„Praca dyrektora technicznego w PSV nie jest taka zła. Oglądasz sobie z najlepszych miejsc futbol na niezłym poziomie. To bezpieczna praca, nawet w czasach kryzysu. Podczas gdy ludzie z pogardą patrzą w stronę klubowego autokaru po przegranym meczu, ty parkujesz swoje białe Audi na klubowym parkingu(…). Prezes powiadamia zebranych, że trener został zwolniony. Mówisz od czasu do czasu coś pod nosem. Że niby jesteś po części odpowiedzialny i takie tam. Bla bla bla. Wpływu na grę zespołu nie miałeś, w końcu jesteś tylko dyrektorem technicznym. Czyż to nie ulga?”
Spór o to, czy ktoś taki w ogóle jest potrzebny, od wielu lat trwa i wraca przy rozmaitych okazjach choćby w Wielkiej Brytanii. W zamyśle ma to być człowiek od wszystkiego – transferów, polityki długofalowej, łącznik między zarządem a menedżerem. Z jednej strony świetnie broni tej pozycji Txiki Begiristain w Manchesterze City, którego zdolności negocjacyjne pozwoliły nieco naprawić reputację klubu płacącego dokładnie tyle, ile druga strona zaśpiewa (tak jak to miało miejsce w erze jego rozrzutnego poprzednika, Briana Marwooda). Z drugiej – cały czas przed oczyma mamy parodystów pokroju Franco Baldiniego, który roztrwonił pieniądze uzyskane przez Tottenham ze sprzedaży Garetha Bale’a i na początku tego sezonu szybko zameldował się na bruku.
W Holandii do takich debat raczej nie dochodzi, a rola dyrektora technicznego czy też dyrektora sportowego w długofalowej strategii klubu jest po prostu nieodzowna. Tym, który w Niderlandach wyznacza najwyższe standardy jakości jest cichy bohater PSV. Ktoś, o kim nie przeczytacie w większości artykułów, wychwalających powrót drużyny ze stadionu Phillipsa do fazy pucharowej Champions League, ba – w ogóle do Ligi Mistrzów – po wielu latach posuchy i wręcz heroiczny opór postawiony Atletico. Pogromcom zeszłorocznego triumfatora, wielkiej Barcelony. Marcel Brands.
PSV 2015/2016 to praktycznie w całości jego autorski projekt. Oczywiście jeśli chodzi o personalia, bo roli sztabu Philippa Cocu (którego zatrudnienie oczywiście wcześniej pobłogosławił) w osiągnięciu wysokiej formy nie sposób umniejszać. Spójrzmy na podstawową jedenastkę z pierwszego meczu przeciwko Rojiblancos (pogrubione nazwiska zawodników sprowadzonych do klubu za “panowania” Brandsa, w nawiasie kwota jaką według Transfermarkt za nich zapłacono i kluby, z których przyszli):
BRAMKARZ: Jeroen Zoet (wychowanek)
OBROŃCY: Jetro Willems (0,8 mln – Sparta R.), Jeffrey Bruma (3,5 mln – Chelsea), Hector Moreno (5 mln – Espanyol), Santiago Arias (0,675 mln – Sporting CP)
POMOCNICY: Davy Propper (4,5 mln – Vitesse), Marco van Ginkel (wypożyczenie – Chelsea), Andres Guardado (2,8 mln – Valencia)
NAPASTNICY: Luciano Narsingh (4,1 mln – Heerenveen), Jurgen Locadia (wychowanek), Gaston Pereiro (7 mln – Nacional)
Zespół, który otarł się o ćwierćfinał Ligi Mistrzów, Brands zbudował wydając na transfery nieco ponad dwadzieścia osiem milionów euro. O kilka mniej niż kwota, jaką wynegocjował latem za jednego tylko Memphisa Depaya.
