Zbigniew Lach miał prawo oczekiwać telefonu w sprawie komentarza pracy Didiera Deschampsa, a dziennikarze Faktu mogli liczyć na zaproszenie do konsultacji poniedziałkowych okładek we francuskiej prasie. Oto gospodarze turnieju, jeden z faworytów Euro, zanim zdążyli się zmartwić drabinką i poważnymi rywalami – byli krok od wyrżnięcia na Irlandczykach w 1/8 finału. Nawet nie chcemy sobie wyobrażać, co by się działo we Francji, gdyby ta nie znalazła się nawet w najlepszej ósemce.
Irlandczycy zaczęli tak, jakby wzorowali się na wczorajszym występie Polaków – ruszyć odważnie, założyć wysoki pressing, dorwać piłkę i czym prędzej stworzyć sobie sytuację. A ta nadeszła już w 60. sekundzie, kiedy Pogba wpadł w szesnastce na Longa. Rzut karny, strzał Brady’ego od słupka, 1:0.
Szok? Mało powiedziane. Jasne, mogliśmy zakładać, że to dla Francuzów będzie trudny mecz, ale niespodzianki nikt nie brał tutaj pod uwagę. Tymczasem Irlandczycy nie dość, że szybko otworzyli wynik, to wcale nie zamierzali się bronić: grali wysoko, zakładali pressing, biegali jak szaleni, dokładając trochę agresji. Przede wszystkim stwarzali problemy rywalom w rozegraniu piłki od tyłu, przez co obrońcy co chwila posyłali do napastników długie zagrania. A w powietrzu, wiadomo, królowali podopieczni Martina O’Neilla.
To nie był autobus zaparkowany w szesnastce, to nie była rozpaczliwa defensywa. Irlandczycy wykonywali tytaniczną pracę, konsekwentnie realizowali założenia. W obronie rzucali się po trzech na ziemię, by blokować uderzenie Payeta, w ofensywie – mieli nawet szansę na drugą bramkę. Poza tym, Giroud był zupełnie odcięty od podań, Payet nie był w stanie nic ugrać, a Kante zdążył się wyeliminować z następnego meczu. Jeszcze w przerwie Gary Lineker dopytywał na Twitterze: Czy Pogba jest najbardziej przereklamowanym piłkarzem? On nie dość, że grał słabo, ponosił odpowiedzialność za utratę bramki.
Dopiero po przerwie Francuzi wrócili na właściwe tory, kiedy Coman zmienił Kante. Gospodarze zdominowali rywali, narzucili im swoje tempo, którego nie była w stanie wytrzymać wybiegana Irlandia. I w końcu zaczęła popełniać błędy. Najpierw, kiedy w polu karnym w przewadze liczebnej pięciu na dwóch pozwolili, by Griezmann wykończył dośrodkowanie Sagny, chwilę później – gdy dwóch środkowych obrońców poleciało do Giroud, a ten zgrał Griezmannowi. Trzy minuty, dwa gole i Francuzi wrócili na ziemię.
A wcześniej, przez blisko godzinę, byli w piekle.
W końcu było widać różnicę klas między jednym zespołem a drugim. Tym bardziej, że po tym, jak Giroud wypuścił Griezmanna, za faul tuż przed szesnastką wyleciał Duffy. Gra w przewadze jednego zawodnika miała być więc dla Francuzów już tylko postawieniem kropki nad „i”. Ale Gignac zamiast do siatki trafił w poprzeczkę, zmarnował jeszcze jedną dogodną sytuacją, a Griezmann w sytuacji 1 na 1 uderzył prosto w bramkarza.
Deschamps do końcowego gwizdka miał więc prawo z nerwów obgryzać paznokcie. Niby Irlandczycy mieli tylko dziesięciu ludzi na boisku, niby nie wytrzymywali już tempa, ale wciąż korzystny wynik był dla nich na wyciągnięcie ręki. I nie ukrywajmy: z konieczności rozgrywania dogrywki Francuzi musieliby się tłumaczyć. A przy wygranej 2:1 mają trochę spokoju, nie muszą aż tak mocno tłumaczyć się z fatalnej pierwszej połowy.