz i stał się bohaterem narodowym. W naszym bloku obronnym wszyscy spisali się fantastycznie, ale Michał grał spektakularnie tymi wślizgami czy akcjami ratunkowymi.
To też pokazało, jak bardzo kibice potrzebują nowych bohaterów. Glik też wyglądał rewelacyjnie, ale po nim wszyscy się tego spodziewali. Pazdan dla przeciętnego, średnio interesującego się piłką kibica był nowością.
Fajnie, że tak długo mówiliśmy o problemach w defensywie, a nagle bohaterem stał się właśnie obrońca. My tak naprawdę nie zdawaliśmy sobie sprawy, co działo się w Polsce. Tydzień po turnieju SMS-owałem z Łukaszem Fabiańskim. Napisał:
– Cholera, też tak masz, że nie możesz wyjść z domu?
– Nie no, jestem w innej sytuacji, pracuję w cieniu.
Dobrze jednak widziałem, co się działo wokół Pazdana, gdy wychodził z hotelu. Śmiałem się, że chciał założyć sztuczny kaptur, bo był tak lekko przygarbiony. Po wylądowaniu w Polsce cieszył się popularnością podobną do Lewandowskiego. Wiadomo, że teraz pójdzie to w różne strony, przekonamy się, czy Euro pozwoli mu na transfer i czy podtrzyma formę w eliminacjach. „Fabian” jednak stał się tak popularny, że bez okularów, kaptura i bejsbolówki trudno mu było wyjść z domu. To tym bardziej pokazuje, że w La Baule nie byliśmy świadomi, co się dzieje. Usłyszałem od przyjaciela, że gdy były mecze, mogłeś okraść sklepy dookoła, bo nikt by nie zareagował.
Ty z jednej strony żyłeś rytmem reprezentacji, z drugiej nie miałeś ani chwili wytchnienia w trakcie turnieju.
Wszystko jest podporządkowane pod piłkarzy. Kiedy jednak dostają wolne, pokazujemy, jak je spędzają. Chcąc nie chcąc – rozpieściliśmy odbiorców. Dostarczaliśmy kontent codziennie. Nie zakładaliśmy, ile ma wpadać filmów i jaką mają mieć długość, ale sam czułem wewnętrzną potrzebę, że skoro tak wiele ludzi to ogląda, to byłoby nie w porządku czegoś nie wrzucić. Raz puściłem krótszy materiał i wytłumaczyłem, że piłkarze są zmęczeni po meczu, ale akurat ten film trwał sześć i pół minuty. To nie jest jakoś ekstremalnie krótko. Niektórzy w komentarzach twierdzą, że chcieliby 40-minutowe, ale wówczas nie byłyby tak popularne. Ludzie mają dziś mniej czasu i szukają skondensowanej formy. Dwanaście minut to naprawdę dużo.
Ile wykorzystałeś materiału na bieżąco? Część celowo zachowałeś do filmu, nad którym właśnie pracujecie?
Część materiału z Go-Pro oczywiście wskoczy do filmu, ale większość scen do niego kręciła „normalna” kamera, na której pracował Kuba Rejmoniak. Chodziło o to, by film miał odpowiednią estetykę. Zrobienie jednego dziesięciominutowego filmiku to cały dzień pracy. Odeszliśmy już od chęci reżyserowania i namawiania piłkarzy, co mają robić. Cała praca reportera opiera się na czekaniu. Sam montaż nie jest bardzo skomplikowany, ale potem dochodzi układanie scen, wrzucanie, renderowanie, eksportowanie, uploadowanie… Przy słabym internecie w hotelach transferowych w Paryżu czy Saint-Etienne bywało to bardzo czasochłonne.
Zdarzają się jeszcze momenty, kiedy piłkarze mówią: „Wiśnia, daj już spokój z tą kamerą” czy zaakceptowali cię już do tego stopnia, że nigdy nie mają z tym problemu?
Mam już na tyle silną empatię i na tyle ich znam, że dobrze wiem, kiedy mogłoby się to zdarzyć. Cieszyło mnie coś innego. Było wiele momentów, kiedy nie zwracali uwagi na włączoną kamerę. Nie ma nic cenniejszego dla osoby dokumentującej rzeczywistość niż bohaterzy w absolutnie naturalnym środowisku. Czasem wręcz sami szukali interakcji z kamerą. Spędziliśmy ze sobą 45 dni, więc musiały się zdarzyć momenty przesileń, ale nie pamiętam żadnej konkretnej, w której ktoś by powiedział: weź, odejdź.
Nie masz wrażenia, że ci piłkarze dopiero teraz przekonali się, jak łatwo i błyskawicznie mogą sobie zbudować wizerunek dzięki twoim filmikom?
