Lech Poznań nie zagra w przyszłym sezonie w europejskich pucharach. Niby nie wypada robić w tym momencie zdziwionej miny, ale styl, przez który stało się to faktem, może budzić niesmak. Pięć meczów w grupie mistrzowskiej – zero zwycięstw. Lech jest chłopcem do bicia – kto go nie ograł, ten frajer. Tak niemrawych ludzi jak piłkarze Kolejorza spotyka się – hm… – na izbie wytrzeźwień.
Tak, za tym porównaniem przemawia jest jedno – w meczu z Cracovią wyraźnie było widać kaca, którego ma Lech po przegranym Pucharze Polski. Jeśli jeszcze w tym balonie było jakieś powietrze, no to w poniedziałek uszło już całkowicie. Flak. A niezależnie od tego, jaka jest forma Pasów w ostatnich tygodniach – jest to drużyna, a nie zlepek indywidualności, które bardzo różnią się umiejętnościami, a także poziomem zaangażowania w mecz. Takie są fakty – niektórzy zawodnicy Kolejorza nie przeszli obok spotkania, tylko minęli go szerokim łukiem.
Cracovia sprawę załatwiła w miarę szybko. Kluczowa sprawa – przejęcie kontroli w środku pola. Budziński, Covilo, Cetnarski – każdy z nich zrobił swoje, a ten pierwszy – ze sporą nawiązką. To on przy pierwszym golu uruchomił na skrzydle Cetnarskiego, który precyzyjnie zagrał między stoperów, co wykończył Jendrisek. No i to on popisał się strzałem-marzenie z dalszej odległości. 42. minuta. 2-0. Niby statystyka strzałów Lecha po pierwszej połowie wyglądała identycznie – 8 uderzeń, 2 celne – jak ta gospodarzy, ale nie było wątpliwości co do tego, która z drużyn ma pomysł na ten mecz.
Jeśli za coś możemy Lecha pochwalić, to może za to, że w drugiej połowie piłkarze nie przejmowali się sugestiami z trybun i zachowywali się – to chyba dobre słowo – godnie. A podpowiadacze z szalikami byli zdania, że lepiej się nie starać, bo zaprzyjaźnioną Cracovię chętnie ujrzeliby w pucharach. Kolejorz próbował. Była poprzeczka Gajosa po strzale z wolnego, była setka Tetteha, dobra akcja, którą prawie wykończył Bejan i kilka innych prób. Czyli nie najgorzej, choć umówmy się – w dużej mierze wynikało to z faktu, że Cracovia była w pełni usatysfakcjonowana wynikiem, piłkarze w myślach najprawdopodobniej już jechali na kolejny mecz o dużą stawkę, do Szczecina. A i tak stworzyli sobie sytuacje, by wygrać jeszcze wyżej.
Jeszcze jedno: przy tym wszystkim naprawdę wypada pochwalić Szymona Pawłowskiego – jedyny piłkarz Lecha, który gdzieś miał okoliczności, grał swoje.
Cracovia jest bardzo blisko Europy. Jesteśmy trochę tym faktem zaniepokojeni, ale też ciekawi. Zawsze to jakiś powiew świeżości. A Lechowi może się przyda trochę spokoju…
Fot. FotoPyK