Zbliżamy się do końca jednego z ciekawszych sezonów w Hiszpanii ostatnich lat, wciąż nie wiadomo kto będzie pierwszy na finiszu. Prowadząca cały czas Barcelona? Wygrywające po 1:0 Atletico? Czy może, gdzie dwóch się bija tam trzeci korzysta i koronę założy Real? Trochę zabawy – sprawdziliśmy jakie argumenty stoją za i przeciw całej trójki.
Proporcje są następujące: trzy argumenty za drużyną i dwa przeciw – złapcie trochę optymizmu! Dla formalności, przypomnijmy tabelę:
Barcelona wygra ligę, bo…
… jej piłkarze nie są frajerami
Okej, mieli chwilę słabości i przegrali trzy mecze z rzędu, ale koniec końców to tylko ludzie. Teraz kryzys spakował walizki i wyjechał, bo tak trzeba nazwać bilans 14:0 w dwóch kolejnych meczach. Może ktoś zapomniał, ale dla Barcelony gra Messi, Suarez i Neymar – jeśli komuś powierzyć wiarę w mistrzostwo, to chyba im. Trudno o pewniejszą lokatę.
…może się skupić tylko na lidze
Można się śmiać, ale nie tylko polscy piłkarze odczuwają skutki grania co trzy dni. Jasne, my mamy z tym problemy na początku sezonu, ale teraz jest przełom kwietnia i maja – bohaterowie też mogą być zmęczeni. Real i Atletico ma przed sobą po dwa piekielnie trudne spotkania, rywalizacja z City i Bayernem to nie jest spacer, który tylko doda wigoru. Oczywiście, ci piłkarze to gladiatorzy, ale na ostatniej prostej może im zabraknąć tchu – tu Barcelona też upatruje swojej szansy.
…startuje z pole position, a po drodze nie widać większych pułapek
Jak czyta się dyskusję na temat wyścigu o mistrzostwo, to ten argument rzadko kto podnosi – a Barcelona przecież zależna jest tylko od siebie, to sytuacja więcej niż komfortowa. Nie trzeba oglądać się za plecy, wszystko masz w swoich rękach. Tym bardziej, że nie bardzo jest gdzie się przewrócić. Najgroźniej wygląda wyjazd do Sevilli na mecz z Betisem, ale nie jest to znowu wizyta w piekle – temperatura będzie trochę powyżej normy, ale bez przesady. Potem derby ze słabym Espanyolem, no i wyjazd do Granady. Do zrobienia? Pewnie, że tak.
Barcelona nie wygra ligi, bo…
…kiedyś frajerem była, a demony przeszłości lubią wracać
Sezon 06/07, a dokładnie 37 kolejka. Barcelona gra u siebie z Espanyolem, Real na wyjeździe z Saragossą. Wyniki dla Blaugrany układają się znakomicie – oni prowadzą w derbowym spotkaniu, a rywale do tytułu nie radzą sobie i przegrywają 1:2. I wtedy nastąpiło trzęsienie ziemi – w ostatniej minucie Tamudo wyrównał, a w Saragossie to samo zrobił van Nistelrooy, oba zespoły znów miały po tyle samo punktów, ale lepszym bilansem legitymował się Real. W ostatniej kolejce Los Blancos pewnego mistrzostwa nie oddali, Barcelona pogrążyła się w rozpaczy – do dziś mówi się o tym wydarzeniu el Tamudazo.
…bo ma kompleks Atletico
Zapytacie: zaraz, jaki kompleks? Przecież ostatnio wygrywam z nimi regularnie, a przegrywa bądź remisuje tylko pojedyncze mecze. Pełna zgoda – ale porażki ponosi w spotkaniach kluczowych, wygrywa bitwy, przegrywa wojny. Tak było teraz i dwa sezony temu w Lidze Mistrzów, przydarzył się też remis w ostatniej kolejce na Camp Nou, który wręczał tytuł Los Colchoneros. Teraz mogą przegrać kolejny taki pojedynek – tym razem korespondencyjny.
Atletico wygra ligę, bo…
…ma obronę z innej planety
Kojarzycie ten bon mot, że atak wygrywa mecze, a obrona trofea? Czasem takie hasła bywają bzdurne i chybione o kilometr, ale jeśli akurat powyższe ma się kiedyś sprawdzić, to teraz Atletico przygotowało mu warunki znakomite. Jan Oblak i jego koledzy z defensywy nie wyglądają jak normalni ludzie – raczej jak kosmici, którzy przylecieli na ziemię pokazać, że w innych galaktykach futbol wygląda zupełnie inaczej. 22 czyste konta w Primera Division, do tego siedem w Lidze Mistrzów. Jeśli chcesz strzelić gola Atletico, musisz ubiegać się o wizę do pola karnego, złożyć podanie w trzech egzemplarzach i na końcu grzecznie poprosić. Ale nie masz żadnej pewności, że to wystarczy.
… ma najlepszy terminarz
Można się spierać, ale Atletico ma chyba łatwiejszy kalendarz od Barcelony, o Realu nie wspominając. U siebie Rayo i Celta, wyjazd jedynie do Levante – a bać się tych odwiedzin, to jak robić pod siebie przed podróżą na imieniny ciotki. Tak, to nie jest ulubiony rywal Atletico, często się z nim męczą – ale wszystko wskazuje na to, że teraz będzie inaczej. Piłkarze z Walencji są na ostatnim miejscu w tabeli i walczą o życie, a nie wykluczone, że do spotkania z bandą Simeone podejdą z tylko matematycznymi szansami na utrzymanie. A wtedy nie będzie co zbierać.