To bardziej prozaiczna kwestia niż świadomość kreowania wizerunku. Sami piłkarze nie poświęcają na to nie wiadomo ile czasu, ale ciągle słyszą od rodziny lub przyjaciół o naszych filmikach. Artur Jędrzejczyk powiedział, że jego ojciec Roman ogląda wszystkie. Żona „Jędzy” Aga też, bo nawet komentowała moje posty na Instagramie: „kiedy nowy filmik?”. Dzięki temu zmieniają perspektywę.
A kto zmienił najbardziej?
Chyba Łukasz Piszczek. Ma fantastyczne poczucie humoru, ale dało się to zauważyć dopiero na tych mistrzostwach. Przy okazji zdradzę, że Łukasz będzie jednym z głównych bohaterów filmu, nad którym teraz pracujemy. Tam odbiorcy przekonają się, jakim jest człowiekiem i jaką ma ripostę. Pokazał to już nasz materiał z Dortmundu, gdzie cytował Jaroslava Drobnego, który nauczył Łukasza jeść „vidicku i nożem”. To wcale nie jest taki smutas, jak ludzie myślą, ale chciałem, żeby to wszystko działo się naturalnie. Nie mam zapisane w kalendarzu, że dziś robimy więcej Jodłowca.
Jego chyba nie da się otworzyć.
Nasi odbiorcy wykazali się bystrością, gdy zapytaliśmy „Jodłę”, obok kogo buduje dom. Już wszyscy wiedzą, że to Zdzisław Kręcina! Kiedy mieliśmy na koniec obiad w Hyattcie, sam powiedział: „widzisz, już kilka razy mnie nagrałeś”. Spokojnie, popracujemy nad Tomkiem. Wiem natomiast, że Filip Starzyński nie jest fanem bycia nagrywanym.
Z jakiegoś powodu dostał ksywę „człowiek-monolog”.
– „Wiśnia”, ja to bym bardzo chciał, żebyś był przy tej kadrze, ale gdybyś tak nie nagrywał?
– Czyli co, uważasz, że jestem zbędny?
– Nie, to nie tak.
Na drugi dzień podchodzi jeszcze raz.
– Wiesz co? Znalazłem dla ciebie rolę. Widzę, że chłopaki od sprzętu mają trochę roboty i przydałoby się im pomóc.
– Dzięki Filip za docenienie mojej pracy!
Pamiętam też, jak musiałem przeprosić jego dziewczynę Natalię. Podczas zgrupowania w Juracie mieliśmy wieczorek zapoznawczy. Kolacja, grill, koncert. Było też losowanie piłkarzy do konkretnych grup w siatkonodze i losować miały partnerki. Dowiedziałem się dwadzieścia minut wcześniej i spróbowałem zapamiętać wszystkie imiona. Nagle dochodzimy do Starzyńskiego i… pustka. Mówię, że zapraszamy partnerkę Filipa, ale to było niezręczne, bo wszystkie pozostałe wymieniłem z imienia. Natalia ma jednak duży dystans do siebie. Przyjęła przeprosiny. Do czego zmierzam – skoro zbajerował tak fajną dziewczynę, to chyba nie może być totalnym introwertykiem.
Pod koniec mistrzostw napisałeś: „przyjeżdżasz do Polski, a tam wszystkie telewizje korzystają ze zdjęć jednego kanału Youtube’owego”. Szczerze – zaskoczyła cię ta skala?
Ktoś mi powiedział, że TVN powinien wypłacić nam premię, bo gdyby nie nasze filmiki, to nie mieliby czego puszczać. Cieszę się, bo – może zabrzmi to działaczowsko – ale o czym mówi jeden z głównych punktów statutu PZPN? Promocja polskiej piłki. To mieści się w stu procentach. Kiedy byłem po Euro w Polsat News, podeszła dziewczyna od pogody i powiedziała, że ma mnóstwo koleżanek, które kompletnie nie interesują się futbolem, a w trakcie mistrzostw zaczęły śledzić Łączy nas Piłka, bo ci kadrowicze to po prostu fajni ludzie.
Sam przyznasz, że ta atmosfera zmieniła się niesamowicie. Za kadencji Fornalika jeden z bardziej doświadczonych piłkarzy był tak zażenowany klimatem na kadrze, że rozważał zakończenie reprezentacyjnej kariery. Od tamtej pory minęło ledwie kilka lat.
Zawsze gdy mówimy o atmosferze, dochodzimy do jednego wniosku: buduje ją wynik. Wiem, że to banał, ale taka jest prawda. Dodatkowo trzeba podjąć kroki, które tę atmosferę stymulują. Selekcjoner zrobił to w kapitalny sposób. Gdybyśmy jednak nie wygrywali kolejnych meczów, to nie wiem, czy byłoby tak sielankowo.
Zmieniło się też to, że kiedyś piłkarz drażnił, a teraz da się lubić.
