Wisła Płock mogła dziś oficjalnie przyklepać awans do Ekstraklasy, tymczasem oficjalnie wisi tylko Wigrom kontener whisky. Gdyby ekipa z Suwałk nie sprała Zawiszy na jej stadionie, płocczanie mogliby mieć gorąco, a tak mają tylko ciepło. Wisła na finiszu robi co może, by pierwsza liga była ciekawsza – dziś w tym celu przegrała z Chrobrym.
Spodziewaliśmy się dobrego meczu, bo grała w końcu druga z czwartą drużyną, i na pewno się nie zawiedliśmy. Może nie roiło się od sytuacji bramkowych, może nie byliśmy świadkami jakiejś goleady, ale po obu ekipach widać było, że wysoka lokata w tabeli to zasługa naprawdę ciężkiej pracy. Dobra organizacja taktyczna, pomysł na grę ofensywną, kilka wyróżniających się indywidualności – to spotkanie pewnie potoczyłoby się zresztą inaczej, gdyby nie czerwona kartka Damiana Piotrowskiego. Kartka swoją drogą niezwykle głupia, bo będąca konsekwencją dwóch żółtek, z czego drugie uzyskane w kompletnie niegroźnych okolicznościach. Chrobry zaczynał dopiero wyprowadzać kontratak na swojej połowie, a Piotrowski zatrzymał rywala łapiąc go w pasie niczym wytrawny wrestler. Od tamtej chwili goście mieli na boisku do powiedzenia mniej więcej tyle, co ryby i dzieci w słynnym powiedzonku.
Głogowianie nie rzucili się na przeciwnika jak hieny na padlinę, a konsekwentnie grali swoje kontrolując przebieg spotkania. Do siatki udało się trafić zaraz po zmianie stron, a gol Maćka Górskiego powinien być pokazywany wszystkim młodym adeptom piłkarskim. Kapitalna zastawka, wzięcie na plecy obrońcy, szybki zryw i strzał z minimalnego kąta. Ten sam zawodnik mógł podwyższyć prowadzenie kwadrans później, ale jego jedenastkę odbił Kiełpin. Bezradny był już jednak w obliczu dobitki Lafrance’a.
Chrobry mógł, a w zasadzie powinien wygrać wyżej. Albo świetnie interweniował jednak bramkarz, albo piłkę wybijali z linii obrońcy. A Wisła? No cóż, bez wyrazu, bez iskry, z zaskakująco małą walecznością. Jeśli te dwie porażki w przeciętnym stylu – dziś i w Chojnicach – to nie chwilowa zadyszka, a poważny kryzys, to przyszedł w najgorszym możliwym momencie.
Wisła w razie zwycięstwa dziś mogła już odkorkować szampany i zacząć planowanie wypraw do Warszawy, Krakowa czy Poznania. To świętowanie płocczanie muszą jednak odłożyć o co najmniej tydzień, a wbrew pozorom terminarza wcale sprzyjającego nie mają: najpierw Zawisza w Płocku, czyli mecz o wszystko. W razie wpadki czekają jeszcze niebezpieczne Wigry, a także zawsze solidny GKS Katowice. Czas najwyższy się obudzić, jeśli ten sezon ma nie zakończyć się wielką frustracją.