Ależ festiwal oczywistości zaprezentowali nam dzisiaj w Kielcach. No naprawdę, jesteśmy tak zaskoczeni jak w wigilię, kiedy na stole zobaczyliśmy barszcz uszkami i karpia. Panowie, wymyślcie coś nowego! Zaskoczcie nas! Wy tylko w kółko to samo i to samo!
Dziś widzieliśmy obrazki, do których nie dość, że przywykliśmy, co już zwyczajnie nam się przejadły:
– bramkarz Śląska podaje piłkę rywalowi, a ten korzysta z prezentu,
– Jacek Kiełb odwala coś absurdalnie głupiego,
– Bartosz Rymaniak zawala drużynie mecz w kluczowym momencie.
No naprawdę, istny festiwal świeżości i innowacyjności. Brakowało jeszcze tylko, żeby którąś z bramek strzeliła kielecka murawa. Zadanie domowe dla jednych i drugich: jeśli nie umiecie nas zachwycić walorami piłkarskimi, wymyślcie jakieś nowe odpały!
No to jedźmy po kolei: Abramowicza asystującego przy golu Cabrery nam ewidentnie szkoda i nie zamierzamy się nad nim pastwić (szczególnie, że wejście do ligi zaliczył powyżej oczekiwań), ale… sami wiecie, jakie porównanie do takiej akcji musi się pojawić. Od razu nasuwa nam się przysłowie: z kim przystajesz, takim się stajesz. Niektórzy mają teorię, że jak się człowiek napatrzy dzień w dzień na kulawego, to w końcu sam zacznie kuśtykać. Na tej samej zasadzie: trenując codziennie z Pawełkiem, nie możesz nie przesiąknąć pawełkami. Uznajemy jednak, że do jednorazowy wybryk i nie zamierzamy przekreślać bramkarza Śląska. Trudno, zdarza się.
Recydywa głupoty wystąpiła za to w przypadku Jacka Kiełba, który mając na koncie żółtą kartkę, w sposób świadomy i dość perfidny kasuje łokciem Diawa. Jacku, na co ty liczyłeś? Że sędzia nie pokaże ci choćby żółtej kartki (przecież miałeś już jedną), kiedy niejeden wyciągnąłby bez wahania czerwoną? Że na stadionie, przy którym spędziłeś długie lata, dostaniesz za to aplauz? Że wieczorem wyjdziesz na rynek i zabalujesz dzięki temu za frykasa?
Tak na marginesie – legendarny duet GG trzyma się mocno. Dopiero co Flavio Paixao publicznie wyzywał sędziego Marciniaka od pajaców, a teraz Jacek Kiełb… Wysoka forma, panowie, naprawdę.
No i Rymaniak. Do tego ananasa już nawet nie mamy słów. Ile meczów musi jeszcze zawalić, żeby ktoś w końcu uczciwie go zweryfikował?!
Co do samego meczu – skrót będzie co prawda wyglądał dość okazale, ale były takie momenty (szczególnie w pierwszej połowie), że wyczekiwaliśmy, by wpaść w romans ze stojącym obok ekspresem do kawy. Wynik generalnie uznajemy za sprawiedliwy, chociaż zdziwiły nas dwie rzeczy:
a) Śląsk zaczął grać lepiej, gdy na boisku brakowało Kiełba,
b) Marcin Brosz zamiast stawiać wszystko na jedną kartę i tłamsić osłabionego rywala, cofnął swoją drużynę i w miejsce piłkarza ofensywnego wprowadził trzeciego defensywnego pomocnika.
Podpatrywaliśmy szczególnie Cabrerę i jak wypisz wymaluj widzieliśmy to, o czym mówił w rozmowie z nami – w Kielcach zwyczajnie za gościem nie nadążają. On zaczyna wychodzić na pozycję – kolega gra mu piłkę do nogi. Hiszpan czeka, aż piłka zostanie rozrzucona na skrzydło, żeby wejść w wolną strefę – dostaje futbolówkę, bo kolega nie ma pomysłu. Majstersztykiem była akcja, kiedy znalazł się na pozycji spalonej. 9/10 piłkarzy Ekstraklasy odkopałoby piłkę na bok, żeby nie zrobiła się z tego kontra, a Cabrera przystanął (unikając tym samym gwizdka), poczekał na kolegę i szybko ruszył za akcją. To są detale, ale właśnie one czynią z niego piłkarza szczególnego. Piłkarza, który – nie mamy żadnych wątpliwości – Koronę Kielce zwyczajnie przerasta.
Fot. FotoPyk