Ze wszystkich angielskich reprezentacji, które jechały na finały by zawieść, ta była być może najlepsza – nie na papierze, ale faktycznie na boisku. Wyszli z grupy śmierci po trupach arcymocnej wówczas Nigerii, a także pełnej gwiazd Argentyny, którą de facto wyrzucili z imprezy – ile to zwycięstwo musiało mieć smaku po dramatycznych wydarzeniach z Coupe de Monde 1998. Pierwsza runda pucharowa to ogolenie Danii na łyso – 3:0 do przerwy, dziękujemy, dobranoc. A potem ćwierćfinał. Anglia – Brazylia.
I prowadzenie Anglików po bramce Owena. Dobra gra. Wydawało się, że wreszcie mogą nawiązać do swoich najlepszych czasów, że Canarinhos są do obicia. Nie dowieźli prowadzenia do przerwy dając sobie wbić gola do szatni, co było pierwszym ciosem. Drugim, z którego już się nie podnieśli, lob Ronaldinho. Seaman na zawsze zapamięta tę sytuację, a będzie o nią pytany do późnej starości.
Wizja, spryt i precyzja Brazylijczyka są naszym zdaniem głównym bohaterem tej bramki, nie błąd Anglika.