My już w zasadzie powoli zapominamy o Euro 2016, a były czasy, kiedy zabawa na dużym turnieju piłkarskim o tej porze dopiero się zaczynała. Dokładnie 76 lat temu rozpoczął się… pierwszy mundial w historii.
Jak się pewnie domyślacie, zasady różniły się nieco od tych, które znacie obecnie. Największa różnica – nie było eliminacji. Grały te drużyny, które zostały zaproszone. Turniej bardziej niż kulturowy miszmasz przypominał jednak nieco rozszerzone Copa America – oprócz dziewięciu drużyn z obu Ameryk, do grona uczestników dołączyły Francja, Belgia, Jugosławia i Rumunia. Zaproszonych było jeszcze kilka europejskich federacji, ale te w większości zbojkotowały mistrzostwa.
Odbyła się cała antymundialowa akcja. Żeby skutecznie zbojkotować mistrzostwa w dalekim Urugwaju, Europa zorganizowała… swoje. Zebrano mistrzów poszczególnych krajów w jedno miejsce, zrobiono coś na kształt Ligi Mistrzów. Oficjalnie reprezentacje nie przyjeżdżały na mundial z powodu kryzysu gospodarczego, w praktyce – udział na turnieju w Urugwaju wiązał się ze zbyt daleką podróżą. O reprezentantach Azji czy Afryki także nie było mowy.
Generalnie to nie były mistrzostwa, o których można by powiedzieć, że odbyły się w spokojnej i uczciwej atmosferze. Najwięcej wątpliwości budziła – a jakże – praca sędziów. Na przykład mecz Argentyna – Francja zakończył się sześć minut przed upływem regulaminowego czasu gry. Oczywiście zupełnym przypadkiem akurat wtedy, gdy Francuzi sunęli na bramkę wygrywających Argentyńczyków. W meczu Urugwaj – Jugosławia asystę zaliczył policjant stojący obok bramki. Sami powiedzcie, kto by się dopatrzył, że to nie piłkarz? Żeby wątpliwości co do uczciwości nie było zbyt mało dodajmy, że mecze jako pełnoprawny sędzia prowadził… selekcjoner Boliwii. Ten sam, który na drugi dzień przebierał się w garniak i siadał na ławce trenerskiej swojej reprezentacji.
Turniej zakończył się zwycięstwem Urugwaju. Ale nic dziwnego, gospodarzom w takich okolicznościach nie miała prawa stać się krzywda.