Kuświk pięć metrów przed pustą bramką. Kuświk, czyli napastnik, w teorii fachowiec od strzelania goli. Nie trafia jednak, puszcza jakiegoś farfocla w słupek – opinia Murasia? “To była trudna pozycja!”. I tak samo było po ostatnim gwizdku, gdy usłyszeliśmy, że to było dobre spotkanie – nie, sorry, wybaczcie, nie nazywajmy szamba perfumerią. Było ciekawe tylko dla tych, dla których kwintesencją piękna futbolu są niecelne dośrodkowania Gergo Lovrencsicsa.
Lech grał tak, jakby podstawowym planem ofensywnym Urbana były dośrodkowania Lovrencsicsa. Gdyby to nie wypaliło, planem B były dośrodkowania Lovrencsicsa, a w razie czego asem z rękawa dośrodkowania Lovrencsicsa. Wstrząsająca strategia, znalazł się Napoleon z Jaworzna. Węgier miał po dziesięciu minutach chyba osiem wrzutek i zastanawialiśmy się: utrzyma to tempo? Pójdzie na rekord świata? Można powiedzieć śmiało: utrzymał. Wrzucał te piłki z regularnością przodownika pracy przerzucającego węgiel, z taką też precyzją oraz pieczołowitością.
Śmiejemy się, ale naprawdę Lech porażał brakiem kreatywności w ataku. Był nieprawdopodobnie schematyczny. Wrzutka, wrzutka, wrzutka, a potem dla odmiany wrzutka. Ze trzy rzeczywiście doszły celu: raz huknął Volkov, raz po zgraniu Volkova oko w oko z Milinkoviciem-Saviciem stanął Gajos, ale udało mu się jakimś cudem trafić w bramkarza Lechii. Może zerwał się jeszcze na początku Pawłowski, ale generalnie największym problemem to, że gdy Lechici próbowali omijać sztampę, wychodziło tak jak Kownackiemu w końcówce: chciał być sprytny, przepuścił piłkę, ale nikogo za nim nie było i wyszła absurdalna strata.
Lechia, tak chwalona za ofensywny, ciekawy futbol, była jeszcze nudniejsza w ataku. Najlepszymi jej piłkarzami dzisiaj byli Maloca i Milinković-Savić, a za błyski odpowiadały… strzały z dystansu Peszki. Puentą wspomniana sytuacja Kuświka, która na moment ożywiła widownię: można było sobie parsknąć śmiechem. Nie żarło im dziś i tyle w temacie.
Punkt, który nikomu nic nie daje. Punkt, który dla obu stron jest raczej powodem do niepokoju niż dumy. Zresztą, jaki punkt? Raczej wypada powiedzieć, że jedni i drudzy stracili po dwa, niż zdobyli po jednym.
Fot. FotoPyK