Niepokój. Pewnie to uczucie towarzyszy teraz wszystkim kibicom z Gdańska, bo ci z pewnością nie tak wyobrażali sobie inaugurację nowego sezonu. Lechiści mieli w końcu dobrze wejść w sezon, nie tylko pokonać wchodzącą do ligi Wisłę Płock, ale zrobić to przekonująco. Tymczasem jest jak zwykle – nie ma jeszcze sierpnia, a oni już muszą gonić.
Trudno znaleźć słowa na to, co dzieje się z Lechią w delegacjach. U siebie jest okej, nawet lepiej, bo stadion w Gdańsku to prawdziwa twierdza – ostatni raz Mila i spółka przegrali tam pod koniec listopada ubiegłego roku. Kto by nie przyjeżdżał, musi się liczyć z laniem i to często bardzo solidnym, na przykład Jagiellonia i Podbeskidzie wracały znad morza z bagażem pięciu goli. Przecież nawet Czerczesow założył, że trudniej mu będzie wygrać w Gdańsku niż z Pogonią u siebie i wystawił kilku rezerwowych. Jeśli liczyć tylko mecze w domu, Lechia gra o mistrza, ale gdy spojrzeć na wyjazdy, Lechia rozpaczliwie broni się przed spadkiem. Właściwie to spada – wiadomo, że delegacje w grupie mistrzowskiej są trudniejsze niż piętro niżej, ale już przed podziałem gdańszczanie gnili na dnie tabeli, jeśli wziąć pod uwagę tylko wyjazdy. Po podziale, udało się wygrać w Lubinie, ale potem, poza Gdańskiem, Lechia nie strzeliła nawet gola. W sumie, z wyjazdów piłkarze przywieźli trzy zwycięstwa, co jest wynikiem żałosnym.
Ale nie tylko wyjazdy są dla Lechii pechowe – choć to może złe słowo, bo przecież nie przez niefart przegrywają – także w inauguracjach kompletnie sobie nie radzą. Ostatni raz, gdańszczanie wygrali pierwszy mecz w 2009 roku w derbach z Arką, czyli dość dawno temu. Później, nieważne gdzie, nieważne z kim, przeszkoda okazywała się być zbyt duża do przeskoczenia. A nieraz bywało, że terminarz pierwszej kolejki sprzyjał Lechii, bo tak trzeba nazwać mecze z Ruchem, Podbeskidziem i Cracovią u siebie. Nic to, albo w cymbał, albo remis.
Ktoś może powiedzieć, że to tylko statystyka, mecz w Płocku był wypadkiem przy pracy i Lechia zaraz odpali. Oczywiście – może mieć rację. Jednak, gdy oglądało się wczoraj gdańszczan, to była kalka zespołu z poprzedniego sezonu. Spore nazwiska z wielką pustką w głowie, jeśli chodzi o pomysł na atakowanie bramki rywala. Strzelili gola i okej, tyle że potem dali sobie wbić dwie skrajnie głupie bramki, obie po stałych fragmentach gry. Najpierw rzut wolny, gdzie obrońcy robili wszystko tylko nie kryli i karny, który sprokurował Wawrzyniak. Nie wiemy, czego szukał tam tą ręką, ale jest to materiał na esej, może nawet pracę dyplomową.
W każdym razie, mogą się martwić kibice Lechii, bo to była ta sama drużyna co w zeszłym sezonie. Nudna w ataku i kompletnie nieporadna w obronie. Tak jak napisaliśmy, zaraz może się okazać, że nie przegrają meczu do końca sezonu, ale sorry, na razie optymizmu nie ma na czym budować. Rzut oka w terminarz – następny mecz też jest na wyjeździe…
Fot. FotoPyk