Po jednej stronie kadra sklecona z ledwie tysiąca zarejestrowanych graczy, szorująca o kompletne dno w rankingu FIFA, z piłkarzami myślącymi o tym, jak nie dostać tęgiego lania, a przy okazji o tym, czy szef nie straci cierpliwości przez te kolejne absencje. Po drugiej – reprezentacja Polski. Może i ze swoimi problemami, bo po przerżniętych wcześniejszych eliminacjach i z trudną grupą w obecnych, ale i tak przystępująca do tego starcia z pozycji Goliata. Trzy (wtedy dwa) punkty w meczach z San Marino z marszu dopisujesz jeszcze przed pierwszym gwizdkiem. Dokładnie 23 lata temu zrobili to nasi reprezentanci.
Zapomnieli tylko, że na ustaleniu przed meczem, czyje są te punkty, robota jeszcze się nie kończy. Ludzie piłki często mówią, że w takich spotkaniach najważniejsza jest szybko strzelona bramka. Strzelisz – schodzi z ciebie całe ciśnienie, zaczynasz grać na luzie. Nie strzelasz – z każdą minutą dochodzi do ciebie to, jak bardzo możesz się skompromitować. Widzisz przed oczami tytuły w prasie, szyderki na Weszło i uśmieszki, jakie będą strzelać do ciebie ludzie, gdy zauważą cię na ulicy. A to paraliżuje i prowadzi do całkowicie irracjonalnego przebiegu meczu.
Bo za taki trzeba uznać pierwszy kwadrans bez gola. A co dopiero drugi, trzeci i… czwarty? 0:0 do przerwy i długo po niej – a przecież nie była to kadra byle ogórków. Robiący furorę za granicą Kosecki czy zjawiskowy Pisz, do tego Juskowiak, Wałdoch, Koźmiński. Ekipa skrojona na miarę, by raz dwa rozpykać amatorów i ruszyć w miasto, nagle kompletnie zapomniała, o co w futbolu w ogóle chodzi. Kiedy szli sam na sam zabawili się w duet „Głupi i Głupszy”, do tego co chwilę dawali rywalom dochodzić do głosu, Aleksander Kłak musiał się dwoić i troić. Najpierw wyciągał piłkę z linii bramkowej, potem wyjmował wolnego, a przy sam na sam uratowało go to, że napastnik zbyt bardzo się podjarał i posłał piłkę na wysokości drugiego piętra.
Tak, nadal mówimy o meczu z San Marino.
Uniknęliśmy blamażu tylko przez akt desperacji Furtoka. Piłka ze skrzydła Koseckiego i zagranie charakterystyczne bardziej dla siatkarza. Dziś po latach mówimy Furtok – mamy przed oczami właśnie tę bramkę strzeloną ręką. Z jednej strony uratował nam tyłki, z drugiej… siara dla całej reprezentacji, że zwycięstwo nad bandą amatorów musiała nam dać dopiero ręka w końcówce spotkania.