Reklama

Minęły czasy napinki. Liczy się taktyka

redakcja

Autor:redakcja

08 maja 2016, 09:39 • 10 min czytania 0 komentarzy

Z czego wynikało spięcie z Karolem Linettym? Jak zmienił się futbol w ostatnich latach? Jak ZippyShare pomagało w przygotowaniu się do meczu? Jak przygotować się na krycie Gonzalo Higuaina? Kto testował juniorów na znajomość przeciwników? Komu najbardziej przeszkadzają race? O tym wszystkim w wywiadzie dla Weszło opowiada Michał Pazdan.

Minęły czasy napinki. Liczy się taktyka

O co aż tak się spiąłeś na Linettego?

Kiedy graliśmy z Jagiellonią na Lechu, doszło do podobnej sytuacji. Biegł rozpędzony i wpierdzielił się we mnie już po wybiciu piłki. O to miałem pretensje w finale, ale dziwię się, że ta sytuacja jest tak rozdrabniana. Już trzecia osoba mnie o to pyta, a my na kadrze siedzimy przy jednym stoliku i jesteśmy kolegami.

A widziałeś to w telewizji?

Nie.

Reklama

Kibiców mogło zaskoczyć, że akurat ty miałeś pretensje do kogoś o zbyt ostrą grę.

Bo miałem zakodowaną podobną sytuację sprzed roku. Z drugiej strony fajnie, że Karol nie odpuszcza. Za to darzę go szacunkiem.

Sam przyznasz, że wyjątkowo wyszedł ci ten mecz z Lechem. Nie było widać śladu groźnej kontuzji.

To zbyt ważny okres sezonu. Nie ma czasu na kontuzje. A skoro mogłem trenować, to chciałem jak najszybciej wrócić do gry, żeby złapać rytm. Cieszę się, że podczas meczu nie musiałem myśleć o więzadle, choć po rozgrzewce musiałem porobić więcej przysiadów, żeby całkiem wzmocnić nogę.

To twój najlepszy mecz wiosną, prawda?

Czuję, że wchodzę na odpowiedni rytm. W tamtym roku było podobnie – jesień miałem w miarę udaną, ale początek 2015 – kiedy grałem jeszcze na defensywnej pomocy – nie był w moim wykonaniu wybitny. Dopiero po kilku meczach wszedłem na odpowiedni pułap. Teraz podobnie – start nie był wymarzony, a teraz jest dużo lepiej.

Reklama

Trener Czerczesow początkowo nie wierzył, że złapałeś kontuzję. Żartował na konferencji, że ci nie wierzy.

U niego trzeba złapać naprawdę mocną kontuzję, żeby uznał, że to faktycznie kontuzja.

Przyznasz jednak, że należysz do jego ulubieńców.

Absolutnie. Dla trenera Czerczesowa nie ma czegoś takiego jak ulubieniec. Nikogo też nie skreśla. Wszystko zależy wyłącznie od dyspozycji.

Odpowiada ci ta jego filozofia oparta na tak wysokim pressingu?

Piłkarzowi nie wypada komentować taktyki. Gramy tak, jak trenujemy. W naszej grze obronnej jest sporo ryzyka, ale dzięki temu mamy bliżej do bramki przeciwnika. Napastnicy są na pewno zadowoleni.

Jest jakieś wytłumaczenie na to, co się z wami stało z Niecieczą?

To podobny mecz do większości naszych wyjazdów. Jeden głupi błąd i wszystko się posypało, a do momentu utraty gola mogliśmy prowadzić 2-3:0. Był słupek i „Niko” miał sam na sam. Nie jest łatwo się bronić, gdy grasz wysoko i w meczu zdarza się wiele strat. Błędy muszą się pojawiać.

Teraz przed wami Piast. Niektórzy twierdzą, że to mecz jak każdy inny, ale czy biorąc pod uwagę moment sezonu i klasę przeciwnika – możecie tak podchodzić do tego spotkania?

Czasem jeżeli człowiek chce za bardzo, wtedy właśnie nie wychodzi. Jesteśmy w stanie wygrać i udowodnić, że wcześniejsze porażki to wypadki przy pracy, ale nie liczy się nadmierna motywacja, tylko skupienie i gra według planu. Nie jestem zwolennikiem pompowania się przez cały tydzień i nakręcania na jeden mecz. Efekt może być odwrotny.

