Chcielibyśmy racjonalnie budować drużynę. Cały czas dokładać kolejne elementy i iść do przodu. Ale nie chcemy robić rewolucji, polegającej na tym, że przyjdzie trener i ściągnie dwunastu nowych zawodników. Tu są ludzie, którzy w klubach pracują dłużej. Ja pewne rzeczy przeżyłem i mogę ich przestrzec, bo wiem, jak łatwo poparzyć się żelazkiem – mówi dziś w Przeglądzie Sportowym Czesław Michniewicz, trener Bruk-Bet Termaliki Nieciecza. Poniedziałkowa prasa to głównie teksty pomeczowe.
FAKT
Pierwsze dwie strony to przede wszystkim relacje z Ekstraklasy:
– Małecki, który kiedyś podpadł Moskalowi, nie przeprosił go i został odsunięty od zespołu, teraz zagrał mu na nosie. Co istotne: w przeszłości miał również konflikt z Wdowczykiem
– Urlopowicz Stępiński pognębił Górnika
– Wielkie lanie w debiucie w Lubinie
– Vincent Rabiega, młodzieżowy reprezentant Polski i zawodnik Herthy Berlin, na celowniku Lecha
– By zobaczyć Kriwca na boisku, trzeba trochę poczekać. Białorusin nie trenował od maja
Spoglądamy w jedną, najbardziej zdecydowaną pomeczówkę: Oto nowa gwiazda. Kto? Moulin.
Nie Nemanja Nikolić, a zakupiony za pół miliona euro pomocnik Legii Thibault Moulin jest nową gwiazdą ekstraklasy. W pierwszym meczu ligowym z Jagiellonią olśnił widzów. Francuz zaliczył genialną asystę przy bramce, mądrze rozgrywał, twardo walczył w destrukcji i pokazał bajeczną technikę.
Synowie powinni kibicować tacie – mówi Czesław Michniewicz przed meczem Bruk-Betu z Arką.
Synowie Czesława Michniewicza będą dziś mieli nie lada dylemat, komu kibicować. Dla rodziny Michniewiczów mecz Termaliki z Arką nie jest zwykłym starciem ligowym. Trener tym spotkaniem rozpoczyna pracę w klubie z Niecieczy. Sam jednak jest kibicem zespołu z Gdyni i przekazał sympatię swoim synom. (…) – Synowie też wychowali się na tym klubie. Od małego grają w Arce, chodzą na jej mecze. Teraz przyjechali do mnie do Niecieczy w strojach klubu z Gdyni i mówili, że mogą na treningach robić za atrapy obrońców rywali, ale szybko przebraliśmy ich w koszulki Termaliki. Nikomu nic nie zarzucam, lecz w poniedziałek dzieci powinny kibicować tacie – uśmiecha się szkoleniowiec klubu z Małopolski.
Szymon Marciniak mówi z kolei: Szkrab nauczył się biegać.
Polska ekipa sędziowska ma powody do dumy po Euro.
– Nie odstawaliśmy. Donieśliśmy polską flagę aż do półfinału. Nie mamy się czego wstydzić. Wycisnęliśmy z tych mistrzostw maksimum, a nawet więcej.
GAZETA WYBORCZA
Pytania o ekstraklasę zadawane przez Przemysława Zycha.
Czy Legia zmieni swój styl gry?
Trener Stanisław Czerczesow preferował grę fizyczną, opartą na pressingu. Zdobył mistrzostwo i Puchar Polski, ale kibicowi nie dał zbyt wielu wrażeń estetycznych. Latem go pożegnano, klub sprowadził Besnika Hasiego, zwolennika futbolu kombinacyjnego. A ten od razu ustawił Legię w nietypowym dla ekstraklasy systemie 4-3-3, który wcześniej przez dwa lata stosował w Anderlechcie Bruksela. Po przyjściu do Legii zdradzał: – Nie chcę w drużynie defensywnych pomocników, chcę mieć “ósemki”, środkowych pomocników potrafiących rozegrać piłkę, a przy tym zdolnych do odebrania jej przeciwnikowi. Zastanawiam się nad ustawieniem 4-3-3 w Legii. Jest Guilherme, który potrafi wykorzystywać wolną przestrzeń. Potrzebuję jeszcze jednego rozgrywającego. I faktycznie, Hasi realizuje swój pomysł, odkąd Legia sprowadziła Francuza Thibault Moulina z Beveren. Z Jagiellonią akcje budowało dwóch kreatywnych środkowych pomocników: Guilherme i Moulin, za nimi biegał Michał Kopczyński. W takim zestawieniu w pierwszej połowie Legia grała porywająco, w stylu, jakiego nie widzieliśmy przy Łazienkowskiej od lat. Grała kombinacyjnie, stworzyła sobie pięć dobrych okazji, wykorzystała jedną. Wyhamowała po zmianie w przerwie na Tomasza Jodłowca.
