Adam Mójta będzie w przyszłym sezonie reprezentował barwy Wisły Kraków. Do tej pory nie widzieliśmy potrzeby, by jakoś szczegółowo pochylać się nad tym faktem, wszak akurat temu piłkarzowi poświęciliśmy jeszcze w trakcie rozgrywek, a także już po nich zaskakująco dużo miejsca. Może nawet więcej niż powinniśmy, bo co prawda mówimy o gościu, za którym sezon życia, ale też przecież o zawodniku, który w kontekście Ekstraklasy kojarzył się jedynie z tym, że z niej ciągle spadał. Tym razem jednak musimy zająć się nie klasą sportową lewego obrońcy, a tą ludzką. I tu sprawa wydaje się o wiele prostsza.
To znaczy bardzo łatwo wydać jest werdykt. Nie wiemy, jaki pseudonim do tej pory miał Mójta, ale od dziś można spokojnie mówić do niego per “Pinokio”. Albo per “Chorągiewka”.
Być może już słyszeliście do czego pijemy, a jeśli nie – no to przypominamy. W związku z bardzo dobrą postawą w barwach Podbeskidzia, a także – nie ukrywajmy – deficytem lewych obrońców na naszym rynku, bardzo szybko stało się jasne, że nawet w przypadku spadku drużyny z Bielska-Białej z Ekstraklasy, Mójta w najwyższej klasie rozgrywkowej pozostanie. Po prostu szkoda chłopa na wycieczki do Grudziądza i Głogowa, za dobrą ma tę lewą nogę. Co naturalne w takiej sytuacji – dziennikarze szybko zwietrzyli temat i zaczęli węszyć, kto dokładnie Mójtę z Podbeskidzia wyciągnie. A sam piłkarz dość niepodziewanie postanowił im w tym wszystkim trochę pomóc.
– Zawsze chciałem grać w Lechu, ale myślę, że jeszcze spokojnie z tym wszystkim. Na pewno chciałbym wykorzystać moje pięć minut i wydaje mi się, że tak jak powtarza trener – mogę grać jeszcze lepiej, na większym poziomie – powiedział dziennikarzowi sport.pl (który udostępnił nagranie).
– Na pewno, podtrzymam te słowa. Moim marzeniem jest gra w Lechu Poznań. Nie jest powiedziane, że tam trafię, ale powiedziałem – zawsze, od małego chciałem grać w Lechu – to z kolei potwierdzenie, które otrzymali od niego dziennikarze tygodnika Piłka Nożna, w trakcie nagrywania – co nie jest bez znaczenia – materiału video.
Odważna deklaracja, jeśli chodzi o piłkarza, który miał ciągle ważny kontrakt z innym klubem i był w przededniu szukania nowego pracodawcy. Ale tak koniec końców nie ma w niej jeszcze nic złego, znamy przecież doskonale przykłady piłkarzy, którzy nigdy nie ukrywali, że kibicują konkretnym ekipom, a grają dla innych – ot, choćby Jarosław Fojut Legii Warszawa czy Sergiusz Prusak Lechowi Poznań. Zdarza się. Problem pojawił się dopiero wtedy, gdy Mójta został zawodnikiem nie Lecha a krakowskiej Wisły i nagle stwierdził – na łamach Przeglądu Sportowego – że z tymi marzeniami o grze dla Kolejorza to jednak nie tak:
– To trochę wyssane z palca, wypowiedź nie była autoryzowana. Mam rodzinę w Poznaniu, moja żona pochodzi stamtąd, ale to nie znaczy od razu, że kibicuje Lechowi i chcę w nim grać. Marzenia można mieć, ale to tak samo jakbym powiedział, że marzę o grze w Realu. Pojawiło się wokół tego za dużo szumu. A gdy dostałem ofertę z Wisły, długo się nie zastanawiałem.
W zasadzie brakuje jeszcze tylko tego, by AM stwierdził, że w młodości miał nad łóżkiem plakat Tomasza Kulawika, a rzuty wolne zawsze chciał wykonywać co najmniej tak dobrze jak Leszek Lipka. No bo skoro te – z dzisiejszej perspektywy – pierdy o wymarzonej grze w Lechu można było zrzucić na nierzetelność dziennikarzy, to po co się ograniczać? Adamie, kibicom być może by się spodobało takie pójście na całość, pamiętaj o tym, gdy ktoś znowu podstawi ci mikrofon pod nos.
Jezu, jakie to słabe. Nie rozumiemy ani powodów, dla których Mójta się ze swojej deklaracji wycofał (no bo chyba nie wierzył, że przez to zyska w czyichkolwiek oczach), ani sposobu, w jaki to zrobił (zapomniał, że był nagrywany?). Wydaje nam się jednak, że obie kwestie świadczą o jednym: jak to się czasami mówi o niezbyt rozgarniętych zawodnikach – piłka uratowała mu życie.
Fot. FotoPyK