Co zadecydowało o tym, że Polska przerżnęła mistrzostwa świata w 2006 roku? Czemu Arkadiusz Radomski przewidywał, że Mateusz Klich zginie w Wolfsburgu? Co jego kapitan pozostawił w szafce kolegi z zespołu i czy to jest to, o czym myślicie? Zapraszamy na barwne “Ale to już było” z Arkadiuszem Radomskim!
Kariera z dzisiejszej perspektywy – spełnienie czy niedosyt?
Oczywiście, że niedosyt. Ale widzę to dopiero, od kiedy zacząłem pracować jako trener. Tłumaczę młodym chłopakom, że żeby coś osiągnąć, trzeba w siebie inwestować. Mnie tego zabrakło. Możliwości miałem duże, ale… Grałem na przykład z Ruudem van Nistelrooyem. On zostawał po każdym treningu, zawsze znalazł coś, w czym mógł się udoskonalić. Strzał, wystawianie się, cokolwiek. A mnie wystarczył trening. Dużo ludzi mnie namawiało, także trenerzy, żebym przycisnął mocniej. A ja nie. Nie wiem, czy po złości to robiłem, czy co. Mówimy o długich latach, bo ja nigdy nie zostawałem po treningach. Van Nistelrooya coś bolało, to zostawał godzinę, żeby to wymasować i zrobić wszystko, by na drugi dzień być gotowym na sto procent. Ja wracałem do domu i myślałem: „boli? Trudno, przejdzie to przejdzie. Nie? To najwyżej nie będę trenował”. Dziś wiem, że to był błąd.
Największe spełnione piłkarskie marzenie?
Miałem dwa. Gra w Lidze Mistrzów i gra na mistrzostwach świata albo Europy. Liga Mistrzów? Ciary! Otoczka, atmosfera. Człowiek czuje, że gra wielki mecz. Na mistrzostwach świata zaliczyliśmy kompletną klapę, ale sam udział, samo bycie tam, zagranie w tych trzech meczach z orzełkiem na piersi, duma – coś pięknego. Dla mnie to było bez dwóch zdań o wiele lepsze niż Liga Mistrzów.
Ekwador był w zasięgu, Niemcy nie byli w formie… W naszej piłkarskiej kulturze jest takie założenie, że my się zawsze chcemy bronić, a z przodu coś się może uda, wyjdziemy z kontry, jakiś stały fragment gry. Mieliśmy sporo zawodników, którzy mówili: „dlaczego nie wyjść trochę odważniej? Mamy umiejętności, gramy w dobrych klubach. No dlaczego nie?”. Taktyka trenera była jednak inna – mieliśmy grać na zero z tyłu, a z przodu może coś wpadnie. Moim zdaniem to zaważyło. Potem już były schody. Wyszliśmy na Niemców, żeby wygrać, ale wiadomo, że byliśmy na straconej pozycji. Widzimy, co się dzieje, kiedy obecna reprezentacja wychodzi odważnie. To się udaje.
Największe niespełnione piłkarskie marzenie?
Gra w topowym klubie. Każdy by chciał. Dla mnie były to Ajax czy PSV. To były inne czasy, kiedyś w tych klubach grali świetni, doświadczeni zawodnicy. Teraz – sama młodzież. Uważam, że aż za bardzo postawili na młodość. Wiem, że było zainteresowanie mną ze strony PSV. Nie doszło do konkretów, pewnie dlatego, że nie cisnąłem, nie inwestowałem w siebie.
Szkoda też, że nie zagrałem na Euro w Austrii. Trener miał inną wizję, nie wziął mnie pod uwagę. Byłem po kontuzji, już normalnie grałem, dobrze się czułem, ale byłem powołany tylko na listę rezerwową. Grzecznie odmówiłem. Mówię: nie no, to już lepiej zrobić miejsce jakiemuś młodemu chłopakowi.
Duży transfer zagraniczny, który był blisko, ale nie doszedł do skutku?
Poważnie zainteresowała była mną Borussia Moenchengladbach. Chcieli zapłacić za mnie 1,5 miliona, a Heerenveen chciało 2,5. Bardzo mnie potrzebowali, więc powiedzieli – albo dajecie takie pieniądze, albo zostaje u nas. Ja też specjalnie nie parłem na transfer. Rodzina była szczęśliwa w Holandii, mówiłem sobie, że jeśli mnie chcą, to w końcu wyłożą te pieniądze. No i nic z tego nie wyszło.