Czy Lechia dojrzała?
Czy Lech zacznie strzelać?
Czy Zagłębie zachowa pazerność?
Sielanka, której nie było.
Sielanka – w teorii tak powinny wyglądać relacje Radoslava Latala i władz Piasta. W rzeczywistości już od dawna atmosfera w klubie była co najmniej napięta. Ujmując rzecz obrazowo – małżonkowie trwali ze sobą, ale każdemu częściej po głowie chodziło złożenie pozwu rozwodowego. Skąd te nieporozumienia? Latal pojawił się przy Okrzei, kiedy zespół walczył o utrzymanie w ekstraklasie, zrobił z niego kandydata do tytułu i chciał iść krok dalej. Tak, by wspomniane wicemistrzostwo nie było tylko jednorazowym wybrykiem, po którym klub wróci na “swoje” miejsce, czyli mniej więcej gdzieś na pogranicze grupy mistrzowskiej i spadkowej. Taki plan wymagał jednak większych nakładów finansowych. Nakładów, na które klub się nie zgadzał. Latal chodził do działaczy, prosił – momentami wręcz w mocnych słowach – ale niczego nie wskórał. Za każdym razem słyszał, że Piast woli tańszy wariant, zakładający stawianie na młodych Polaków (dzisiaj naprawdę ważną rolę w drużynie odgrywa tylko jeden – 22-letni Radosław Murawski). Czech traktował to jako minimalizm. Szczególnie zdenerwowało go odejście Martina Nespora, najlepszego strzelca zespołu w poprzednim sezonie.
Czy Legia odkryła sens? To tytuł felietonu Rafała Steca.
Wróciła, a wraz z nią wróciły bajzel, prowizorka, osławiona strategia “jakoś to będzie”, przewlekła niepewność jutra. Tzw. ekstraklasa, z której najhałaśliwiej rechoczą ci, którzy pasjami ją oglądają. Skoro Legia została wiosną mistrzem Polski, to naturalnie straciła trenera – po ledwie kilku miesiącach, choć Stanisław Czerczesow zleconą misję wypełnił. Skoro Piast został wicemistrzem, to naturalnie również stracił trenera – w warunkach wojennych, rozstanie poprzedził wystawiony na widok publiczny konflikt Radoslava Látala z władzami klubu. Oddał też wicemistrz wylansowanych na lokalne gwiazdy Kamila Vacka oraz Martina Nešpora, więc rewelacyjna drużyna została zdemontowana. I gliwiccy piłkarze narobili sobie i całej lidze obciachu w europejskich pucharach, obrywając od IFK Göteborg 0:3 (najwyższa klęska u siebie w 33 czwartkowych meczach). Podobny numer wycięła zresztą kibicom debiutująca w kontynentalnych rozgrywkach Cracovia, która padła pod naporem rywala o tajemniczej nazwie Shkëndija, z prowincjonalnego miasteczka Tetowo – wybryk tym dowcipniejszy, że Macedończycy nigdy wcześniej nikogo z europucharów nie wyeliminowali. Gdziekolwiek zatem spojrzymy, mamy ten sam, aż nazbyt znajomy krajobraz. Nasycony chaosem, z którego sukces może się wyłonić głównie przypadkiem, i z wybijającym się wątkiem Lecha Poznań, czyli ubiegłorocznego obrońcy tytułu wdeptanego znienacka w środek ligowej tabeli, a teraz radykalnie odnowionego kadrowo, wyczyszczonego zwłaszcza w delikatnej strefie środka obrony. Liga permanentnej rewolucji.
SUPER EXPRESS
Każdą imprezę Oli kończył pod stołem. Kolejne fragmenty ciekawie zapowiadającej się autobiografii Radosława Kałużnego.
Tamta drużyna pozostanie rodziną – na zawsze. Do naszego klanu należeli wszyscy, włącznie z Emmanuelem Olisadebe. Zaakceptowaliśmy go bardzo szybko… Choć “Emsi” nie wyglądał jak klasyczny Polak, nigdy nie dawaliśmy mu tego odczuć. Rasistowskie dowcipy były zakazane. Musiał mieć przekonanie, że drużyna traktuje go jak swojego członka. Czasem wiązało się to z przyjęciem norm panujących w naszym kraju. Tu jest Polska i tu się pije – nasz czarnoskóry kolega wiedział o tym. Hołdował tej zasadzie i starał się z całych sił. Dla jego zdrowia nie był to najlepszy pomysł… Brakowało mu zahartowania w pochłanianiu dużych ilości wódki. Nie chciał odstawać od reszty, więc szybko lądował pod stołem. Każda impreza kończyła się tak, że nieśliśmy “Emsiego” jak denata. Po polsku mówił lepiej niż pił.
