To bardzo niepokojąca niedziela dla wszystkich fanów reprezentacji Polski. Szczerze? Jeszcze wczoraj wieczorem powiedzielibyśmy, że na papierze Ukraina wygląda na solidnie zneutralizowaną. Potem jednak nastąpiły dwa wydarzenia, niemal godzina po godzinie. Najpierw okazało się, że rozsypał się Maciej Rybus, a następnie, że Andrij Jarmołenko z całkiem solidnych przecież defensorów, bo za takich mogliby uchodzić Chiriches, Filip, Rat i Grigore, zrobił wiatraki godne tulipanowych pól w Holandii.
Ukraina wygrała z Rumunią 4:3 w towarzyskim spotkaniu w ramach przygotowań do mistrzostw Europy, ale wyciąganie wniosków na podstawie wyniku nie ma sensu. Lepiej zrobić to na podstawie konkretnych sytuacji. Te zaś wyglądają tak: przy pierwszym golu lewy obrońca Rumunii, Filip, gubi się pod pressingiem, Jarmołenko przytomnie rozrzuca na drugie skrzydło, gdzie bardzo aktywny Szewczuk (ofensywnie usposobiony lewy obrońca, 84-letni, ale wciąż jary) dogrywa ciastko na nabiegającego Zozulję. Przy trzecim Jarmołenko wystawia piłkę Konopljance, uprzednio wywodząc w pole pół defensywy. Kolejny? Sam Jarmołenko wchodzi między dwóch obrońców i w pojedynkę daje Ukrainie prowadzenie 4:1.
Tak, dobrze to odczytujecie. Najbardziej niebezpieczny zawodnik Ukrainy gra na Wawrzyniaka, Jędrzejczyka, czy jakiegoś jeszcze bardziej awaryjnego dublera. By nie było za wesoło – nawet jeśli założymy że na drugim skrzydle Konopljankę wyłączy Piszczek (dzisiaj skrzydłowy Sevilli nie błyszczał) – to pojawia się pytanie – kto ogarnie szarżującego Szewczuka?
Ale żeby nie zamieniać tego wszystkiego w potok czarnowidztwa – są i dziury. Przede wszystkim Pjatow, doświadczony golkiper, który dzisiaj mógł się zachować dużo lepiej właściwie przy każdej z trzech bramek dla Rumunii. Ukraińcy przespali też pierwsze pół godziny, średnio radzili sobie z wychodzeniem przy wyższym pressingu, a dopóki Filip i Matel wypychali duet skrzydłowych do linii końcowych – nasi grupowi rywale nie potrafili ugrać sztycha. Niby to wszystko wiedzieliśmy przed meczem, niby to nie jest żadna wielka filozofia – ale jednak, po obejrzeniu “w ogniu” obu ukraińskich żądeł – złapała nas lekka dygotka. Tym bardziej, że zaskoczył nas bardzo mocno Zinczenko – to właśnie po jego wejściu Ukraina zyskała balans i więcej możliwości przy konstruowaniu akcji ofensywnych. Gość mógłby być synem Szewczuka, a dzisiaj obaj stanowili najważniejsze uzupełnienia dwuosobowej armii ukraińskiej.
Bać się? Nie, aż tak nie. Ale czulibyśmy się o niebo lepiej, gdyby Rybusa jednak poskładano. Naturalnie nie ma sensu robić teraz z Jarmołenki półboga, tym bardziej, że ostatnie mecze ewidentnie mu nie wychodziły, ale jednak – wolelibyśmy mieć na niego gotową odpowiedź nieco lepszą, niż dublerzy.
Aha, jest jeszcze kwestia konfliktów, tarć związanych z grą niektórych Ukraińców w Rosji, niedostatecznym przejęciem kwestiami Donbasu czy brakiem śpiewania hymnu. Najkrócej rzecz ujmując: nie było tego widać. Stepanenko nie miał oporów, by dogrywać do niedawnego bokserskiego sparingpartnera z Dynama Kijów (cała historia TUTAJ), a radość po bramkach wydawała się całkiem autentyczna. Słowem: patrzmy na siebie.