na zielono transfery przeprowadzone “na warcie” Brandsa, dane: Transfermarkt
To głównie za smykałkę do interesów właśnie jemu powierzono sześć lat temu misję odbudowy PSV po burzliwym okresie dyrektorowania Jana Rekera. Nim odszedł, Reker zdążył skłócić ze sobą wszystkich, poczynając od klubowej sprzątaczki, na zawodnikach i sztabie kończąc. Pokłosiem konfliktu było choćby odejście, czy wręcz wypchnięcie z klubu Heurelho Gomesa do Tottenhamu. W tym samym czasie Brands dokonywał niewyobrażalnych cudów z AZ Alkmaar. Cztery sezony wystarczyły mu, by z przeciętniaka zrobić koronowanego mistrza Holandii, a samemu dać się poznać jako król negocjacji. No bo jak inaczej nazwać osiemdziesięciokrotną przebitkę, z jaką sprzedał sprowadzonego za ledwie sto tysięcy euro Demy’ego De Zeeuwa? Albo opchnięcie Danny’ego Koevermansa do PSV osiem razy drożej, niż trzeba było za niego zapłacić dwa lata wcześniej Sparcie Rotterdam? A sprzedaż Jana Kromkampa za sześć milionów do Villarreal? Albo Joeya Gudjonssona za niewiele mniej kilka lat wcześniej do Betisu?
na zielono transfery przeprowadzone “na warcie” Brandsa, dane: Transfermarkt
Z tej strony dał się zresztą poznać już w RKC Waalwijk, gdzie zapracował sobie na uznanie i stuprocentowe zaufanie Dirka Scheringi. Biznesmena, który w 2005 roku został właścicielem AZ Alkmaar i którego jedną z pierwszych decyzji było właśnie sięgnięcie po cudotwórcę z ciasnego gabinetu w Waalwijk. Do dziś trzy z czterech największych transferów z tego niewielkiego klubu są jego dziełem.
na zielono transfery przeprowadzone “na warcie” Brandsa, dane: Transfermarkt
Przy DSB Stadion zyskał sobie również łatkę “perfekcyjnego pana klubu”. Przede wszystkim – wszystkie cyferki musiały bezwzględnie się zgadzać. A że finanse PSV wymagały lekarza, który najpierw zdiagnozuje trawiącą je chorobę, a później znajdzie lekarstwo, to zdecydowano że doktor Brands w swym fachu będzie najlepszym specjalistą. Za to pobiera sześćset tysięcy euro rocznie. Żaden inny dyrektor techniczny w historii nie zarabiał w Eredivisie takiej kasy. Ale też żeby zrozumieć, jak ważny element układanki udało się PSV wyjąć z klubu, który w 2009 roku zaskoczył wszystkich zostając mistrzem kraju, trzeba wiedzieć że AZ oferowało mu wtedy… jeszcze wyższy kontrakt. – Nie odchodzę dla pieniędzy. Odchodzę spełniać swoje ambicje – powiedział żegnając się z Alkmaar.
Remedium na problemy okazała się być restrukturyzacja z 2011, która wreszcie pozwoliła w 2014 roku na wypracowanie zysku w przekroju całego roku, mimo braku awansu do utęsknionej Ligi Mistrzów. Czterysta tysięcy euro w skali roku może i nie rzuca na kolana, ale było sygnałem, że w księgowości wreszcie zrobiło się nieco spokojniej.
Ciepła posadka w Eindhoven? Bynajmniej. Tutaj dochodzimy do cytowanego na wstępie fragmentu z portalu volkskrant.nl. Cztery lata minęły i choć w bilansach rocznych przestało być tak czerwono, to klubowa gablota zamiast zapełnić się pucharami, zyskała ledwie dwa nowe eksponaty o niewielkiej wartości – puchar i superpuchar kraju. Kibice zapomnieli już również, jak to jest grać wiosną w Lidze Mistrzów. Co do rekordowej płacy Brandsa mieli jednak znacznie lepszą pamięć.
