Mizeria, żenada, dno, upadek, bajzel, chaos, padaka – mniej więcej takimi słowami kibice Górnika Zabrze opisywali sezon 2008/09. Sezon – dodajmy – bliźniaczo podobny do minionego. Punktem wspólnym był oczywiście spadek, ale również to, że
a) trener, który zaczynał sezon (wtedy Wieczorek) stracił robotę po kilku kolejkach,
b) jego następca (Kasperczak) dostał duży komfort przy sprowadzaniu swoich piłkarzy,
c) patrząc na suche nazwiska, można było spokojnie podejrzewać zespół o grę w ósemce,
d) spisali się wyłącznie kibice (ale do pewnego momentu, bo także było grane zdzieranie koszulek).
Górnik Zabrze kompletnie nie nauczył się na swoich błędach, bo wtedy także głównym zarzutem wobec klubu było nieudolne i głupie zarządzanie. Wprawdzie czasy się nieco zmieniły, Górnik teraz jest na garnuszku miasta, a wtedy pompowała w niego pieniądze spółka Alianz, ale… wówczas spadł z ligi czwarty budżet Ekstraklasy. Nie dwunasty, nie czternasty, nawet nie dziesiąty. Czwarty. Rzecz miała miejsce dokładnie siedem lat temu.
A przecież ambicje od początku były spore, przed sezonem prezes Ryszard Szuster zapowiedział, że nie widzi przeszkód, by zespół grał o mistrzostwo (!). Po paru kolejkach za stery wskoczył topowy wówczas trener, Henryk Kasperczak, ale mistrzostwo osiągnął tylko w mamieniu i czarowaniu otoczenia. Aha, no i jeszcze w odbieraniu gigantycznej pensji.
W Górniku generalnie wówczas się przelewało, pieniądze szły na prawo i lewo. Bez żalu (ale nie bez szmalu) pozbyto się dwóch filarów zespołu – liderów także i poza boiskiem – Hajty i Brzęczka. Trzeba ratować ligę – róbmy zakupy. Strąk? Proszę bardzo, dajmy mu kontrakt marzeń. Gorawski? W sumie czemu nie? A że wiecznie chory i zagrał tylko w sześciu meczach? Trudno! Robert Szczot? Niech będzie, napchajmy kabzę i jemu. Ambitny, w końcu opowiada, że marzy mu się liga hiszpańska (?!). I tak dalej, i tak dalej – przeciętni piłkarze za nieprzeciętne pieniądze. Rozpasanie, brak ambicji, marazm.
To chyba dość znajomy obrazek, co? Kibiców Górnika pocieszamy – sezon w pierwszej lidze okazał się zbawienny, udało się nieco oczyścić struktury, zatrudnić Nawałkę. Przez chwilę zapanowała normalność. A co potem – to było potem.