– Tu napisze się historia futbolu – powiedział nam wczoraj jeden Francuz. Oczywista oczywistość, bo to nie mecz reprezentacji dziennikarzy z działaczami okręgu podkarpackiego, a Euro. Wciąż jednak pozostaje pytanie: jakiego gatunku fabułę przyjdzie nam przeżywać? Hollywoodzka produkcja z wielkim budżetem na efekty? Klasyczna opowieść z happy endem, dla jednej reprezentacji, dla kilku, dla nas? Może być też wyciskacz łez, szekspirowski dramat, a nawet gatunki, o których nie chcę wspominać, żeby nie wywoływać wilka z lasu.
Wśród dziennikarzy zajmujących się Euro panuje konsternacja. Jeżeli nie trzymasz się przez cały turniej jednego miejsca, lepiej odłóż plany na ostatnią chwilę. A i wtedy możesz się niemile zaskoczyć, gdy w ostatniej chwili dostaniesz maila, że przepraszamy, ale przejazd TGV został odwołany i generalnie to chyba lepiej skasować rezerwację. Nie ma lepszego momentu na strajk niż kilka dni przed wielkim turniejem. Ale o ile Brazylijczycy w większości złamali się tuż przed inauguracją mundialu, nagle metro w Sao Paulo cudownie ozdrowiało i nie trzeba było jechać 25 kilometrów z lotniska przez trzy godziny, o tyle Francuzi są na to chyba zbyt dumni. A tu się toczy gra o image kraju.
– Związki zawodowe toczą bezsensowną partyzancką walkę – twierdzi minister sportu, Patrick Tanner. Chodzi tu głównie o strajk pilotów Air France i SNCF, czyli francuskiego przewoźnika kolejowego, które strajkuje już przez dziewiąty dzień. Stacje benzynowe zaczęły już normalnie funkcjonować, bo gdyby i ich przedstawiciele podtrzymali swe protesty, to kraj zostałby całkowicie sparaliżowany. Transport by nie istniał, co dla tak nowoczesnego państwa byłoby kompletnym dramatem wizerunkowym. Podobnie jak bunt pracowników spalarni odpadów w Paryżu czy Marsylii, gdzie piętrzą się stosy śmieci. Chodzi o wymuszenie na francuskim rządzie anulowanie reformy liberalizującej prawo pracy, która ma docelowo zmniejszyć bezrobocie, ale z której bardziej zadowoleni będą pracodawcy niż pracownicy.
Czy Paryż rzuci wyzwanie Neapolowi w liczbie ton śmieci na ulicach? Wizytówka, wieża Eiffela, a i tu hałdy
Lepszej okazji do takiej walki o prawa już nie będzie. Dlatego przed wyjściem z domu warto się zaopatrzyć w terminarz strajków.
Taki chaos dotknął kraj bijący rekordy turystyczne. Co roku Francję odwiedza 84 miliony turystów, ale teraz – według wyliczeń dziennika „El Mundo” – te liczby znacząco spadły. W Paryżu pojawi się np. o 56 procent mniej Japończyków, 35 procent mniej Rosjan i 24 procent Włochów. Wszyscy pamiętają, co wydarzyło się tu w listopadzie, gdy w zamachach terrorystycznych zginęło 130 osób. Teraz główne obawy dotyczą głównie fanzon. Powstało ich dziesięć, a największa, niedaleko Wieży Eiffla, ma przyjąć 92 tysiące osób.
Wczoraj natrafiliśmy na ochroniarza ze Stade de France, który poddawał w wątpliwość zabezpieczenia w tej fanzonie. Byliśmy tam wczesnym rankiem, widać zwiększone siły policji, nieporównywalnie większe niż w Saint Denis. Relację z tego co się działo, gdy testowo pod okiem mer Paryża fanzona przyjęła masę ludzi, zdał nam Lasza.
Kim jest Lasza? Gruziński dziennikarz, który zagubił się pod stadionem. Narzekał na fatalne oznaczenia. Krążył wokół areny. Poprosił o pomoc, tę otrzymał, dziwił się, że – podobnie jak nam – nikt nie sprawdzał toreb. Potem opowiadał, że za dzieciaka jarał się Bońkiem, wypytywał co sądzimy o Dwaliszwilim, przypominał wielkie zwycięstwo Dinama Tbilisi nad Wisłą Kraków.
