Jeśli istnieje podręcznik „Tłumaczenie po eurowpierdolu dla opornych”, to szkoleniowcy z Ekstraklasy przewertowali go setki razy. Znacie to na pamięć – daliśmy z siebie wszystko, w Europie nie ma już słabych drużyn, zabrakło doświadczenia i inne podobne pierdoły, bez żadnej wartości. Tym większy szok dla wielu, że po bęckach od Goeteborga, Radoslav Latal uderzył z kompletniej innej mańki.
– Pewne osoby w klubie muszą zrozumieć, że przed takimi meczami drużynę się wzmacnia, a nie osłabia. To było odczuwalne. Brakuje nam napastnika i musimy to czym prędzej zmienić. Obawiam się, że bez wzmocnień trudno będzie nam w tym sezonie walczyć o cokolwiek więcej – powiedział Czech na konferencji. Zaskoczył, bo na pewno choćby prezesi oczekiwali, że weźmie winę na siebie i nie będzie kąsał otoczenia. To by było wygodne, prawda?
Piast miał czterech kluczowych graczy z pola w poprzednim sezonie – Heberta, Mraza, Vacka i Nespora, teraz szafki połowy z nich są opróżnione. Tak nie składa się zespołu, który ma przejść choćby rundę w europejskich pucharach. A jeśli znamy realia polskiego futbolu, opierającego się na nieprzerywalnej przebudowie, to wypada za odchodzących przynajmniej poszukać zastępstwa. Tymczasem, Vacka wymieniono na Masłowskiego, czyli na ten moment mógłby tam grać nawet masażysta. Ale to i tak dobrze, bo za Nespora nie przyszedł nikt.
Z drugiej strony – Latal nieraz pokazał, że bez obu potrafił się obejść, a już na pewno nie dostać wpierdolu 0:3. Vacek w tamtym sezonie ligowym opuścił cztery spotkania i wszystkie te mecze Piast wygrał, przy rewelacyjnym bilansie 10:1. Nespor z kolei, jasne, że strzelał sporo goli, ale nie była to taka maszyna jak choćby Nikolić – potrafił zaciąć się na kilka kolejek, a wtedy zastępował go Barisić, który ma zresztą tyle samo bramek co Czech. Jak wiemy, Chorwat w klubie został.
Ma więc rację Latal mówiąc, że zabrano mu kluczowe ogniwa, ale prezesi też się obronią – facet, nie przesadzaj, bo trójki u siebie od Szwedów w żadnych okolicznościach przyjąć nie wypada. W każdym razie, po czyjej stronie nie stanąć, w tym związku po prostu brakuje chemii. Tak pisał Krzysztof Stanowski po Gali Ekstraklasy:
“Trenerem roku został Radoslav Latal, z czym ja się zgadzam w stu procentach, a już na przykład Zbigniew Boniek nie – twierdzi, że Czerczesow, bo wszystko wygrał i że zawsze taki laur powinien przypaść zwycięzcy, a nie pokonanemu. Chciałem prezesa przyskrzynić pytaniem, kto zostałby najlepszym trenerem Euro 2016, gdyby w finale Niemcy pokonali Polskę 3:2 – Loew czy Nawałka? Ale Boniek zapędzony do narożnika szybko się wywinął i odparł, że na Euro nie wybiera się najlepszego trenera, więc pytanie jest bez sensu. Taktyczna ucieczka, doceniam.
W każdym razie o Latalu mówią, że ciężki z niego typ i że nie ma kontaktu ani z działaczami, ani z piłkarzami. Że gdyby nie ten mega wynik, to chętnie by mu podziękowano za współpracę, a tak trzeba zacisnąć zęby i znosić wszelkie fochy czy roszczenia. Ciekawe, jak się ta współpraca dalej potoczy, mnie nos podpowiada, że Latal po prostu profesjonalizuje otoczenie, co zawsze spotyka się z oporem. Ale Piast – tak generalnie – ma ochotę się rozwijać, a nie zwijać, liczą tam na coraz więcej. Nikt o tym nie mówi, a piłkarze naprawdę zarabiają tam bardzo godne pieniądze, niektórzy w tym sezonie rozbili bank – mieli zagwarantowane wyjściówki (w razie zwycięstwa) na poziomie 10 000 złotych. A że Piast wygrał aż dwadzieścia meczów, to łatwo policzyć, ile im wpadło w samych bonusach.”
Latal postawił się na konferencji, bo ma pewnie już dość i powoli coraz bardziej wszystko mu jedno, czy go za to pyskowanie wywalą – on swoją markę zbudował wicemistrzostwem i siedzenie na bezrobociu raczej mu nie grozi. Nie on pierwszy ma jednak problemy z przystosowaniem się do naszych specyficznych realiów:
– Już od dawna powtarzam, że nie ma szans, aby z sukcesem rywalizować na trzech polach: w ekstraklasie, krajowym pucharze i Lidze Europy z tak wąską kadrą. To muszą zrozumieć właściciele klubu. Bo albo walczymy o pierwszą ósemkę w ekstraklasie, albo o złotego ananasa.
Kto to powiedział? Stanislav Levy, po tym jak dostał 1:4 od Sevilli. Jeszcze chwila i czescy trenerzy zrozumieją, o co w tej Polsce chodzi – zrób wynik, a potem sobie radź. Najczęściej sam.
Fot. FotoPyk