Mądre powiedzenie głosi, że nie ma nic bardziej nieaktualnego niż wczorajsza gazeta. Znamy parę osób, które chętnie z niego korzystają, zwłaszcza wtedy, gdy chcą pokazać wyższość internetu nad prasą. Jeśli należycie do tej grupy, mamy dla was złą wiadomość. Stwierdzono coś, co traci na aktualności znacznie szybciej. To lista najdroższych piłkarzy w polskiej piłce.
Każdy z nas przypuszczał, że nadchodzące okno transferowe będzie grube. Mogliśmy się nawet spodziewać, że padnie rekordowy transfer. To było o tyle proste, że poprzeczka nie była zbyt wysoko zawieszona. Jeszcze w czerwcu na czele stawki stał (od piętnastu lat!) transfer Jerzego Dudka do Liverpoolu. Pozycja na pierwszym miejscu była zagrożona jak nigdy wcześniej, ale że Dudek zostanie strącony nawet z… podium? No dobra, przyznamy się szczerze, że to mocne zaskoczenie. To okno transferowe będziemy wspominać jeszcze długie lata. Wątpliwe, by w najbliższej dekadzie polscy zawodnicy byli mocniej rozchwytywani na rynku.
Dobrze, że tak się stało, bo gdybyśmy chcieli publikować top 10 transferów przed Euro, należałoby wpisać na listę choćby Dawida Janczyka czy Tomasza Iwana, co byłoby średnią rekomendacją dla polskiej piłki. Oto lista dziesięciu Polaków, za których zapłacono najwięcej w historii. Stan na 26 lipca 2016. Nie przyzwyczajajcie się. Bardzo możliwe, że w sierpniu ulegną zmianie jeszcze ze dwie pozycje.
***
10. TOMASZ KUSZCZAK (z West Bromwich Albion do Manchesteru United za 4,3 mln euro)
W WBA zachwycał. Wyciągał piłki niemożliwe do wyjęcia. Nie mógł narzekać na nudę, pod jego bramką co chwilę był do gaszenia pożar. Klub ostatecznie nie zdołał się uratować przed degradacją, ale on sam był dużym wygranym tego sezonu Premier League. Manchester zgłosił się najpierw po wypożyczenie, później – gdy wyszło w praniu, że Kuszczak to jest to – aktywował opcję transferu definitywnego. Po sześciu sezonach siedzenia na ławie i sporadycznych występów Polak zdecydował, że warto byłoby jednak pograć w piłkę. Na poziomie Premier League więcej nie zaistniał.
To zupełnie inaczej niż w przypadku numer…
9. ŁUKASZ FABIAŃSKI (z Legii Warszawa do Arsenalu za 4,35 mln euro)
Do pewnego momentu jego kariera bliźniaczo przypominała tę Kuszczaka. Duży klub, ciągłe siedzenie na ławce rezerwowych. Tam gdzie nikt nie widział żadnych perspektyw na pierwszy skład, on wciąż naiwnie doszukiwał się swojej szansy. W końcu walnął pięścią w stół, co – w odróżnieniu do Kuszczaka – nie oznaczało degradacji o poziom niżej. Legia zarobiła za “Fabiana” worek pieniędzy, ale – jak się okazało dopiero w Swansea – był tej kasy wart w stu procentach. Jeden z najlepiej wyszkolonych technicznie bramkarzy świata.
8. EUZEBIUSZ SMOLAREK (z Borussii Dortmund do Racingu Santander za 4,5 mln euro)
Hiszpanie mogli zakładać, że skoro kupują solidnego grajka ogranego w poważnej lidze i z wyrobioną pozycją w reprezentacji, niewiele ryzykują i na dealu na pewno nie stracą. Jak się okazało – nieco zbyt pochopnie. Ebi okazał się nie być warty nawet 1/4 tej kwoty. 39 bezbarwnych meczów, ledwie sześć bramek i początek końca całkiem nieźle zapowiadającej się kariery. Później była już tylko tułaczka. Tak naprawdę na dawne obroty Smolarek nie wszedł już nigdy. Nawet w Ekstraklasie.
7. ROBERT LEWANDOWSKI (z Lecha Poznań do Borussii Dortmund za 4,75 mln euro)
Jeśli ktoś by wtedy powiedział, że sześć lat później będzie warty choćby pięciokrotność tej kwoty, byłby pewnie z miejsca kierowany do najbliższego oddziału psychiatrycznego. Ba, po jego pierwszym sezonie w Niemczech skierowanie do psychiatryka wcale nie straciłoby na ważności. Kto spodziewał się tak pięknego rozwoju “Lewego”, kłamie. Nie ma innej opcji. Nawet działacze Borussii byli pewnie w szoku, jak dobry interes udało im się zrobić. 4,75 milionów euro za Lewego. Ciężko o lepszą inwestycję.
6. ADRIAN MIERZEJEWSKI (z Polonii Warszawa do Trabzonsporu za 5,25 mln euro)
“Mierzej” znalazł się w towarzystwie, do którego sportowo nigdy nie doskoczył. Gdyby wybrał poważniejszy kierunek do gry w piłkę, dziś pewnie balansowałby na granicy powołania do reprezentacji, ale jedno musimy mu oddać – finansowo wycisnął swoją karierę jak cytrynę. Gruby transfer do atrakcyjnego klubu w Turcji, gdzie nietrudno o świetny kontrakt, później transfer do Arabii Saudyjskiej – krainy mlekiem i forsą płynącą. Po karierze raczej nie będzie biedował na zmywaku.