Minęły już te czasy w piłce, nie?

Zdecydowanie minęły. Czasem piłkarze się pompują, jeden próbuje wpływać na drugiego, a nie o to chodzi. Liczy się podpowiadanie, a nie przesadne motywowanie. Koncentrujmy się na swojej robocie.

Funkcjonujesz w naszej piłce od dawna, więc masz skalę porównawczą – o ile dziś ta koncentracja na taktyce jest ważniejsza niż wtedy, kiedy zaczynałeś?

Zobacz mecze Ligi Mistrzów. Tam nie ma przesadnej napinki. Skoro zawodnicy wiedzą, w co mają grać, to po co mieliby się jeszcze bardziej pompować? Każdy wie, jak przesuwać i jak odbierać piłkę, żeby nie wychodzić ze swojej strefy. W dzisiejszych czasach ważniejsza jest taktyka i umiejętność przewidywania ustawienia. Co z tego, że człowiek się przemotywuje i zacznie biegać tam, gdzie nie trzeba? Tylko zostawi niepotrzebne luki. Taktyka bardzo poszła do przodu w ostatnich latach. Widzę to po sobie. Kiedyś bardziej się spinaliśmy na zasadzie: „dawaj, jedziemy z nimi”, a teraz zawodnicy zwracają uwagę na podpowiedzi. Detale, które wyrabiają ci automatyzmy. Czasem wystarczą dwa słowa w stylu: „ty bierz lewą”, a nie jakaś pompka, żeby pokazać, że jesteś mistrzem. Minęły czasy napinki.

Wielu kibiców jednak tego do was oczekuje. Sam pewnie ciągle słyszysz, że „liczy się walka”.

Wcale się im nie dziwię, bo sam często zamieniam się w kibica, oglądam mecz i czekam, aż ktoś żywiołowo ruszy. Gdy jednak wychodzę na boisko, widzę, że im więcej spokoju i umiejętnego czytanie gry, tym łatwiej. Pewne sprawy trzeba sobie zakodować.

W niedzielę rozegrasz 38. klubowy mecz w tym sezonie, prawda?

Nawet nie wiem!

Ile miałeś wakacji?

Cztery dni przed sezonem, które poświęciłem na szukanie mieszkania w Warszawie, plus trzy tygodnie w zimie. To były faktycznie wakacje.

Odczuwasz jednak zmęczenie sezonem czy ta zima wystarczyła, by odpocząć?

W zimie przygotowaliśmy się na tyle solidnie, że dziś nie czuję się zmęczony. Teraz wchodzę na ten pułap, gdy najlepiej czuję odległości, boisko i przeciwnika. Od dwóch tygodni murawy też są takie, że można spokojnie potrenować i piłka nie skacze. W lutym i marcu przez półtorej miesiąca trenowaliśmy na boisku, które nie sprzyjało grze po ziemi.

Czyli nie potrzebujesz obozu regeneracyjnego dla kadry na Helu?

Po pierwsze trzeba tam pojechać, po drugie na pewno nie potrzebuję zbytniej regeneracji. Na pewno w tym okresie poćwiczę. Nie mogę sobie pozwolić na nic nie robienie, bo widzę, że jest dobrze.

Traktujesz Euro jako ostatnią szansę, żeby się wybić za granicę czy na tym etapie kariery jesteś usatysfakcjonowany z tego, co masz w Legii?

Najpierw chcę pojechać i być zdrowy. To pierwszy cel. Drugi – dobrze się przygotować do następnego meczu. Jeżeli dostanę szansę grania, muszę się tak przygotować, by na boisku nie myśleć o niczym innym. Wszystko musi być przeanalizowane.

Faktycznie poświęcasz tyle czasu na analizę?

Naprawdę sporo.

Sporo, czyli?

Skupiam się zwłaszcza na napastniku. Czy wbiega na krótki słupek, czy na długi. Czy pozwala rozegrać od tyłu, czy pressuje. Czy zastawia się, czy szuka wyjścia na wolne pole. Potem na boisku jest dużo łatwiej. Nie zawsze wychodzi, ale lepiej minimalizować ryzyko błędu.

Zawsze tak podchodziłeś do piłki?

