Przeczytaliśmy ostatnio, że za każdy dzień pobytu swojego piłkarza na mistrzostwach Europy Lech Poznań otrzyma prawie siedem tysięcy euro. A że reprezentantów wysłał trzech, to za moment mógłby liczyć na naprawdę spory zastrzyk gotówki. Padała nawet suma 2,5 miliona w przeliczeniu na złotówki, przy założeniu, że Polska z lechitą Karolem Linettym wyjdzie z grupy. Postanowiliśmy to sprawdzić i choć rzeczywistość nadal pobudza wyobraźnię polskich klubów, to jest nieco mniej spektakularna.
Oczywistym jest, że w interesie każdego pracodawcy leży, by jego zawodnik wypadł na Euro jak najlepiej. Dzięki temu jego wartość rośnie, a przy nowej ofercie transferowej pojawia się kolejne zero przed przecinkiem. Lecz nawet jeśli zawodnik nie gra, ale jego drużyna utrzymuje się w turnieju, w klubach wciąż mogą liczyć na zysk. Wszystko dlatego, że UEFA od ośmiu lat płaci rekompensatę tym, którzy wysyłają swoich podopiecznych na mistrzostwa Europy.
Jeszcze cztery lata temu budżet z tego tytułu wynosił 100 milionów euro (z czego 60 na sam turniej finałowy, reszta na eliminacje), dziś – 150 milionów (100 na finały). Czyli – jest czym dzielić.
Zanim jednak w Poznaniu czy Warszawie strzelą szampany, warto dokładnie zapoznać się z regulaminem. Bo czy przykładowa Legia nie otrzyma za Pazdana czy Nikolicia tyle, ile Bayern za Roberta Lewandowskiego? Co to to nie. Regulamin jasno wskazuje bowiem podział na ligi trzech kategorii. W tej pierwszej – kraje piłkarsko najsilniejsze, czyli Niemcy, Anglia, Włochy, Hiszpania czy Francja, w drugiej – te pokroju Portugalii i Holandii, w trzeciej – między innymi Polacy. Tak było cztery lata temu, a w kwestii Ekstraklasy nic nie zmieniło się do dziś. Nadal jest klasyfikowana w trzeciej kategorii, bo tak też “wycenia” nasze rozgrywki FIFA, której obowiązujący podział jest w tej materii wyznacznikiem. Wtedy – trzymając się podanych wcześniej przykładów – Legia dostałaby więc 2,265 euro za każdy dzień swojego zawodnika, natomiast Bayern – trzy razy więcej (6,795 euro).
Dziś UEFA póki co nie zdradza dokładnych podziałów, a stowarzyszenie klubów ECA (European Clubs Association) informuje jedynie, że średnia kwota z tych trzech kategorii to w przybliżeniu 5,800 euro. Jeżeli proporcje zostałyby zachowane, a podział wyglądał tak jak cztery lata temu – do kas klubów trzeciej kategorii powędrowało dwa razy mniej od tych z drugiej i trzy razy mniej od tych z pierwszej – to łatwo policzyć, że polskie kluby mogłyby liczyć na około 2,900 euro za każdy dzień pobytu swojego zawodnika.
Skoro stawkę dzienną za obecność w drużynie narodowej już znamy, pojawia się kolejne pytanie: przez jaką liczbę te sumy mnożyć? Ano przez liczbę dni – zaczynając od czternastu przed pierwszym spotkaniem turniejowym reprezentacji, aż do dnia po odpadnięciu. Czyli co najmniej dwadzieścia kilka dób – i to zakładając wariant pesymistyczny, gdzie interesujący nas Słowacy, Węgrzy oraz oczywiście Polacy odpadają solidarnie po fazie grupowej.
Kto kciuki będzie ściskać najmocniej? Oczywiście Legia, która do Francji posyła aż pięciu piłkarzy – Nikolicia, Dudę, Jodłowca, Jędrzejczyka i Pazdana. Jej szanse na rozbicie banku są też największe, bo żaden inny polski klub nie ma w swoich szeregach zawodników trzech różnych reprezentacji. Ale swoje ugrać może też Lech (Linetty, Lovrencsics, Kadar), Wisła (Mączyński, Guzmics) czy Lechia (Peszko, Wawrzyniak), a dodatkowego finansowego smaczku turniej nabiera przecież też dla Zagłębia (Starzyński), Ruchu (Stępiński) czy Cracovii (Kapustka). Nic, tylko kibicować swoim. No i oczywiście, przy okazji, naszym.
fot. FotoPyK