Zarząd wytrzymał ciśnienie, które w pewnym momencie – również za sprawą mediów – zrobiło się nieznośne. I teraz odbiera za swoją powściągliwość nagrodę. Zyski z transferów, zeszłoroczny awans z grupy Champions League kosztem Manchesteru United, renegocjacja umowy sponsorskiej z Phillipsem – wszystko zmierza ku dobremu, bo kapitan podczas sztormu wciąż pozostał za sterami. A ulubione słowo Brandsa – kwaliteit (jakość) wreszcie znalazło swoje odzwierciedlenie również na boisku.
Bo jeśli chodzi o zarządzanie polityką transferową, ale także młodzieżową, ta jakość konsekwentnie była budowana. Wyniki nie pozwalały tego dostrzec, ale po cichu Holender dokonał generalnych porządków w renomowanej, choć mocno zaniedbanej akademii. Zatrudnił jako jej szefa niezwykle cenionego w środowisku trenerskim Arta Langelera, a nauczony doświadczeniem wypracował system pozwalający zarabiać na największych klubowych perełkach, zamiast patrzeć jak odchodzą za grosze lub za darmo. Swoją wielką porażkę zaraz na początku pracy przy Frederiklaan 10A, gdy za frytki Barcelona wyjmowała Ibrahima Affelaya przekuł w wartościową lekcję na przyszłość.
Zaraz po powrocie ze świetnego dla Holendrów mundialu w Brazylii, usiadł więc do stołu z Georginio Wijnaldumem i Memphisem Depayem. Uświadomił tym dwóm, że jeśli jakiś mocniejszy klub faktycznie dostrzeże w nich materiał na gwiazdy, to prędzej czy później zapłaci każde pieniądze. A i start dla nich będzie łatwiejszy, bo trudniej odpalić kogoś, kto kosztował kilkadziesiąt milionów niż gościa wziętego za darmoszkę. Druga, ciemniejsza strona medalu jest taka, że gdy Zakaria Bakkali mimo perswazji dyrektora odmówił podpisu pod nową umową, natychmiast wylądował w Klubie Kokosa i pewnie tak samo skończyliby dwaj pozostali. Sumienie pozwoliło jednak uciszyć ponad pięćdziesiąt milionów euro, które zasiliło latem klubową kasę.
Oczywiście Depay, Wijnaldum czy nieco wcześniej Strootman to były zwyczajne samograje. Brylanty, które za gruby hajs sprzedałby nawet pan Mietek z monopolowego. To, co spośród tłumu dyrektorów wyróżnia i przez długie lata wyróżniało Holendra, to świetne oko do zawodników. To on do Alkmaar sprowadzał Sergio Romero, Moussę Dembele, Graziano Pelle czy Mounira El Hamdaouiego, on zatwierdził transfery Khalida Sinouha, Serginho Greene’a czy Khalida Boulahrouza (a także… Bernardo Vasconcelosa) do Waalwijk, gdy ci jeszcze byli piłkarskimi anonimami. O zbudowaniu za ułamek tego, co taki Manchester City czy Real Madryt wydaje w jednym okienku, zespołu który w grupie odsadził United i CSKA.
W PSV swoją pozycję budował najdłużej, bo i wymagania postawiono przed nim znacznie większe. Ale to człowiek tak zawzięty, że podołał i temu zadaniu. Teraz zamiast eksperckich analiz tytułowanych wprost: “Jak Brands dał ciała budując zespół w PSV”, pojawiają się raczej takie:
”Czy polityka Marcela Brandsa powinna zostać wprowadzona również w Ajaksie?”
W Eindhoven mogą więc z optymizmem spoglądać w przyszłość. Bo dali w spokoju pracować facetowi, który nie raz udowadniał, że tak jak był przeciętnym piłkarzem, tak jest ponadprzeciętnie utalentowanym futbolowym architektem. W świecie błyskawicznych zmian i tymczasowych rozwiązań, oni wytrzymali ciśnienie. Nie stracili wiary w człowieka i dali wielu innym, w gorącej wodzie kąpanym decydentom lekcję cierpliwości.
A teraz mają swojego cichego bohatera.
SZYMON PODSTUFKA