Dwie mocniej widoczne relacje z Ekstraklasy to te z meczów Legii oraz Ruchu. Sędzia uratował mistrza.
Gdyby sędzia Szymon Marciniak w 67. minucie odgwizdał ewidentny rzut karny za faul Michaiła Aleksandrowa na Jacku Góralskim, Jagiellonia pewnie wygrałaby w Warszawie. Gościom została satysfakcja, że napędzili stracha Legii. Mistrzowie Polski w drugiej połowie myślami byli już przy wtorkowym rewanżu ze Zrinjskim Mostar w eliminacjach Ligi Mistrzów.
Arak Górników ukarał.
Jakub Arak przywitał się z Ekstraklasą w najlepszy możliwy sposób – zdobył bramkę po efektownej akcji, a jego Ruch Chorzów na inaugurację ligi wygrał z Górnikiem Łęczna 2:1. – Już nie mogę się doczekać kolejnego meczu – powiedział szczęśliwy Arak. (…) – Po cichu liczyłem na udany debiut. Każdy napastnik w nowej drużynie chce jak najszybciej zdobyć bramkę, żeby nabrać pewności siebie – powiedział Arak, choć mało brakowało, by został zdjęty z boiska tuż przed zdobyciem bramki. Przy linii bocznej czekał już bowiem inny zawodnik z rocznika 95. Mariusz Stępiński, który później zdobył drugą bramkę i… przystemplował zwycięstwo 2:1.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Okładka słusznie w pierwszej kolejności oddana Rafałowi Majce.
O tym, jak mistrz runął z nieba do piekła, już nie czytamy. Spoglądamy w rozmowę pomeczową z Moulinem: Ten remis jest dla nas jak porażka.
Do przerwy wydawało się, że Legia z łatwością pokona Jagiellonię, może nawet dość wysoko. Co się stało z warszawską drużyną w drugiej połowie? Zaczęliście grać znacznie gorzej i mogliście nawet przegrać.
– Ten remis jest dla nas jak porażka. Do przerwy mieliśmy wiele dobrych okazji, a rywale w ogóle nie stwarzali żadnych sytuacji pod naszą bramką. Po przerwie to przeciwnik wyglądał lepiej fizycznie od nas. Jagiellonia zaczęła grać wyżej i to przyniosło efekty. A my nie potrafiliśmy już utrzymywać się przy piłce. Trudno to wytłumaczyć, ale powodem mogło być nasze zmęczenie po wtorkowym meczu w pucharach w Mostarze. To nie może być jednak dla nas usprawiedliwieniem. Powinniśmy wygrać to spotkanie. W następnych meczach musimy zagrać lepiej.
Pan jest jednak zadowolony ze swojej postawy? Znowu zaliczył pan asystę, miał pan sporo dobrych podań.
– Piłka to sport zespołowy, więc nie mogę być zadowolony po takim spotkaniu. Na pocieszenie została mi oczywiście kolejna asysta. Miałem sporo swobody, mogłem grać, tak jak lubię. Staram się drużynie dawać maksimum i pokazywać wszystko, co najlepsze.
Rzeź niewiniątek, czyli jak Cracovia zdemolowała Piasta.
– Ten mecz był dla mnie papierkiem lakmusowym jak zareagują piłkarze po blamażu ze Škendiją Tetovo w Lidze Europy. Zagraliśmy fajny mecz, choć brakowało nam jeszcze trochę spokoju, płynności, ale to przyjedzie z czasem – nie krył zadowolenia trener Cracovii Jacek Zieliński. Pasy od pierwszej minuty narzuciły swój styl gry. Szybki odbiór piłki, finezyjne rozgrywane akcje, generalnie totalne przejęcie kontroli nad meczem. (…) W sztabie szkoleniowym Pasów przeanalizowano występy innych zawodników, którzy grali na EURO i doszli do wniosku, że nie są w najwyższej formie. Postawiono więc na Mateusza Szczepaniaka. I był to świetny wybór. Ustawiony nominalnie na prawym skrzydle często zbiegał do środka w pole karne, gdzie był utrapieniem dla obrońców Piasta. Ten sam manewr taktyczny był kiedyś zabójczą bronią dla rywali w wykonaniu sprzedanego w styczniu do Reading Denissa Rakelsa. Szczepaniak, pod koniec pierwszy połowy popisał się efektownym strzałem głową, po dośrodkowaniu Damiana Dąbrowskiego i dzięki temu Pasy mogły schodzić na przerwę z bezpieczniejszą przewagą. Można tylko żałować, że dziwne przepychanki pomiędzy Podbeskidziem i Cracovią sprawiły, że Szczepaniak nie mógł już w czerwcu rozpocząć treningów z Pasami i pomóc tej drużynie w meczach Ligi Europy. – Mógł w ich zrobić różnicę – przyznał trener Pasów.