Najlepszy piłkarz, z którym pan grał w jednej drużynie?
Dużo można by wymieniać. Ruud van Nistelrooy, Klaas Jan Huntelaar. Tak szczerze – nie sądziłem, że porobią takie kariery. Dużo było takich piłkarzy, który na pozór mieli większe umiejętności. Ale oni mieli to coś, umieli strzelać bramki. Z Ruudem ostatnio pisałem i może się uda spotkać jak pojedziemy do Holandii. Co jest fajne – on wciąż jest tym samym chłopakiem, co szesnaście lat temu. Klaas to samo, zero gwiazdorstwa.
Najlepszy piłkarz przeciwko któremu pan grał?
O jejku, było ich mnóstwo. Laudrupa zahaczyłem, byli bracia de Boer, van der Vaart, Sneijder, Cristiano w meczu z Portugalią. Na mojej pozycji największe wrażenie zrobił na mnie Deco i Modrić. Z Modriciem graliśmy spotkanie towarzyskie, on wszedł z ławki jako młody chłopak. Pamiętam, że już wtedy powiedziałem: o kurde, będą z niego ludzie.
Najlepszy trener, który pana trenował?
Myślę, że Foppe de Haan z Heervenveen. Sześć lat z nim przepracowałem, najwięcej mnie nauczył. Ale ogólnie trenerów – no, może poza jednym w Austrii – wspominam bardzo dobrze. Doświadczenie, przekaz, rozmowa, zainteresowanie się zawodnikiem – de Haan to miał. Proszę mi wierzyć, nie znam zawodnika, który nie lubi jak trener się nim interesuje. A on umiał nawet podjechać do piłkarza, odwiedzić go w domu. To był taki tata. Coś się źle robiło – od razu o tym mówił. Zdarzały się i zgrzyty, jakieś drobiazgi. Były ćwiczenia, ja się nie przykładałem. Raz upomniał, drugi, potem wyrzucił z treningu. Wielki szacunek, że trener zawsze pierwszy wyciągał rękę, nawet jeśli to nie była jego wina. Umiał schować honor do kieszeni. Z Andrzejem Niedzielanem też obraliśmy taki model – staramy się dużo rozmawiać z zawodnikami.
Najgorszy trener, z którym miał pan przyjemność?
Był taki trener w Austrii, ale nawet nie pamiętam jak on się nazywał (Georg Zellhofer – red.). Może to i dobrze? Miałem wtedy kontuzję, zerwałem więzadła. Dochodziłem do siebie i potrzebowałem gry, jak najwięcej minut. A on mnie w ogóle nie wpuszczał! Poszedłem na rozmowę i mówię: co się dzieje? Ja jestem po kontuzji, potrzebuję grania, żeby dojść do sprawności, a pan mnie nawet w sparingach nie chce wpuszczać? A on, że szykuje drużynę, nie ma dla mnie miejsca. Wiele razy było tak, że kazał mi się grzać, ale mi nie dawał grać. W ogóle. W końcu podczas jednego z meczów przez asystenta kazał mi się od samego początku rozgrzewać. Powiedziałem, że nie. Asystent mówi: Arek, nie rób siary, idź się rozgrzewać. A ja: po co? I tak mnie nie wpuszcza, nawet ze mną nie rozmawia. Mówi: dobra, rób jak chcesz, jesteś dorosły. Później wezwali mnie z klubu, że tak nie mogę robić. Parę meczów przegraliśmy, przyszedł nowy trener i od razu zacząłem grać. Dziwił się: Arek, jak to jest możliwe, że ty nie grałeś?
Gej w szatni? Spotkał pan takiego chociaż raz?
Nie, nie zdarzyło się.
Najlepszy żart, jaki zrobili panu koledzy?
Nie wiem dlaczego, mnie żartów nigdy nie robili. Dobrze żyłem z każdą drużyną, ale jakoś mnie oszczędzali.
Najlepszy żart, który wykręcił pan?