… futbolowy Bóg lubi, gdy na końcu wygrywa ten teoretycznie najsłabszy
Atletico wyrobiło sobie już markę, ale wciąż nie budzi takiego strachu jak Real, Barcelona czy Bayern – okej są silni, ale europejscy mocarze wolą bardziej grać z nimi, niż między sobą. Przejechała się na tym Barcelona raz w tym sezonie i niewykluczone, że będzie deja vu. Traktowane jest to Atletico z dystansem, wszyscy doceniają ich klasę, ale gdzieś z tyłu głowy pojawiają się wątpliwości – jeśli Simeone zdobędzie drugie mistrzostwo w ciągu trzech lat, trzeba będzie z tym skończyć raz na zawsze.
Atletico nie wygra ligi, bo…
…futbolowy Bóg nie lubi, gdy próbuje się kantować
Najpierw o wrzucenie futbolówki na boisko oskarżono Simeone, potem chłopca od podawania piłek, teraz krąży wersja, że Argentyńczyk młodziana do tego namówił. Nieważne – próba oszustwa po prostu była, Malaga miała dobrze zapowiadającą się kontrę, a ktoś spod herbu Atletico chciał ją przerwać. Wszyscy rozumiemy o co idzie gra i jakie towarzyszą jej emocje, ale tak się po prostu nie robi. A futbol lubi być mściwy…
…Godin doznał kontuzji, a Torres nie może przecież wiecznie strzelać
Tak jak pisaliśmy, obrona Atletico to kosmici, ale nawet oni potrzebują lidera – a takim jest przecież Diego Godin. Urugwajczyk jest dla nas nieprawdopodobnie ważnym piłkarzem, jednak będziemy musieli sobie radzić. Mamy nadzieję, że wróci do gry jak najszybciej – powiedział Simeone i widać, że brzmi poważnie. A Torres? Teraz się rozstrzelał, ale czy można oprzeć wiarę w mistrzostwa na facecie, które ostatnie lata grał piach? Trochę ryzykowne – to jak postawienie całej sumy na czerwone pole ruletki.
Real wygra ligę, bo…
…jest na fali
Prosta rzecz – każde kolejne zwycięstwo napędza, jeśli złapiesz odpowiedni rytm to trudno cię zatrzymać. Coś takiego dzieje się z Realem, w lidze przewalcowują kolejnych rywali, nawet gdy Zidane wystawia rezerwy, albo kiedy przeciwnik jest oporny i prowadzi 2:0 jak Vallecano. Na Los Blancos to za mało, kij w szprychy próbuje wsadzić Wolfsburg? Zaraz ląduje na poboczu brudny od błota i przegrany. Tak, sporego rozpędu nabrał Real – pytanie, czy starczy to do bycia pierwszym na mecie.
…jednak wytrzymuje ten sezon fizycznie
Tak, kontuzję miał ostatnio Ronaldo, ale to już za nim i jest powołany na mecz Ligi Mistrzów. Wszyscy zdrowi i gotowi na tę szaleńczą końcówkę – to zasługa sztabu medycznego, trenerów od przygotowania, ale i Zidane’a. Odpowiednio rotuje składem, wie kiedy ktoś potrzebuje odpoczynku, a kiedy może spokojnie zagrać. Co więcej, te zmiany nie odbijają się na wynikach – Real przecież cały czas wygrywa.
…wygląda na najbardziej zdeterminowany zespół
Jeśli liderem twojego zespołu jest ktoś taki jak Ronaldo, to nie ma opcji – nie możesz odpuścić żadnej sekundy w każdym kolejnym meczu. Real wydziera te zwycięstwa jak wygłodniałe zwierzę, nawet jeśli długi czas mu nie idzie, to i tak na końcu dopadnie przeciwnika. Spójrzcie na mecz z Rayo – gospodarze ośmielili się postawić, a skończyli bez choćby punktu. Atletico i Barca to inna półka, ale Los Blancos czekają na ich potknięcie i jeśli nastąpi, będą bezlitośni.
Real nie wygra ligi, bo…
…bo regulamin ligi jest bezlitosny
Gdyby o miejscu na koniec sezonu decydował bilans bramkowy, wtedy nadzieje byłyby większe – Real idzie z Barceloną łeb w łeb, dziurawiąc siatkę ponad 100 razy, tracąc przy tym podobną ilość goli. Ale niestety dla fanów z Madrytu, nawet jeśli uda się zrównać punktami, to i tak będzie za mało, bo w bezpośrednich pojedynkach okazywali się słabsi od rywali. 0:4 i 2:1 z Barceloną, 1:1 i 0:1 w derbach stolicy – cztery wyniki, które mogą być kluczowe.
…bo obudził się za późno
Real ma w tym sezonie szczęście do remontad, jak w dwumeczu z Wolfsburgiem czy ostatnio z Rayo, ale o tę najważniejszą będzie mu dużo trudniej. Sezon zaczęli słabo, eksperyment z Benitezem okazał się chybiony, potem chwilę zajęło Zidane’owi wejście w nową rolę. To wszystko trwało za długo – wyścig o mistrzostwo Hiszpanii to nie jest rajd emerytek z kijami od nordic walkingu, a jazda bez trzymanki bolidami F1. Real dołączył do niego za późno i o ułamek sekundy, ale jednak ten wyścig przegra. Tym bardziej, że po drodze czekają na niego trudniejsze pułapki – Sociedad i Valencia.