Poszczególne drużyny – ta, która awansowała na mundial 2006 czy Euro 2008 – też miały atmosferę, tylko nie zostało to pokazane w takim zakresie. Powstawały filmy Tomka Smokowskiego czy Adama Bortnowskiego, jednak dawka nie była tak ogromna jak u nas. Pamiętam scenę z Arłamowa. Wychodzi trener, zaraz kadrowicze i kibice krzyczeli: „Szczena, Szczena, podpisz, podpisz!”. Za moment Wojtek podchodzi do mnie i mówi:
– Szczena? Kurczę, ale ci gówniarze niekulturalni.
– Musisz im wybaczyć, bo Łączy nas Piłka jest dla nich jak serial, a ciebie traktują jak Marka z M jak Miłość czy Ryśka z Klanu.
W Arłamowie gorączka wokół kadrowiczów była niesamowita. Twoim zdaniem ten szał był za duży, jak sugerowało kilku dziennikarzy czy jednak w granicach rozsądku?
Sam jesteś z Podkarpacia, więc wiesz, jak bardzo brakuje tam piłki. Ludzie dostali szansę spotkać się z idolami, więc chcieli to wykorzystać. Czy doszło do przesady? Robert Lewandowski widział różne hotele i przygotowywał się do meczów w różnych miejscach. Wiesz, co powiedział? „Mega spokój, bardzo mi się tu podoba. Miałem czas na basen, poopalałem się…”. Mega spokój! I mówi to gość, którym interesowali się nie tylko kibice, ale też sprzątaczka, recepcjonistka czy portier. Wychodząc na trening lub wracając czuliśmy ogromne zainteresowanie, ale poza tym wszystko odbywało się w granicach rozsądku. Cieszy mnie natomiast, że zainteresowanie kibiców zaczyna się rozkładać na wielu piłkarzy, jak na przykład w Niemczech. Nie mówię o zainteresowaniu w skali Europy, bo tu wiadomo, że Lewandowski będzie numerem jeden, ale w skali Polski nastąpiła mała dywersyfikacja. Milik na przykład ma swój target wśród najmłodszych odbiorców.
Jak współpracowało ci się z Lewandowskim, gdy trwała cała ta dyskusja o jego skuteczności?
W książce Pawła Wilkowicza jest fragment o tym, że choćby nie wiadomo, co się mówiło, jeżeli napastnik nie strzela goli, to nie będzie w stu procentach dobrze. Robert nie jest typem, który o tym mówi, przeżywa i się frustruje. Nie rozpamiętuje wszystkich sytuacji. Nie zauważyłem, żeby go to jakoś zżerało.
A Milik? On chyba przeżywał to bardziej.
Na pewno musiał się zmierzyć z falą memów, ale też tego nie rozpamiętywał. Drużyny piłkarskie opierają się na szyderce. Ironia. Dowcip sytuacyjny. Jeżeli ktoś nie ma do siebie dystansu, to nie może funkcjonować w szatni. Samobójstwo. Tylko wyjść do łazienki z żyletką i się pociąć. Przecież sami się z tym mierzymy.
Tobie też się dostaje?
Oczywiście! Śmieją się, że mam na głowie takie gniazdo, że niedługo helikoptery będą mogły lądować. Albo z moich umiejętności piłkarskich, a w zasadzie ich braku. Łukasz Fabiański wynalazł zdjęcie Kryspina z Kabaretu Paranienormalni i stwierdził, że jestem do niego podobny. Od razu poszła szydera, więc zacząłem robić takie miny jak ten Kryspin. Ostatnio byłem w Białej Podlaskiej na konferencji trenerów. Pojawiło się łącznie 700 szkoleniowców i jeden do mnie podszedł. Przedstawił się, że jest z Pleszewa, prowadzi czwartoligowy klub i powiedział, że gratuluje filmików z mistrzostw.
– Bardzo nam to pomaga w pracy!
– Ale jak to? – odpowiedziałem mając na uwadze, że większość zarzuca nam „heheszki”.
– Pokazaliście, że szyderka to podstawowy budulec zespołu. Poza tym nawet jak jesteście u masażystów, to widać, jak Grosicki ma rozbudowane czworogłowe mięśnie uda. To motywuje chłopaków. Pokazuje, że można jeszcze popracować.
Ta rozmowa pokazuje, że jeżeli ktoś chce czytać między wierszami, to z tego naszego „haha-hihi” wyciągnie wiele merytorycznych rzeczy. Na tym polega analiza przeciwnika. Dostrzec coś, czego inni nie widzą.
Nie masz wrażenia, że dzięki pokoleniu, które teraz wchodzi do piłki, będzie ci jeszcze łatwiej o porządne materiały? Młodzi piłkarze już teraz wychowują się na Łączy nas Piłka.