Ja też specjalnie nie robiłem żartów, wolałem je oglądać. Mieliśmy takiego chłopaka w NEC, Patrick Pothuizen. Środkowy obrońca, kapitan, przez lata grał w Vitesse. Z nim były niesamowite jaja. Miał jednorazówkę do golenia, wsadził ją sobie w odbyt i chodził z założonymi nogami – tak, że nie było jej widać. „Panowie, panowie, zgubiłem maszynkę do golenia, czy ktoś widział?!” Nikt jej nie widzi, aż Patrick w końcu się schyla, wypina dupsko, a tam wyłazi maszynka. „A, tu jest!”. Nie no, płakaliśmy z nim.
Uwielbiał też smarować gacie maścią rozgrzewającą. Każdy wiedział, że on to robi notorycznie, ale i tak zawsze umiał sobie wybrać taki moment, że ktoś się gdzieś spieszył. Dusza towarzystwa. Taki człowiek jest bardzo potrzebny w szatni.
Kim chciał pan być po zakończeniu kariery i jak bardzo marzenia różnią się od rzeczywistości?
Nie bardzo się różnią, bo chciałem zostać przy piłce. Dziś nie wyobrażam sobie życia bez treningu. Mam z Andrzejem Niedzielanem swoją szkółkę, chcemy się zająć młodzieżą, bo uważamy, że tu jest duży potencjał. Co będzie dalej – nie wiem. Daleko w przyszłość nie wybiegamy.
Przekazujemy chłopakom to, czego się nauczyliśmy w Holandii. Różnica między nami i zachodem jest ogromna i to się nie zmienia. Pewnie ktoś będzie uważał inaczej, ale ja jeżdżę często do Holandii i mam porównanie. Największe braki mamy w mentalności. Patrzę na naszą młodzież i wszystko jest super, ale jak przyjdzie co do czego to jest strach, stres. Jest mecz – chłopaka nie ma. W Holandii – wszystko jedno, czy mecz, czy trening. Staramy się zmieniać to w dzieciakach.
Co kupił pan za pierwszą grubszą premię?
W Lechu Poznań jako piętnastolatek miałem całkiem niezłe stypendium i dzieliłem się nim z siostrą i bratem. Nie pochodzę z bogatego domu. Myślę, że łatwiej osiągnąć coś w piłce wywodząc się z biedniejszej rodziny. My nie jeździliśmy na wakacje, pracowaliśmy na polu, zbieraliśmy ziemniaki. To buduje charakter. Kiedy wszystko przychodzi ci łatwo, nie jesteś zdolny do ciężkiej pracy.
Najbardziej wartościowy przedmiot, który pan kupił?
Ja lubię drogi sprzęt, kupiłem sobie telewizor Bang & Olufsen. Taka zabawka. To były lata 90., kosztował koło 12-13 tysięcy guldenów, czyli bardzo dużo pieniędzy.
Największa suma pieniędzy przepuszczona w jedną noc?
Nie chodziłem do kasyna. Jeśli byłem to z drużyną – brało się sto euro, zostawiało karty w domu i szło się pobawić.
Najbardziej pamiętna impreza po sukcesie?
W Austrii Wiedeń, kiedy w pierwszym roku wygraliśmy ligę i puchar. W Heerenveen też się fajnie bawiliśmy jak awansowaliśmy do pucharów.
Z którym piłkarzem z obecnych ekstraklasowiczów najchętniej by pan zagrał w jednej drużynie?
Z Kapustką, z Jaroszyńskim. Bardziej z młodymi, żeby ich jeszcze czegoś nauczyć, podpowiedzieć. Kapustkę, uważam, bardziej powinno się ustawiać na dziesiątce. Na ósemce potrzebna jest defensywa, a w defensywie on średnio. Żeby tylko to się nie skończyło tak jak z Mateuszem Klichem. Powinien złapać się ludzi, którzy mają doświadczenie i wiedzą jak pokierować jego karierą.
Z którym z obecnych trenerów Ekstraklasy chciałby pan pracować?
Z trenerami Zielińskim i Urbanem. Doświadczeni, można się od nich wiele nauczyć.
Poziom Ekstraklasy w porównaniu do pana czasów – tendencja wzrostowa, czy spadkowa?
Mam wrażenie, że poziom spadł. Kiedy oglądam mecz, to po dziesięciu minutach wyłączam. Mam nadzieję, że się nikt nie obrazi, ale czasami tego nie da się oglądać. Parę razy próbowałem, ale człowiek mówi: kurczę, no nie, nie da się.
Najcenniejsza pamiątka z czasów kariery piłkarskiej?