Ale przyszedł czas na opowieść o wczorajszym wieczorze. Tak, masa ludzi w fanzonie, fajne imprezy, koncerty. Rozmach, ale… organizacja daleko od ideału. Podobno strefę otwarto z opóźnieniem, a już koncerty odbywały się nawet z dwugodzinnym. Zabezpieczenia na bramkach? Oklepują cię. Dobrze to znacie – bez żadnej wielkiej wnikliwości, tyle o ile, bo trzeba sprawdzić następnego, a czeka wielka kolejka. Wniesienie torby? Podobno zerowy problem. Do zrobienia nawet przez przypadek.
Na papierze – najmocniej ochraniane mistrzostwa Europy w historii. W samym Paryżu bezpieczeństwa ma strzec ok. 13 tysięcy policjantów plus dziesięć tysięcy ochroniarzy, a ogólnie ponad setka. Wydatki na bezpieczeństwo pochłonęły osiem milionów euro i premier Francji, Manuel Valls zapewnia, że można spokojnie przyjeżdżać do Francji. Ministerstwo spraw wewnętrznych wypuściło nawet specjalną aplikację, przez którą można zawiadamiać o atakach terrorystycznych, ale na tyle bezpieczną, żeby nie usłyszeli o niej sami zamachowcy. Gdy człowiek znajdzie się w niebezpiecznym miejscu, telefon ma nie wydawać żadnego dźwięku.
Tyle, że to może być w dużej mierze teoria, propaganda, szumne zapowiedzi polityków. Przystawisz ucho do ulicy i masz inny przekaz: w praktyce, jeśli ktoś będzie chciał znaleźć dziurę w systemie, może na to liczyć.
W centrum Paryża śmiało można grać w grę o nazwie “znajdź jakiekolwiek oznaki, że w mieście zaczyna się wielki piłkarski turniej”. Skręcisz w jedną uliczkę od fanzony i możesz o mistrzostwach zapomnieć. Ale to jest Paryż, który każdego dnia ma multum do zaoferowania. Na pewno jakby mistrzostwa odbywały się w Radomiu byłoby inaczej, Euro atakowałby nieustannie z każdej strony, ale tu? Wielka impreza, ale kolejna. Ot, jasne, ważna, ale też nie taka, która zdominuje miasto, zawładnie nim – takiej po prostu nie ma. Do tego, że są w centrum uwagi, paryżanie zdążyli się przyzwyczaić, nie robią z tego wielkiego halo.
Kibiców nad ranem też nigdzie nie widać. Maks co dostrzegliśmy, to francuska flaga w dziecięcym wózku. Pielgrzymka po mieście zaowocowała napotkaniem wyłącznie… Polaków.
Nasi pod wieżą Eiffela
Kto ma ochotę na hotdoga za 30 zł?
Może my naprawdę mamy tutaj przepaść kulturową pod względem kibicowania? Chłopaki w biało czerwonych barwach, flaga, a przecież do naszego meczu w mieście daleko. Poza tym na mieście żadnych strojów “Tricolores”, Rumunów też brak – spotykamy ich dopiero po powrocie do Saint Denis. A przypominają mi się nasze zwyczaje – flagi wywieszane z balkonów na czas turnieju, flagi przy samochodach, to wszystko…
Boże, jaki my mamy głód sukcesu. Jak jesteśmy zwariowani na punkcie futbolu. Dopiero tu, z dystansu, widać to tak wyraźnie.
Dopiero w Saint Denis można odetchnąć atmosferą piłkarskiego święta. Rozglądanie się po okolicy to jak werble, z każdą godziną coraz głośniejsze. Na razie małe grupki Rumunów, witające się krzykami i wysoko podniesioną dłonią – zagadujemy, przekonują, że chcą dziś wygrać, a potem cały turniej, bo trzeba mierzyć wysoko. Nasz mecz z Irlandią Północną? “Będziecie mieli ciężko, pamiętamy ich z eliminacji”. Druga strona odpowiada: a to jakaś stacja poubierała reporterki w stroje tricolores, a to browar pije siedemdziesięciolatek w koszulce Payeta, wszędzie drobiazgi, akcenty, ich coraz większa liczba.
Odliczanie dobiega końca. To już nie za pięć dwunasta, to dwie sekundy do bicia zegarów. Niech to będzie turniej, w którym futbol wygra – wygra z tą nieprzyjemną otoczką, z wszystkim co pozaboiskowe, a co dominowało od miesięcy przekaz. W tym meczu piłka nożna przegrywała 0:3 do przerwy po klasycznym hat-tricku rywala.
Ale czas na zmianę stron, czas na drugą połowę. Miejmy nadzieję w szatni padło kilka męskich słów i piłkarze zrobią strajkom, kryzysom, zagrożeniom, Legia – Widzew z 97 roku.
Leszek Milewski i Tomasz Ćwiąkała