– Nie odleciałem, nie jestem zbyt pewny siebie. Rodzice wychowali mnie na skromnego człowieka. Trzeba znać swoją wartość, ale umieć zachować umiar. Jeśli się zmieniłem, to tylko pod względem piłkarskim – mówi w dzisiejszym “Fakcie” i “Przeglądzie Sportowym” Ondrej Duda.
FAKT
Jeżeli nie uda się awansować do pucharów, poznańską drużynę czeka przebudowa.
Niezależnie od tego i tak zdecydowano się przy Bułgarskiej na „przewietrzenie” szatni. Na pewno odchodzi Gergo Lovrencsics (28 l.), który nie przedłuży wygasającego w czerwcu kontraktu. Skrzydłowy zdecydował się przeciąć spekulacje i ogłosił to kilka dni temu. Ma przenieść się do mistrza Węgier, Ferencvarosu Budapeszt. Piłkarz nie przyjął propozycji nowej umowy od szefów Lecha.
Ondrej Duda wraca do żywych odcinek 156246.
Wielu zarzuca mu, że po ofercie z Interu Mediolan zupełnie się pogubił. Przyznawał, że miało to wpływ na jego formę, ale zapewniał, że twardo stąpa po ziemi. – Nie odleciałem, nie jestem zbyt pewny siebie – powiedział. – Rodzice wychowali mnie na skromnego człowieka. Trzeba znać swoją wartość, ale umieć zachować umiar. Jeśli się zmieniłem, to tylko pod względem piłkarskim – dodał zawodnik.
Można polemizować.
Dalej gazeta pisze o grzechach Górnika Zabrze. Jeśli klub straci przypływ gotówki od Ekstraklasy, może mieć problemy ze spłatą zadłużenia.
Klub z Zabrza jeszcze niedawno miał ponad 35 milionów złotych długu. Udało się z nim uporać, bo dług został zamieniony na obligacje gwarantowane przez miasto Zabrze, większościowego udziałowca w piłkarskiej spółce. – Ten dług Górnika nadal jest, ale zmieniła się jego natura: z bieżącego na obligacje. Spłata obligacji została rozłożona na wiele lat i na dodatek ma zabezpieczenie wiarygodnego podmiotu. Teraz pozostaje tylko przestrzegać dyscypliny finansowej – przyznaje szef Komisji Licencyjnej PZPN Krzysztof Sachs (47 l.). – Najgorsze już za nami. Spada liczba nazwisk na długiej liście płac. Wyrównaliśmy zaległości wobec trenera Roberta Warzychy. Poślizgi w płatnościach są co najwyżej kilkutygodniowe. Spłaciliśmy 1,5 miliona złotych odsetek od obligacji – informuje prezes Górnika Marek Pałus (52 l.).
GAZETA WYBORCZA
“Wyborcza” wybiega w przyszłość: Krychowiak przez Lwów do Ligi Mistrzów?
W LE los sprzyja Sevilli. Wzmocniony brazylijskim zaciągiem Szachtar to jednak rywal nieprawdopodobnie mocny, regularnie grający w Lidze Mistrzów. Jesienią wylądował w grupie z Realem Madryt i PSG, więc skończył na trzecim miejscu. Tak jak Sevilla, która nie dała rady Manchesterowi City i Juventusowi. Krychowiak debiutował w Champions League, ale nie zagrzał w niej miejsca, a przecież trener Unai Emery obiecywał, że klub wraca do najważniejszych rozgrywek na dłużej, bo bycie efemerydą go nie interesuje. Dziś znów Sevilla musi się przebijać do LM przez Ligę Europy, rozgrywki, które kocha z wzajemnością. I którym zawdzięcza tak wiele nieprawdopodobnych chwil. W ostatniej dekadzie Liga Europy stała się specjalnością nie tylko Sevilli, ale w ogóle Hiszpanii. Kluby Primera División wygrywały ją w tym czasie aż sześć razy, dwa finały były ich wewnętrznym starciem. Także stąd wzięła się ich niepodważalna pozycja w piłce klubowej, obok Realu, Barcelony i Atlético, które pracują na nią w LM.
SUPER EXPRESS
Czy Polacek… wymodli zwycięstwo z Legią?
Polacek, choć wyglądem bardziej przypomina komandosa niż religijnego ascetę, to uprzejmy, sympatyczny i zawsze uśmiechnięty człowiek. – Staram się w życiu codziennym postępować zgodnie z przykazaniami. Szanuję ludzi – twierdzi i dodaje, że jest praktykującym katolikiem. I chociaż wiara to sprawa bardziej ducha niż ciała, Polacek zdecydował się na niecodzienne przyozdobienie pleców. – Wzór mam od pół roku. Akurat ten wizerunek Syna Bożego z Rio zobaczyłem na zdjęciu i od razu stał się moim marzeniem, tak jak moim marzeniem jest pojechać do Brazylii i na własne oczy zobaczyć oryginał. Oprócz tego mam jeszcze na ręku pięć aniołów. Podobnie jak Pan Jezus mają mnie strzec, dodawać wiary i otuchy. Pod figurą Pana Jezusa jest stadion. Tatuaż wzorowałem na słynnej Maracanie. Jest jeszcze nieskończony. Będzie dorobiona bramka i piłka – opowiada piłkarz.