Wszystkie koszulki i pamiątki wydałem. Uważałem, że jeśli ktoś może z tego skorzystać – lepiej to oddać.
Pierwszy samochód?
W Holandii, co jest bardzo pozytywne, dostaje się auto w leasingu. Miałem Mazdę 323.
Najlepszy samochód?
Q7, którym jeżdżę. Bardzo mi się to auto podoba i czuję się w nim komfortowo.
Najlepszy młody polski piłkarz, który ma szansę zrobić wielką karierę?
Kapustka. Albo Drągowski. Trzeba uważać, żeby pewność siebie nie przerodziła się w arogancję. Ale uważam, że łatwiej utemperować niesfornego piłkarza niż zbudować pewność siebie u takiego, któremu jej brakuje.
Artykuł prasowy o panu, który najbardziej zapadł w pamięć?
Nie wiem. Ja nawet nie czytałem artykułów o sobie. Rodzina czytała, ale mówiłem jej: przestańcie, po co się wkurzać. Poważnie, nie wiem co się o mnie pisało. Chyba że ktoś donosił mi, że artykuł jest pozytywny. Wtedy tak.
Ulubione zajęcie podczas zgrupowań?
Rozmowy. Słyszałem, że teraz na zgrupowaniach pojawiają się pokoje jedynki i piłkarze siedzą sami na tabletach. Nie do wiary. My mieliśmy dwójki, ale przychodziło się do nich tylko na spanie, a tak to siedziało się gdzieś w grupkach. Po czasie tego brakuje najbardziej.
Najpopularniejsza z piosenek puszczanych w szatni?
W Heerenveen nie było muzyki, w NEC każdy puszczał, co chciał, w Cracovii też. Nie było takiej jednej.
Ulubiony komentator?
Dariusz Szpakowski.
Ulubiony ekspert?
Nie wiem, nie powiem. Nie mam ulubionego. Ja o karierze eksperta nawet nie myślałem. Łatwiej mi się wysłowić w holenderskim niż w polskim. Po dwóch latach w Holandii już biegle rozmawiałem. Niemieckiego też się szybko nauczyłem. Teraz utrzymuję kontakty, dzwonię i bez problemu daje sobie radę.
Najważniejsza ze zdobytych bramek?
Nie było ich zbyt dużo. W Veendam, na początku mojej drogi w Holandii, jeszcze w pierwszej lidze, strzelałem dużo bramek, które zaważały na wyniku. Grałem wtedy bliżej bramki, więc siłą rzeczy goli było więcej.
Największy jajcarz, z którym dzielił pan szatnię?
No ten Patrick Pothuizen z NEC. Sikał do kubków z kawą, piłkarze to wypijali. Straszne były te jego żarty. Inna sytuacja – to już mi Andrzej Niedzielan opowiadał, bo on grał w NEC przede mną. Każdy w szatni miał swoją szafkę. Był jeden piłkarz, który nie dbał o higienę. Buty mu śmierdziały, nie mył ich, po treningu wrzucał od razu do szafki, po jakimś czasie zasmrodziły nam całą szatnię. Patrick wziął wtedy karton po butach i do niego… nasrał. Wrzucił to do jego szafki. Nikt o tym nie wiedział.
– Co tu tak śmierdzi?! Buty? Przecież buty aż tak nie mogą śmierdzieć!!! – zastanawiali się.
Dopiero kolega po jakimś czasie otworzył szafkę i dostał mały prezencik. Patrick to był wyjątkowy oryginał.
Największy pantoflarz?
Nie pamiętam.
Największy niespełniony talent?
W Holandii było ich trochę, ale chyba największy to Mateusz Klich. Miałem dla niego inną propozycję, żeby pojechał do Holandii, tam zaczął się ogrywać. Chłopak nie był gotowy, żeby wyjechać do takiej ligi! A co dopiero do dużego klubu, do Magatha. Trzeba być ukształtowanym zawodnikiem. I mentalnie, i fizycznie. A on nie był. Mówiłem mu: nie jedź. Wizja dużego klubu, pieniądze – to go skusiło. Wiedziałem, że jeśli ktoś w jego wieku myśli o pieniądzach, to nic z tego nie będzie.
Najlepszy podrywacz?
Bracia de Nooijer z Heerenveen. Mieli to coś, że umieli od razu złapać kontakt.
Największy modniś?
Nie było jednego wyjątkowego.
Najlepszy prezes?