W Lubinie wynik padł podobny – koronkowa robota Zagłębia.
„Jak robić, żeby zrobić, a się nie narobić” – zastanawiali się w Lubinie przed tym meczem. Za pasem niezwykle wymagający fizycznie bój z Partizanem Belgrad w kwalifikacjach do LE – być może nawet z dogrywką. Ofensywnych piłkarzy do rotacji mało, a tu przyjeżdża Korona. Rzeczywistość przeszła jednak najśmielsze wyobrażenia miedziowych. Mecz został wygrany przez Zagłębie w pół godziny. Jedno trzeba kielczanom przyznać: oni nawet próbowali atakować. Przez pole karne gospodarzy w pierwszej połowie przefrunęło trochę dośrodkowań, a w kierunku ich bramki poleciało nawet sporo strzałów (po trzydziestu pięciu minutach kielczanie oddali siedem). Problemy gości rodziły się z tyłu: w bloku obronnym Korony były takie wolne przestrzenie, że spokojnie wjechałaby tam któraś z największych maszyn górniczych KGHM i nikogo nie potrąciła. W jeden taki pusty plac już w 45. sekundzie wbiegł Łukasz Piątek i strzelił na 1:0. Zagłębie to charakterna banda – jak już poczuje krew i słabość w organizacji gry u rywala, to nie puści aż nie zagryzie.
Kolejne relacje odpuszczamy, idziemy do rozmowy z Michniewiczem: Żelazkiem łatwo się poparzyć.
W Niecieczy pracuje się chyba spokojniej niż gdziekolwiek indziej?
– Czuję się tak, jakby każdy trening był zamknięty. Niewiele osób nas podgląda, możemy robić to, co chcemy. Oczywiście, przyjdzie taki moment, że zatęsknimy za większą widownią, ale mecze w Niecieczy są co dwa tygodnie, więc raz będziemy grać na dużych stadionach a raz u siebie. Na razie jednak niczego mi nie brakuje. Nie muszę, jak w innych klubach, we wszystkich sprawach czekać na decyzję rady nadzorczej. Potrzebujemy 20 iPadów czy telewizora do pokoju dla trenerów? Idę do pani prezes i sprawa załatwiona. Jeśli czegoś nie da się zrobić, to też mam decyzję od razu.
Jaki cel postawiliście sobie w tym sezonie?
– Chcielibyśmy racjonalnie budować drużynę. Cały czas dokładać kolejne elementy i iść do przodu. Ale nie chcemy robić rewolucji, polegającej na tym, że przyjdzie trener i ściągnie dwunastu nowych zawodników. Tu są ludzie, którzy w klubach pracują dłużej. Ja pewne rzeczy przeżyłem i mogę ich przestrzec, bo wiem, jak łatwo poparzyć się żelazkiem. Kiedy przyjechałem tu na pierwsze rozmowy, nie było jeszcze boiska treningowego. Wyjechałem na kilkanaście dni i już zieleniła się na nim trawa. Cały czas pracują koparki. Podoba mi się ten entuzjazm, z jakim ten klub jest budowany. Chciałbym, żeby udało się podobnie tworzyć zespół.
Kriwiec odrabia zaległości.
Kibice szybko nie zobaczą na boisku Siergieja Kriwieca. Białorusin, który w ostatnich dniach wzmocnił Wisłę, nie jest w najlepszej formie fizycznej. Były pomocnik m.in. francuskiego Metz musi ją odbudować, bo od maja, kiedy rozgrywki skończyła Ligue 2, nie trenował z żadnym zespołem. – Cieszę, że przyszedł do nas zawodnik o takim doświadczeniu i umiejętnościach. Siergiej to podstawowy reprezentant Białorusi i piłkarz, który grał w Lidze Mistrzów – mówi trener płockiego zespołu Marcin Kaczmarek. – Już w pierwszej rozmowie zrobił na mnie bardzo dobre wrażenie. W jego przypadku nie ma mowy o jakimś gwiazdorzeniu. Na upartego mógłby grać, bo chociaż miał przerwę w treningach, to starał się podtrzymać formę. Jest profesjonalistą i ma świadomość swoich braków, dlatego korzystniejsze będzie jeśli nadrobi zaległości i wtedy wejdzie do drużyny. Wierzę, że z każdym treningiem jego forma będzie lepsza – dodaje szkoleniowiec beniaminka ekstraklasy.