– Grałem obok Pazdana w obronie. I wiesz co? Nie czułem się wcale gorszy. Nikt się nie czuł – takie zdanie usłyszałem ostatnio podczas jednej z rozmów o futbolu. Niby zdanie jak zdanie, Pazdan grał przecież z paroma setkami piłkarzy, to nic szczególnego być jego kumplem z drużyny.
To, co usłyszałem, doszło do mnie dopiero w momencie, gdy rozejrzałem się dookoła.
Jestem w siedzibie amatorskiego klubu FC Polska Wiedeń. Klubu nastawionego raczej na wychowywanie dzieciaków, utrzymującego dorosłą sekcję głównie po to, by móc ich wychowywać. W Austrii nie możesz szkolić młodzieży, jeśli nie masz zarejestrowanej drużyny w lidze. Z rozmowy z prezesem da się wyczuć, że gdyby nie dzieci, pierwszej sekcji nawet by nie było. Ósmy poziom rozgrywek. Jakość jak w meczach Tempa Pacanów z Wichrem Kostomłoty. Piłkarze przychodzący na treningi prosto z budowy, głównie po to, by mieć co robić po pracy. Za wygranie meczu można tu dostać co najwyżej skrzynkę piwa. Jeśli styl jest odpowiedni – także i wysokoprocentowy bonus. Od poważnego futbolu daleko jak stąd na Maracanę.
– Grałem obok Pazdana w obronie. I wiesz co? Nie czułem się wcale gorszy. Nikt się nie czuł.
***
O zgrozo, jaka to jest piękna historia. Gość wyjechał do Francji jako łysol znany raczej fanom Ekstraklasy, czyli de facto wąskiej grupie ludzi. Bo z czego przed Euro kojarzył go pierwszy lepszy zaczepiony na ulicy kibic? Ten bardziej januszowy – z niczego. W ogóle go nie kojarzył. Ten na nieco wyższym poziomie wtajemniczenia – z tego, że to ten łysy obok Glika, który lubi coś odwalić. Albo że to ten od ciosów karate. Kiedy przed Euro mówiło się o nim w nieco poważniejszych rozmowach, to raczej w kontekście obaw. Powiedzmy to sobie szczerze, jeśli mielibyśmy przed turniejem wskazywać słabe punkty Polaków, prawdopodobnie ośmiu na dziesięciu z nas wskazałoby właśnie jego.
A kiedy – jak powiedział ostatnio Robert Podoliński – padła komenda „sprawdzam”, okazało się, że Pazdan ma fulla z asów na królach.
Teraz wróci do kraju jako bohater. Na ulicy rozpozna go każdy. Że Krychowiak będzie pewnym punktem turnieju – wiedzieli wszyscy. Że Glik będzie skałą nie do przejścia – także. Że Grosik czy Kuba będą szaleć na skrzydłach – podobnie. Ale Pazdan? Kim do cholery jest Pazdan?
Takie pytania już nie padną.
***
Gdyby mój wiedeński rozmówca, który w Hutniku był wówczas prawym obrońcą, miał wskazywać lepszego z dwójki stoperów, nie byłby przekonany, czy wskazać na Pazdana. W ogóle mam wrażenie rozmawiając z nim, że Pazdanów jest dwóch. Pierwszy, którego pamięta z Hutnika Kraków i ten, który wymiata dziś w reprezentacji. Gdyby dziś „Pazdek” nie utrzymywał kontaktu ze starymi kolegami – podobne wrażenie miałby pewnie też rozmówca.
Hutnik to nie było miejsce, w którym można myśleć o starcie pięknej kariery. Nie było trampoliną, zamiast wybijać w górę raczej ciągnęło za kostki. Nie pijesz zbyt często – tyle wystarczy by powiedzieli, że się dobrze prowadzisz. Jesz normalny obiad, a nie ten z fast foodu – brawo, dbasz o dietę. O detalach czy dietach od Ani Lewandowskiej – które dziś są oczywistością dla obecnych 19-latków – nikt nie miał pojęcia. Ale co najważniejsze: nikt z nich nie był świadomy, że można. Że wielka piłka jest na wyciągnięcie ręki.
– Dlaczego akurat Pazdanowi się udało? – pytam.
– Nie wiem. Naprawdę nie wiem. Uwierz mi, wszyscy jesteśmy zaskoczeni.
Jedyna diagnoza, którą potrafi postawić to to, że Pazdana nie wciągnął melanż, czego nie można było powiedzieć o 90% jego kolegów, których lista priorytetów szybko ulegała zmianie. Dla ówczesnego Hutnika Kraków najbardziej ogarniętym na świecie człowiekiem był ten, który przychodził na trening i myślał o graniu w piłkę.
A Pazdan miał dziewiętnaście lat. I – oprócz tego, że na treningach myślał o graniu w piłkę – z tej ogólnej szarzyzny wcale się nie wyróżniał.
O reprezentacji – jak sam mówi – nawet nie marzył. Ale czy miał ku temu podstawy? Zainteresował się nim ktokolwiek z trenerów reprezentacji juniorskich? Miał w klubie ludzi, którzy go uświadamiali, wskazywali drogę? Którzy pokazywali „zobacz, jak ten piłkarz u nas wyrósł, patrz jaką robi karierę. Postępuj jak on”? Kolegów, którzy pchają do przodu, nakręcają, a nie są kulą u nogi?
Jakby wtedy powiedział w grupie, że kiedyś będzie w jedenastce fazy grupowej Euro, zabiliby go śmiechem.
***
„Wtedy nie wyobrażałem sobie, by sobotę spędzić w domu. Weekend bez wyjścia? Niemożliwe. Miałem pięć różnych grup znajomych, zawsze znalazł się ktoś chętny. W Krakowie był klub, pod który podjeżdżaliśmy autobusem i by nie płacić 6 złotych za browar – bo wtedy to było naprawdę dużo – przed wejściem piliśmy po trzy warki strong. Potem w czasie imprezy już nic nie wydawaliśmy. Jeśli ktoś miał 20 złotych, to wracaliśmy taksówką. Ale rzadko komuś zostało tyle pieniędzy. Dlatego czekaliśmy do 4.17 na autobus. Powrót nad ranem i udawanie następnego dnia, że człowiek się dobrze czuje, był wtedy normą.”
Pazdan trochę nieekskluzywnie wchodzący w świat piłki (fragment wywiadu z albumu „W kadrze”).
***
Przemek Trytko opowiadał mi kiedyś o doświadczonym zawodniku Arki Gdynia – zabijcie mnie, nie pamiętam o którym – którego jeden z kibiców zaczepił na ulicy i zarzucał mu, że tylko odcina kupony i nie ma nawet bladego pojęcia o historii klubu. Potem pytany o to w szatni odpowiada:
– Historia? Młody, ja tu jestem historią. Za to ile ja tu mam występów to oni wszyscy powinni bić mi brawo na stojąco przed każdym meczem. Ja jestem w miejscu, w którym każdy z nich mógł być. Talentu na tę ligę na pewno nie mam. Przecież ja nie byłem nawet najlepszy w swoim bloku. A dziś gram w ekstraklasie i mam wszystkich w dupie.
On nie był najlepszy w bloku. Pazdan będąc w wieku Kapustki nie wyróżniał się na tle rówieśników z Hutnika Kraków.
Takie historie działają na wyobraźnię lepiej niż najlepszy wykład motywacyjny.
JAKUB BIAŁEK
Fot. FotoPyK