Riemer van der Velde z Heerenveen. On zbudował ten klub od podstaw, wzniósł go na wyżyny. Odszedł i to już nie było to. Byłem 1,5 roku temu u niego w domu i mówił, że nieoficjalnie wrócił do klubu i wyprowadza go na prostą.
Najgorszy prezes?
Nie było takiego. Spędziłem prawie całą karierę za granicą, gdzie nie było żadnych problemów.
Największe opóźnienie w wypłaceniu pensji?
Trzy miesiące w Cracovii. Za granicą – nigdy.
Której decyzji podjętej podczas kariery żałuje pan najbardziej?
Powrotu do Polski. Mogłem spokojnie zostać w Holandii i dłużej pograć. Chcieliśmy, żeby dzieci szły do szkoły, ale spokojnie mogliśmy zostać i też jakoś by sobie poradziły. Po tym co przeszedłem w Polsce stwierdziłem, że to nie ma sensu. Organizacja, podejście… Wszystko zaczyna irytować. Przyjeżdżasz z zza granicy a tu nagle nie ma prostych rzeczy. Sprzętu nie ma, tego nie ma. No jak? To jest Ekstraklasa? Nie do wiary.
Najładniejsze miasto w jakim przyszło panu grać?
Wiedeń. Zakochałem się w tym mieście.
Całowanie herbu – zdarzyło się?
Nie. Nie o to chodzi, żeby całować herb. Trzeba na boisku pokazać oddanie dla klubu.
Kibice, z którymi zżył się pan najbardziej?
Z tymi Heerenveen, bo tam byłem najdłużej. Ale w Austrii czy w NEC też się fajnie żyło z kibicami. W Polsce to jest w ogóle inna bajka. Jak jest dobrze to jest dobrze, jak jest źle to jest źle. To się powinno u nas zmienić. Kibice powinni być z drużyną, obojętnie od tego, jak jej idzie. Muszą mieć świadomość, że piłkarze dają z siebie wszystko. Nawet jak tak nie wygląda – tak jest. A u nas kibice wiedzą najlepiej, chcą być trenerami, chcą oceniać. W Holandii niezależnie od wyniku zawsze był szacunek. To buduje zawodnika. Pamiętajmy, jaką nasi piłkarze mają często mentalność. Podejście naszych kibiców często sprawia, że piłkarze czują się jeszcze bardziej wystraszeni. Boją się zaryzykować, bo zaraz będą na nich krzyczeć.
Alkohol w sezonie?
Nie tak, żeby przed meczem jakąś dużą ilość. Jestem fanem wina czerwonego, więc zawsze znajdzie się u mnie lampka czy dwie.
Najlepszy kumpel z boiska po zakończeniu kariery?
Andrzej Niedzielan, Tomek Rząsa, Jacek Krzynówek. Z pierwszą dwójką mieszkamy koło siebie, widujemy się często. Tomek Rząsa nawet posłał syna do naszej szkółki. Gra dopiero cztery lata, ale robi ogromne postępy. Geny!
Obozy sportowe – bieganie po górach czy bieganie po górach z kolegą na plecach?
Jako piętnastolatek byłem w Lechu i wtedy były góry-lasy. W Holandii tylko obozy z piłką, zero bezsensownego biegania. W Austrii też były typowo fizyczne obozy, ale to nie było bieganie po górach, ale przykładowo obóz narciarski, jeżdżenie, chodzenie. Trochę kondycji, trochę integracji.
Najgroźniejsza kontuzja?
To było w finale Pucharu Austrii. Dziesiąta minuta, gość wszedł mi w kolano. Zabolało, ale dograłem do końca połowy. Na drugą już nie wyszedłem. Diagnoza: więzadła krzyżowe. Wszyscy chcą grać już po pięciu-sześciu miesiącach, ja sobie dałem osiem. Chciałem się naprawdę przygotować i wrócić w pełni zdrowy. I tak się stało.
Czego zazdrości pan dzisiejszym piłkarzom?
Tego, że mogą jeszcze grać. Ja byłem nauczony grania dla ludzi, zabawiania publiczności. W Holandii nawet jak się przegrywało to kibice bili brawo po wślizgach czy podaniach. Ja zawsze lubiłem ciekawsze mecze z lepszymi przeciwnikami, żeby kogoś to grzało. Brakuje mi tego.
Przygotował JAKUB BIAŁEK