Dzisiejsze starcie w Lidze Europy „Superak” zapowiada jako pierwszą wojnę polsko-ukraińską.
Krychowiaka i Stepanenkę łączy kilka rzeczy. Obaj są przeciwnikami tatuaży. Jak opowiadał nam ojciec Krychowiaka, pan Edward, Grzegorz jako nastolatek wspomniał, że chciałby zrobić jakiś wzór na ciele. Jednak tata szybko mu to wyperswadował, piłkarz faktycznie zmienił zdanie i do dziś pozostaje bez jakichkolwiek malunków. Z kolei Stepanenko bardzo często głośno wypowiada się przeciwko modnej wśród piłkarzy kulturze tatuażu i zarzeka się, że (głównie ze względów religijnych) nigdy nie pozwoli się pomalować. Stepanenko w swoim kraju jest nazywany Płucami Ukrainy, ale przecież o Krychowiaku można powiedzieć to samo. Poza boiskiem są duszami towarzystwa, jednymi z najsympatyczniejszych zawodników w swoich zespołach. Ukraińscy dziennikarze są Stepanenką zachwyceni. Nigdy nie odmówi wywiadu, garnie się do akcji charytatywnych (ostatnio rozdawał na ulicy jedzenie potrzebującym). I znów – to samo mówi się w Polsce o Krychowiaku.
PRZEGLĄD SPORTOWY
W “PS” dziś sporo czytania, bo gazeta – ze względu na dzisiejsze mecze – raczy nas dodatkiem ligowym. Okładka:
Jeszcze słówko o Dudzie – „PS” uważa, że to wciąż łakomy kąsek na rynku transferowym.
Latem Duda znowu stanie przed dylematem: spróbować swoich sił gdzie indziej, zrobić krok do przodu czy zostać w Legii. Można być pewnym, że ponownie będziemy świadkami transferowej sagi z jego udziałem, bo choć dzisiaj notowania tego piłkarza spadły, to zainteresowanie Dudą wciąż jest. Potencjalni nabywcy patrzą w metrykę, a w niej wciąż 21 lat i prawie sto meczów w ekstraklasie. Jednak by liczyć na dobra propozycję, Słowak musi pokazać się w końcówce zmagań ligowych. Zapewne znajdzie się w kadrze na mistrzostwa Europy, bo ostatnio jest regularnie powoływany do reprezentacji. A boiska we Francji będą najlepszym oknem wystawowym z możliwych. Zresztą, skauci z poważnych klubów oceniając z piłkarzy z naszej ligi przede wszystkim zwracają uwagę na grę w kadrze narodowej.
Puchary: pocałunek śmierci czy przywilej?
– W takich klubach jak Pogoń czy Cracovia trzeba się liczyć, że po udanym sezonie odejdzie kilku wyróżniających się zawodników – mówi Michniewicz i jako przykład podaje Jagiellonię, z której przed rokiem odeszło aż pięciu piłkarzy. – My już szukamy ewentualnych następców, ale w tej chwili mamy zakontraktowanego Kamila Drygasa z Zawiszy. Kłopot w tym, że formalnie będzie mógł do nas dołączyć 1 lipca. Chyba że – tak jak rok temu Jagiellonia dogadała się w kwestii Konstantina Vassiljeva z Piastem i Piotra Tomasika z Podbeskidziem – my porozumiemy się z właścicielem klubu z Bydgoszczy. Cracovia straciła zimą Denissa Rakelsa czy Sretena Sretenovicia, w kolejce do wyjazdu są Bartosz Kapustka, Damian Dąbrowski, postępy robi Paweł Jaroszyński. – Nie chcę komentować słów trenera o tym, że nie jesteśmy jeszcze gotowi do gry w europejskich pucharach. Wszyscy działamy w stresie. Piłkarze i trener mają jednak wyznaczone premie za awans do pucharów – mówi nam Janusz Filipiak, właściciel Cracovii. – Nie zgadzam się, że Liga Europy to pocałunek śmierci. Chcemy wzmacniać zespół, a ewentualna porażka w pucharach nie będzie problemem. Dla mnie ważne jest, żeby w nich pokazać i uczestniczyć – dodaje Filipiak.
