Kojarzycie jeszcze z czasów bardziej ambitnych telewizyjnych show, przed wszystkimi tymi „Celebrity Splash” i „Rolnik Szuka Żony” teleturniej „Rosyjska Ruletka”? Założenie było proste: nie znasz odpowiedzi? Ciągniesz za spust. Puszczasz go w złym momencie? Tracisz grunt pod nogami, a twoją kasę przejmuje ktoś inny. Déjà vu z programu sprzed lat mogą przeżywać obecnie gdańscy bramkarze.
Osiem meczów i aż cztery zmiany na tej newralgicznej pozycji. Po czterech sztukach z Koroną Maricia luzuje Budziłek, którego po dwóch meczach z niezłą skutecznością interwencji, ale też okraszonych dwoma błędami zastępuje Milinković-Savić. Jeszcze nadążacie? Chwilę później na mecz z Termalicą wraca Chorwat Marić, by na Legii raz jeszcze ustąpić miejsca między słupkami, tym razem Serbowi z przeszłością w Manchesterze United. Uff. Komuś nadal mało? No to dziś do treningów z pierwszym zespołem przywrócony został czwarty do brydża, Mateusz Bąk. I choć Nowak na razie wypowiada się o nim dość enigmatycznie, skłamiemy mówiąc, że zaskoczy nas jego obecność w składzie już w sobotę.
Wiadomo, to wciąż lepsze położenie niż choćby w Łęcznej. Tam zamiast czterech w miarę porządnych golkiperów jest trzech cyrkowców, a wybór ogranicza się do tego, czy mniejsze jest prawdopodobieństwo że ciała da Rodić, kaszanę odwali Bartkus, czy znów gdzieś daleko od boiska poszybują myśli Prusaka. Ale czy dla bramkarza sytuacja taka jak w Lechii, sytuacja dość niespotykana, może być w jakikolwiek sposób komfortowa?
Najlepszym dowodem na to, że wrzucanie bramkarzy na karuzelę nie jest najlepszym pomysłem są występy wspomnianej trójki, która podzieliła między siebie wiosenne minuty:
Do tego dochodzi tylko jedno czyste konto w ośmiu spotkaniach, w dodatku przeciwko grającemu większość czasu w dziewiątkę Podbeskidziu, to nie jest sztuka wprawiająca nas w zachwyt. Raczej graffiti z blokowiska niż Rembrandt. Najbardziej dramatycznie wygląda to w przypadku Maricia, który na osiem strzałów w światło bramki wpuścił aż pięć, a który wydawał się do tej pory pewniakiem. Ale on o ile na linii szczególnie nie imponował już jesienią (według statystyk InStat gorszy procent interwencji od niego mieli tylko Polacek, Drągowski, Prusak i – a to ci dopiero niespodzianka! – Przyrowski), o tyle na przedpolu już nie miał sobie równych (98% udanych wyjść).
Paradoksalnie najlepszą skuteczność utrzymał wiosną Łukasz Budziłek, któremu Nowak dawał grać najmniej. Jednak akurat o sytuacje w których padały bramki dla rywali trudno nie mieć do niego pretensji. Ta z Zagłębiem, gdzie sam przyznawał później, że nie ustawił się najlepiej do strzału Starzyńskiego przelała czarę goryczy i dała szansę Milinkoviciowi-Saviciowi. No i koło się zamyka.
Żonglerka między słupkami Lechii trwa więc w najlepsze, a tego, co z bramkarzami Lechii wyprawia Piotr Nowak, nie powstydziłby się pewnie nawet ochrzczony lata temu „mistrzem rotacji” Rafa Benitez. W typowaniu pierwszego golkipera na kolejny mecz może pomóc już chyba tylko lanie wosku. Inne metody już dawno zawiodły.