Zawsze starałem się przygotowywać, ale początkowo nie wiedziałem, na czym się skupić. Nie miałem też takiej wiedzy piłkarskiej. Nie wiedziałem, jak podchodzić do analizy. Ściągałem mecze na ZippyShare i kiedy przerywało w połowie, musiałem ratować się skrótami. Czasem 600 mega nie chciało przejść. Teraz korzystam z InStata, gdzie oglądam nie tylko akcje rywali, ale też swoje. Włączasz „summary” i masz wszystkie swoje zagrania czy pojedynki. Głównie skupiam się jednak na przeciwnikach.

Kto ci wpoił takie podejście? Zgadujemy, że Probierz, bo on jest maniakiem analizy.

– Po co ty sobie analizujesz, skoro wszystko już mamy?

– Okej, ale lubię pooglądać więcej.

Tak wyglądały nasze rozmowy, ale masz rację – u niego przeciwnicy są rozłożeni na czynniki pierwsze. Zwraca uwagę na rzeczy, o których w życiu byś nie pomyślał. Taktyka to jedno, ale potrafi zauważyć, że u rywala chłopcy za linią są tak wytresowani, że szybciej podają piłki. Na początku się z tego śmiałem, ale z biegiem czasu stwierdziłem, że ma rację.

Jeden z napastników Jagiellonii opowiadał nam, że Probierz potrafił zatrzymać piłkarza po treningu i mówić: „zwróć uwagę na zachowanie napastnika Realu Sociedad w 63. minucie w meczu z kimś tam”. 

Nie zapomnę, jak przyszliśmy do klubu i na dwa dni przed meczem poprosił któregoś młodego, żeby wypisał skład Ruchu Chorzów. Chłopak znał jednego-dwóch, więc trener się wkurzył i powiedział: „chcecie grać w piłkę, a nie jesteście przygotowani do zawodu”. Potem młodzi przed każdym treningiem wchodzili na LiveSports i sprawdzali składy. Stresowali się przy tablicy, ale wiedzieli, z kim mają grać. Do dziś pamiętam, jak zawsze pytali, czy jest odprawa.

A propos tej analizy – przed Lechem nastawiałeś się na Nielsena czy na Kownackiego?

Właśnie na Nielsena i nawet rozmawialiśmy o tym z Igorem. Na Kownackiego tylko zerknęliśmy, ale skupiliśmy się na Duńczyku. Nie zawsze wszystko przewidzisz. Kiedy graliśmy z Napoli, zmieniali ofensywę z meczu na mecz i akurat na nas wyszedł na dziewiątce Insigne, który nigdy wcześniej nie grał w ataku.

A na Higuaina jak się nastawiałeś?

Obojętnie jak bym się nastawiał – czegoś takiego podczas analizy jeszcze nie widziałem. Obserwowałem różnych zawodników, ale to było coś zupełnie innego. Higuain w każdym momencie mógł strzelić, obrócić się, zbiec na krótki, długi albo wyjść na prostopadłą piłkę. Przy tym był w niesamowitym gazie, strzelał co kolejkę i miał chyba najwięcej goli w Serie A. Gość kompletny. Ciężko się robi taką analizę – wtedy pierwszy raz stwierdziłem, że zupełnie nie wiem, na co mam się przygotować.

W Polsce miałeś tak przy kimkolwiek?

U nas jeden gra takim stylem, a drugi innym. Mniej więcej wiesz, czego się spodziewać, ale trzeba szczególnie uważać na tych, którzy są w formie. Kiedy ktoś wpada w amok strzelecki, wtedy nawet po szczegółowej analizie może być go ciężko zatrzymać.

Leo Beenhakker powiedział o tobie niedawno, że grając przeciwko Pazdanowi, można zwariować. Mówił o starych czasach?

Na pewno. Chodziło mu o ten etap, kiedy byłem defensywnym pomocnikiem. Wtedy faktycznie mógł tak myśleć.

Javier Mascherano, który też został cofnięty z defensywnej pomocy na środek obrony, stwierdził, że dopiero po przyjściu do Barcelony zorientował się, że koledzy grający w drugiej linii mają taki poziom, że on po prostu musi grać w defensywie. Zachowując wszelkie proporcje – też kiedyś coś takiego odczułeś?