Pod okiem Mariusza Rumaka z formą wystrzelił Tom Hateley.
Hateley występuje na bardzo niewdzięcznej pozycji. Goli nigdy nie będzie miał wiele, asyst też. Ale jest wszędzie gdzie trzeba: łata dziury i zaczyna ataki. To nie przez Moriokę, a przez Anglika przechodzi zdecydowanie najwięcej akcji Śląska. Jakby naczytał się przepisów w klubowej siłowni, gdzie wrocławscy piłkarze przerzucając sztangi mimowolnie widza na ścianach plansze z motywującymi hasłami. W tym po angielsku: „together, ruthless, believe”. (…) – Widać w nim wielką determinację, nie tylko kiedy gra w meczach ale też podczas treningów. Toma, tak jak wielu zawodników w mojej drużynie, stać na jeszcze więcej – chwali Hateleya Rumak. – Kiedy trener zaczął z nami pracę, zaraz była przerwa na reprezentację. Przez dwa tygodnie mogliśmy spokojnie poćwiczyć, dzięki czemu łatwiej było nam zrozumieć, czego oczekuje (…). Styl, który nam wpaja, bardzo mi odpowiada. Walczymy o odbiór i chcemy grać do przodu Mamy do tego wykonawców. Przyjemnie pracuje się w pomocy, mając przed sobą Moriokę. On prędzej czy później trafi na zachód.
Robert Podoliński zagra w niedzielę z Jagiellonią Białystok. Za małolata… potajemnie chodził na jej mecze.
To także na Podlasiu Podoliński po raz pierwszy zetknął się z ekstraklasową piłką. Już jako 12-latek pokonywał autostopem ponad sto kilometrów z rodzinnego miasteczka do Białegostoku, by zobaczyć spotkania Jagiellonii. W całym regionie była wtedy moda na lub, a na mecze beniaminka przychodziło nawet ponad 30 tysięcy widzów. – Zdarzało mi się nawet wymykać z domu i bez wiedzy rodziców jechać na mecz ekstraklasy. Wiedziałem, że by się na to nie zgodzili. Dziś mam czterdzieści lat, więc mogę ich za to przeprosić. Uczestniczyłem aktywnie jako kibic w pierwszym sezonie Jagiellonii w ekstraklasie. To było w 1987 roku – wspomina. To mniej więcej w tym czasie także w życiu Podolińskiego piłka wzięła górę nad tańcem. Zapisał się do klubu Cresovia Siemiatycze, którego prezesem był jego ojciec. Dzięki temu nie stracił kontaktu z ekstraklasową piłką w Białymstoku. – Często dostawaliśmy bilety z klubu i jeździliśmy na mecze Jagiellonii. Oczywiście stadion, na którym grała wtedy drużyna, wyglądał zupełnie inaczej. Bardzo miło zobaczyć, jak się tam dzisiaj zmieniło i jak klub się rozwinął – opowiada Podoliński.
W „Chwili z” dziś Roman Kosecki.
Miał pan kiedyś kontrakt z bronią?
Kiedy grałem w Chicago Fire, prezes klubu zaprosił nas do Dallas, gdzie miał potężną rezydencję. Strzelaliśmy do rzutków z broni myśliwskiej. Ani razu nie trafiłem.
No i znalazł pan kiedyś pistolet pod poduszką.
Kiedy przyjechałem do Galatasaray, przed meczem mieszkałem w hotelu z Tanju Colakiem. Szliśmy spać, zgasiliśmy światło. Położyłem rękę na poduszce, wyczułem coś twardego. Włączyłem światło, podniosłem pościel a pod nią zobaczyłem pistolet. Tanju zaczął się śmiać i stwierdził: „Jeśli nie będziesz mi zgrywał piłek, to go użyję”. Kolegujemy się do dziś. To wariat, ale ja chyba też nie jestem do końca normalny.
50 lat na karku – czuje pan czasem w kościach upływający czas?
Wystarczy popatrzeć na moje kostki. Mam z nimi bardzo poważne problemy. Kiedy grałem w piłkę, nie miałem ciężkiej kontuzji, ale zawsze obrywałem po kostkach. W meczu z Francją załatwił mnie Marcel Desailly, przywalił mi i w jedną, i w drugą. Były tak spuchnięte, że wróciłem do Atletico w klapkach. Dostałem zastrzyki i po trzech dniach znów byłem na boisku. Kiedyś bardzo często grało się na blokadach, znieczuleniach. Teraz to wszystko wychodzi.
Na czym polega dziś problem z tymi kostkami?
Nie wiem dokładnie, ale biorę się za leczenie. Na pewno muszę schudnąć z 15 kilogramów, a z tym będzie bardzo trudno, bo lubię jeść, napić się drinka, zapalić cygaro.
Fot. FotoPyk