5. BARTOSZ KAPUSTKA (z Cracovii do Leicester City za 5,5 mln euro)*
Jeśli transfer dojdzie do skutku, “Kapi” okaże się najdrożej sprzedanym piłkarzem w historii polskiej ligi. Jedna szkoła mówi o tym, by najpierw stać się gwiazdą na krajowym podwórku, a dopiero później odchodzić. Druga, że trzeba się pakować przy pierwszej lepszej możliwości. Kapustka wybrał pierwszą drogę, ale skręcił przed końcem. Wyrobił sobie w Ekstraklasie markę na tyle dużą, by zaistnieć w reprezentacji i wyjechać na Euro, ale też trudno odnieść wrażenie, że rozdawał w tej lidze karty. Pozytywna postać, ale znaleźlibyśmy wielu, którzy bardziej przekładali się na wyniki swoich drużyn. Gdyby został w Polsce, pewnie zaorałby ligę. Tylko po co?
4. JERZY DUDEK (z Feyenoordu do Liverpoolu za 7,4 mln euro)
Jak to w ogóle świadczyło o naszej piłce, że ten transfer stał na czele tej listy przez bite 15 lat?! Przecież dopiero kasa za Krychowiaka strąciła byłego bramkarza Liverpoolu i Realu z pierwszego miejsca. Mieliśmy w międzyczasie wielu piłkarzy wartych na rynku więcej – między innymi Lewego, Piszczka, Kubę – ale żaden z nich albo nie miał zamiaru ruszać się ze swojego miejsca, albo robił to na zasadzie wolnego transferu. Dudek rekordowo długo był na czele, ale szanujmy się. 7,4 miliony to kwota, która w kontekście najgrubszego transferu w historii mogłaby robić wrażenie co najwyżej w Gruzji czy Armenii, a nie w poważnym (teoretycznie) piłkarsko kraju.
3. KAMIL GLIK (z Torino do AS Monaco za 11 mln euro)
Kwota robi wrażenie szczególnie, jeśli weźmiemy pod uwagę wiek piłkarza. Ponad dziesięć baniek za 28-letniego obrońcę to bardzo dobra kasa. Najlepszy polski piłkarz euro. W kraju większy szum wytworzył się podczas turnieju we Francji choćby wokół jego kolegi z bloku defensywnego, ale postronni widzowie nie mogli nie docenić skuteczności interwencji Glika. Gość był nie do przejścia, wykręcił niesamowite statystyki i tylko utwierdził nowego pracodawcy w przekonaniu, że ten wybrał dobrze. Pogra na wyższym poziomie, zarobi więcej. Same plusy.
2. GRZEGORZ KRYCHOWIAK (z Sevilli do PSG za 28 mln euro)
Początkowo mówiło się o kwocie 45 milionów euro – tyle wynosiła klauzula odstępnego Polaka – ale ostatecznie ta okazała się sporo mniejsza. Człowiek, który rozkochał w sobie Sevillę na tyle, że jej kibice śpiewali podczas meczów o tym, że chcą mieć na boisku jedenastu Krychowiaków. Lider środka pola. Szef. Gość, który w destrukcji wzbił się na stratosferyczny poziom, a do tego mocno podciągnął się w grze do przodu. Nikt nie odnosi wrażenia, że został przepłacony. W końcu mówimy o ścisłej światowej czołówce defensywnych pomocników.
1. ARKADIUSZ MILIK (z Ajaksu Amsterdam do Napoli za 32 mln euro)*
Kto by się spodziewał, że po Euro na pierwszej pozycji w tym rankingu wyląduje właśnie Milik? Przeciętny Janusz, mający na niesfornego Arka w zanadrzu cały worek inwektyw, właśnie łapie się za głowę czytając doniesienia “Przeglądu Sportowego” o rekordowym transferze. On? Arek Mylik? Gość, który partolił akcję za akcją? Ano właśnie on na Euro – paradoksalnie – spośród naszych piłkarzy wygrał najwięcej. Posłał we Francji 19 uderzeń. Większość w trybuny, racja. Ale na tych ultradefensywnych mistrzostwach, podczas gdy niektórzy napastnicy z Lewandowskim na czele narzekali na brak podań, on do tych sytuacji co rusz dochodził. Samo w sobie było to jego ogromnym atutem i nakazało dyrektorom sportowym wpisać jego nazwisko na czele listy życzeń.
Wydawało się, że Ajax wiąże z nim większe plany, zamierza zostawić u siebie na najbliższy sezon i ewentualnie wtedy myśleć o jakimś grubszym dealu. Jak się okazało, przedłużenie kontraktu było tylko podbijaniem stawki. Polak stanie się przy okazji… najdroższym piłkarzem w historii Ajaksu. To chyba bardziej działa na wyobraźnię, niż fakt bycia najlepszym na krajowym podwórku.
*jeśli doniesienia “Przeglądu Sportowego” okażą się prawdziwe.
Fot. FotoPyK