Dla każdego coś dobrego. Reprezentacja Ukrainy zapewnia przed mistrzostwami Starego Kontynentu pożywkę zarówno dla optymistów, którzy widzą siedem strzelonych w dwóch wygranych meczach bramek, jak i pesymistów. Ci z pewnością wypomną cztery gole stracone w dość łatwy sposób. I jedni, i drudzy będą mieć rację, bo w obu meczach było to widać doskonale – ofensywnego trio będzie zazdrościć pół Europy, podczas gdy drugie pół kpić będzie z rozjeżdżanej raz za razem defensywy.
Na pewno ten mecz dostarczył Adamowi Nawałce całą masę materiału do analizy. Bo Ukraińcy odkryli swoje karty w ataku, pokazali jakie mają sposoby dostawania się pod bramkę rywala, w których – co zaskoczeniem nie jest – przodują szybkie wejścia skrzydłowych – Konopljanki i Jarmołenki. Obaj strzelili dziś po bramce, choć trzeba przyznać, że ani jeden nie rozwiał wątpliwości co do swojej formy, ani drugi nie potwierdził znakomitej dyspozycji z meczu z Rumunią. Byli dobrzy, choć nie rewelacyjni. Ale nie oszukujmy się – jakkolwiek by nie zagrali, i tak będziemy musieli się modlić, by nasze boki wytrzymały ich napór.
Znacznie przyjemniej będzie się Nawałce z pewnością oglądać te fragmenty, w których nasi rywale z Marsylii przechodzili do obrony. Jakim cudem Fomenko poukłada tak rozpieprzone po podłodze puzzle – na szczęście to nie nasze zmartwienie. Pjatow grał trochę tak, jakby ktoś przed meczem powiedział mu, że “piłka parzy”, a Armando Sadiku wjazdy między Rakitskiego a Chaczeridiego nie sprawiały absolutnie żadnego problemu. Gdyby był skuteczniejszy, pewnie cieszyłby się dziś z hat-tricka. A tak – tylko gol honorowy w przegranym 1:3 spotkaniu.
W szatni reprezentacji Albanii zdecydowanie w przerwie zabrakło jednak “Albańskiego Raju”, bo na drugą połowę ekipa debiutująca za nieco ponad tydzień na Euro wyszła znacznie słabiej napompowana i szybko dała Ukrainie narzucić odpowiadające jej tempo. To zaowocowało szybkim golem, który – tu polecimy klasykiem – ustawił mecz. O ile jeszcze prowadząc czy remisując Albania stwarzała sobie sytuacje, korzystając raz za razem z nieporadności rywala, o tyle przy 1:2 jakby zeszło z niej powietrze, jakby zaczęła znów traktować ten mecz jak spotkanie towarzyskie. Wcześniej można było mieć co do tego wątpliwości, widząc zaangażowanie w walce o każdą sporną piłkę.
Porządkując – jakie istotne dla nas wnioski można było z tego meczu wyciągnąć?
– Raz jeszcze – kilka dni po trzech sztukach przyjętych od Rumunów – mamy dowód, że Pjatow nie jest to bramkarz, któremu grozi na Euro seria czystych kont.
– Stoperzy Ukrainy z kolei wyglądali dziś tak, jakby przez ostatnich kilka dni trenowali jazdę figurową na lodzie. Odstawiali nieziemskie piruety, gdy sam jak Kevin na święta w polu karnym zostawał raz za razem Sadiku…
– … ale o ile o Chaczeridim nie można powiedzieć zbyt wiele dobrego, o tyle na szybkie i bezpośrednie napędzanie akcji przez Rakitskiego trzeba będzie bardzo mocno uważać.
– Od ostatnich meczów naszej reprezentacji z Ukrainą na pewno nie zmieniło się jedno – lubią sobie ustawić mecz kilkoma ostrzejszymi wejściami, pokazać kto tu rządzi, wybić rywali z uderzenia. Albo wchodzisz z nimi w kontakt i odpowiadasz tym samym, albo dajesz się stłamsić w fizycznej walce i twoje szanse maleją.
– Grający na „dyszce” Sidorczuk ma tak nieprzyjemne uderzenie, że nawet jak ma piłkę trzydzieści metrów od bramki, to nie wolno mu zostawić miejsca na strzał
– Po meczu z Rumunią można się było bać, że Jarmołenko zostawi w Marsylii Arturowi Jędrzejczykowi bolesny uraz na psychice? No to dziś trzeba te emocje nieco stonować. W pierwszej połowie bardzo dobrze zaopiekował się nim Anis Agolli z Karabacha.
– Ale tylko do czasu. Drugi gol Ukrainy to potwierdzenie tego, o czym wie cała Europa. Że siłą naszych ostatnich grupowych rywali, z którą trzeba się liczyć nawet jak mecz układa się średnio, jest trio Konopljanka (dośrodkowanie) – Zozulia (strzał) – Jarmołenko (dobitka). Nie pierwszy i nie ostatni raz kooperacja w tym układzie daje im bramkę.
– Jeśli nawet Ukraińcom kompletnie nie wyjdą te mistrzostwa, to jednego wygranego już mają. To nowy dyktator fryzjerskiego stylu, Roman Zozulya. Czekamy na warsztaty, zaklepujemy miejscówki w preorderze.