Niekoniecznie. Im będę starszy, tym mniej ta praca będzie przystawała do mojego wieku. Teraz znajduję się w tej optymalnej sytuacji, że mniej więcej jestem rówieśnikiem większości kadrowiczów. Ten sam rocznik co Mączyński, Pazdan czy Jędrzejczyk, dwa lata młodszy od Fabiańskiego, Piszczka i Kuby, rok starszy od „Lewego” i „Grosika”, a trzy od Krychowiaka i Szczęsnego. Nie mogę w wieku 40 lat biegać za 21-latkami, bo byłoby to niepoważne i nieautentyczne. To, że przychodzą młodzi i znają naszą pracę, ułatwia pewne kwestie, ale z drugiej strony coraz trudniej pracuje się na tym samym materiale. Potrzebujesz nowych impulsów. Mam nadzieję, że nie będzie ich brakowało.
Trudno będzie utrzymać w eliminacjach ten poziom czy ta grupa tak się rozbujała multimedialnie, że powinno to być formalnością?
Skoro konwencja, jaką stosujemy się sprawdziła, to chyba nie ma sensu jej zmieniać. Szkoda byłoby w tym grzebać. Można natomiast robić inne rzeczy dookoła. Wprowadziliśmy na Euro quizy lub studio. Do tego dochodzi działalność Pawła Drażby i Czarka Jeżowskiego, którzy załapaliby się w większości redakcji sportowych, oraz Kuby Polkowskiego i Adriana Dudy. Początkowo w PZPN-ie nie podchodzono z optymizmem do tego pomysłu, ale przekonaliśmy wszystkich, że warto będzie pokazać Euro także od innej strony. Wystarczy pomysł i przygotowanie merytoryczne. Kuba i Adrian pokazali, jak powinni pracować dziennikarze telewizyjni bez dostępu do kadry. Zresztą ich film o piłkarce Sofii Gonzalez dostał się na główny konkurs filmów dokumentalnych podczas festiwalu Nowe Horyzonty. To jedno z bardziej prestiżowych wydarzeń w tej branży. Nie ma drugiej federacji na świecie, której pracownicy zostaliby wyróżnieni w taki sposób.
A inne federacje już was podpatrują?
Czesi podpytywali o naszą pracę. Francuzi też pokazują kadrę od kulis, ale nikt nie robi tego z taką intensywnością ani na taką skalę.
Możecie zostać pionierami w tej kwestii czy w Europie wie o was zbyt niewiele osób?
Coraz więcej wie, bo ludzie z federacji spotykają się regularnie. Ktoś mi niedawno podesłał anglojęzyczną grafikę, z której wynikało, że w trakcie Euro zanotowaliśmy największy przyrost subskrybentów z wszystkich federacji.
Czyli?
Ponad sto tysięcy nowych. Kiedy publika się powiększa, możemy ją też karmić treściami edukacyjnymi. Ostatnio wrzuciliśmy 40-minutowy panel dyskusyjny z konferencji trenerów. Zeszłoroczny obejrzało łącznie osiem tysięcy osób, a nowy włączyło tyle samo, ale już przez dwanaście godzin. Takie filmy nie zbiorą trzystu tysięcy wyświetleń, ale pozwolą dotrzeć do innych odbiorców. Śmiałem się tylko z komentarzy. Pisali: „Wiśnia, rozumiem, że domagaliśmy się dłuższych filmików, ale może nie aż tak!”.
Masz świadomość, że chyba nie ma w tym momencie kibica, który śledzi reprezentację, a nie wie, kim jest „Wiśnia” lub nie śledzi Łączy nas Piłka?
Jestem w tej komfortowej sytuacji, że znalazłem się w idealnym miejscu. Ponoszę zerową odpowiedzialność za wynik, a mogę być najbliżej najlepszej drużyny w kraju. Dzięki temu, że ona wygrywa – w czym nie mam żadnej zasługi – ludzie pozytywnie mnie kojarzą. Oczywiście, że spotykam się na ulicy z wyrazami sympatii. Ludzie zbijają piątki w galerii handlowej czy na imprezie, ale to wszystko nie jest ekspansywne. Ktoś raz podszedł i powiedział, że w sumie nie chciał przeszkadzać, bo szanuje mój prywatny czas, to miałem jedną odpowiedź: „co ty pierdolisz?! Jaki prywatny czas?! Pogadajmy o piłce!”. Ale kiedy ktoś inny poprosił o zdjęcie na lotnisku, to od razu powiedziałem, że szkoda miejsca na telefonie, bo zaraz wyjdą piłkarze. Znam swoje miejsce w szeregu, ale jeśli ludzie mówią, że mam najlepszą pracę na świecie, to… No mam. Przecież nie będę zaprzeczał.
Rozmawiał TOMASZ ĆWIĄKAŁA
Fot. FotoPyK