Po przejściu do Legii czułem, że spokojnie poradzę sobie w obronie. Ale dużo większy problem miałem z graniem w środku, głównie ze względu na rozegranie. Nie mam takiego patrzenia peryferycznego, obracania się, umiejętności grania do przodu. Z najprostszą grą sobie poradzę, ale gdy zaczynam kombinować, to czasem brakuje umiejętności. W obronie nauczyłem się schematów i jest mi łatwiej. Sam często wychodzę po piłkę i chcę rozgrywać. W pomocy – zwłaszcza w Legii – gra się zdecydowanie szybciej, nie ma czasu na myślenie. I to sprawia mi kłopot.

A na ile wzrost przeszkodził ci w zrobieniu większej kariery?

Może nie jest to mój najmocniejszy punkt, ale gdybym od początku grał lepiej, to nikt nie zwracałby na to uwagi. Za czasów Beenhakkera grałem jak przecinak: „podaj do najbliższego i czyste papcie”. Mniej myślałem na boisku.

Niezły paradoks, że docenił cię akurat za tę cechę, której musiałeś się wyzbyć, by przyspieszyć karierę.

To prawda. Sam nie wiem, czym się wtedy sugerował i co we mnie widział.

Czyli rozumiałeś krytykę tych, którzy nie widzieli cię w kadrze?

Oczywiście, że tak.

Dzisiaj łatwo powiedzieć.

Mówię szczerze – dostawałem powołania i nie czułem się reprezentantem. Nie jechałem na kadrę z nastawieniem: „ale elegancko, super, że jadę reprezentować kraj”. Raczej czułem brzemię. Widziałem, że nie jestem zawodnikiem na kadrę. Potrafię ocenić sytuację racjonalnie i uważam, że tak właśnie było.

Grosik kazał zapytać, czy nadal czujesz się piranią Leo.

Bo on zawsze sobie ze mnie jaja robi. Tylko przyjeżdżam na kadrę i od razu: „jest pirania, jest pirania!”.

Pamiętasz, co mówił o tobie Dariusz Dziekanowski, gdy trafiłeś do Legii?

Pamiętam.

Że błyszczysz na prowincji.

Nie lubię się z kimś spierać publicznie. Pan Dziekanowski ma swoje zdanie, a ja – to slogan, ale taka prawda – udowadniam swoje na boisku. Czy wolę prowincję? Powiedziałbym, że wręcz przeciwnie. Wolę mecze z wielkim zainteresowaniem. Wtedy gra mi się lepiej.

To przy okazji – na ile race wytrącały was ze skupienia?

To był dramat. Kompletny dramat. Jesteś skoncentrowany, masz 1:0, chcesz dotrwać do końca i próbować kontrować, a tu co trzy minuty ląduje raca. Śmiałem się, że zagraliśmy pierwszy mecz z dogrywką. Dla tych, co grają z tyłu, to masakra. Przeciwnik nie stwarza okazji, zachowujesz pewien rytm, nagle przerwa na 15 minut. Przecież to może kompletnie rozstroić. Wracasz do gry i znowu. Przerwa. Ile doliczy? Nie widzisz tablicy. Co się w ogóle dzieje? Nie wiemy, czy trzy minuty, czy pięć. Można się totalnie zagubić. Wytrąca z równowagi zwłaszcza tych, którzy mają dobry wynik.

Jan Urban twierdzi, że jest odwrotnie.

To widocznie wytrąca wszystkich. Mówię, dramat. Nie wiesz, co robić. Czy stać, czy grzać się, czy czekać.

Malarz ci zaimponował tak jak prezesowi Bońkowi, że nie biegał do sędziego ani nie dał się sprowokować?

Szczerze? Nie, nie zaimponował. Dla mnie to zupełnie normalne zachowanie. Na pewno to wszystko wybijało go z równowagi, ale gdyby biegał z racą, to byłoby pajacowanie. Takie sytuacje jak race na boisku się zdarzają, ale kiedy ktoś  od razu biegnie z czymś do sędziego, macha i pokazuje, co podniósł, to przegięcie. Kompletnie nie podoba mi się takie zachowanie.

Rozmawiali TOMASZ ĆWIĄKAŁA i MICHAŁ SADOMSKI

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...