Powiedzmy sobie szczerze: ani Wisła, ani Arka nie weszły do Ekstraklasy z takimi ekipami, by w tej lidze z miejsca rozdawać karty. O ile w Płocku sięgnęli po Bozicia i Sylwestrzaka, którzy sporo na tym poziomie pograli, Kriwca i Furmana, którzy kiedyś mieli tu sporo do powiedzenia, o tyle w Gdyni planowali usiąść przy stole, a usiedli na podłodze. I czekają, czy coś im z tego stołu jeszcze spadnie…
Do transferów Lewickiego, który był królem strzelców I ligi, choć umiejętności ma mocno przeciętne, Marciniaka, który wraca z Cypru czy rezerwowego Steinborsa – przyczepiać się nie zamierzamy. Chodzi nam o coś zupełnie innego. Arka sięga właśnie po Zbozienia (czyli oczywiście bardzo przyzwoitego jak na jej warunki piłkarza), a więc trzeciego piłkarza z Ekstraklasy – wyjątkiem był tylko Sołdecki z Termaliki – który odgrywał drugoplanową rolę.
Spójrzmy na dorobek minionego sezonu:
– Dariusz Zjawiński z Cracovii: 690 minut w Ekstraklasie (dwa gole), 563 minuty w III-ligowych rezerwach,
– Adrian Błąd z Zagłębia: 49 minut w Ekstraklasie, 1358 w III-ligowych rezerwach,
– Damian Zbozień z Zagłębia: 710 minut w Ekstraklasie, 510 w III-ligowych rezerwach.
No cóż, statystyki tych piłkarzy nie powalają. Żaden z tej trójki nie pełnił w ubiegłych rozgrywkach istotnej roli i nie znaczył zbyt wiele w swoim zespole. Wiemy, że Cracovia z Zagłębiem wysoko zaszły, ale aż tak napiętą i szeroką kadrą nie straszą. Tymczasem Arka, już bezpośredni rywal z tej samej ligi, zaczęła pukać od drzwi do drzwi z pytaniem: „Przepraszamy, czy ktoś by się tutaj nie znalazł, kogo byśmy mogli wziąć?”. No i ktoś się znalazł, np. dostępny na wypożyczenie Błąd.
Jasne, pamiętamy, że zimą gdynianie wypożyczyli Szwocha i Formellę, a ci już na dzień dobry zrobili różnicę w pierwszej lidze. Tylko że oni przegrywali rywalizację w Legii i Lechu, ten pierwszy z Dudą, Hamalainenem, Masłowskim i Prijoviciem (przy ustawieniu 4-4-2).
Tymczasem Arka swoimi niektórymi ruchami transferowymi wygląda tak, jakby nadal funkcjonowała w pierwszoligowych realiach.
Fot. FotoPyk