Reklama

Wielki dzień! Pierwsza edycja najmniej prestiżowego pucharu świata!

redakcja

Autor:redakcja

16 kwietnia 2016, 09:30 • 4 min czytania 0 komentarzy

Są trofea, za które każdy piłkarz oddałby wszystko, byle tylko mieć je na swojej półce. Medal Ligi Mistrzów, mistrzostw świata, Puchar Weszło… Pięć lat temu odbyła się pierwsza edycja najmniej prestiżowego pucharu świata. Żaden kibic nie ma wątpliwości: ten dzień zmienił oblicze polskiego futbolu.

Wielki dzień! Pierwsza edycja najmniej prestiżowego pucharu świata!

Po pierwsze: Polonia Warszawa WRESZCIE coś wygrała.

Po drugie: Pokazaliśmy, że można robić sobie jaja z pogrzebu o piłce nie trzeba rozmawiać z poważną miną i z zawiązanymi krawatami. Albo inaczej – polska piłka pokazała, że jest gotowa na to, żeby traktować ją z luzem, kpiną i szyderą.

Po co, dlaczego, jaka była historia naszego pucharu? To oczywista szydera z ambicji Józefa Wojciechowskiego, który wyrzucał w błoto wagony pieniędzy według własnego widzimisię, wychodząc z założenia, że wystarczy trochę poszastać forsą, a sukces przyjdzie sam. Ten jakoś tak jednak nie przychodził, więc postanowiliśmy wyjść naprzeciw. Mecz dwóch Polonii, szalenie imponujący stadion w Bytomiu, same tuzy na placu gry. I puchar na zachętę! Tym bardziej, że Józef Wojciechowski przeczuwał, co się święci: – Coś zdobędziemy, ale jeszcze nie wiemy co – wspominał w trakcie sezonu.

Dwie szybkie migawki z tego, jak ugoszczono nas na Śląsku. Bytom – organizacyjnie Premier League:

Reklama

Już samo przybycie ekipy Weszło na obiekt było niezwykłe, ponieważ przejazd pod budynek klubowy odbywał się pod eskortą znakomicie wyszkolonych i bez dwóch zdań groźnych ochroniarzy. Już po wyjściu z samochodu Wojciech Kowalczyk, z cennym Pucharem Weszło w rękach, został otoczony przez czterech uzbrojonych fachowców od spuszczaniu łomotu na czas i odprowadzony do specjalnie przygotowanego pomieszczenia w budynku klubowym. Widać było, że panowie byli skłonni bronić Pucharu Weszło wszelkimi dostępnymi środkami. Ktoś nawet stwierdził, że prezydent Barack Obama nie ma aż takiej ochrony i wydaje się, że w tych słowach nie było krzty przesady. Później już po stadionie przechadzaliśmy się nie w towarzystwie ochroniarzy, tylko pięknej, długonogiej Kingi, która wydelegowana przez Polonię Bytom miała dbać o to, byśmy – jako współorganizatorzy tego wspaniałego spotkania – nie czyli się zagubieni. Pani Kinga serwowała znakomite drinki, dzięki którym próby opanowania piłki przez Killara wydawały się całkiem interesujące.

*

Atmosfera piłkarskiego święta wyczuwana była na każdym roku. O tym, że mecz Polonia – Polonia zdecyduje o przyznaniu Pucharu Weszło informował spiker, chociaż… kibice i tak o tym doskonale wiedzieli. Równo z pierwszym gwizdkiem wrzucili na murawę setki serpentyn, więc poczuliśmy się niczym w Argentynie, chociaż chodzą słuchy, że z tą Argentyną, to dawno i nieprawda, a teraz takie cuda zobaczyć można tylko w Bytomiu. Potem, kiedy już uprzątnięto ten szlachetny papier toaletowy z murawy, słychać było chóralne: – Ten puchar jest nasz, ten puchar do nas należy, nie damy nikomu, nikomu nie damy… Piosenka ta była powtarzana później jeszcze wielokrotnie, a punkt kulminacyjny nadszedł w drugiej połowie – wtedy fani Polonii Bytom wyciągnęli baloniki, a także powycinane z tektury imitacje pucharów i zaintonowali ponownie: – Puchar jest nasz… Kiedy tylko cichli, do pionu stawiał ich miejscowy szef: – To jest chuj, nie doping. Przyszliście tu śpiewać czy dupy podrywać? Bo jak dupy podrywać, to na fotce albo na naszej klasie!!!

Polonii Warszawa musimy oddać, że zadanie nie należało do najłatwiejszych. Presja była ogromna, krewcy kibice w razie potknięcia z pewnością zażądaliby głów. Bytomianie mogli, warszawianie musieli. Ci jednak unieśli trudy meczu – po ostatnim gwizdku mogli odetchnąć z ulgą. Udało się.

Warto podkreślić, że największym zaskoczeniem w całej sytuacji byli piłkarze Polonii właśnie. Bo potrafili wzbić się na odpowiedni poziom dystansu do siebie. Sytuacja, w której się znaleźli, do zbyt wygodnych nie należała. Odebrać trofeum? Nie wypada. Nie odebrać? Wstyd. Na szczęście wybrnęli z twarzą – wysłali swojego przedstawiciela po odbiór nagrody, a sami wręczyli nam plakat i worek monet, po czym udali się do szatni i co się w niej wyrabiało – możemy się tylko domyślać. Zapewne nie odbyło się bez szampanów, okrzyków „puchar jest nasz, ten puchar do nas należy!” i zabawy do białego rana. Józef Wojciechowski ostatni raz w takim szale radości był w 1979 roku.

Przeżyjmy to jeszcze raz:

Reklama

 

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...