Mamy dwie wiadomości, dobrą i złą. Zaczniemy oczywiście od dobrej – zainteresowanie finałem Pucharu Polski, meczem Legii Warszawa z Lechem Poznań na Stadionie Narodowym jest naprawdę ogromne. Kibice walą drzwiami i oknami, wejściówki są jak ciepłe bułeczki, każdy chciałby je mieć tu i teraz, jeszcze zanim wystygną. No i jest jeszcze wiadomość zła. Drobny szczegół…
Wszyscy są wkurzeni.
PZPN po raz kolejny powierzył misję sprzedaży biletów portalowi, który mógłby mieć problemy z obsłużeniem handlu biletami na dyskotekę gimnazjalną. Kupbilet.pl, z całym szacunkiem dla tego portalu, zwyczajnie nie jest gotowy na takie szturmy, jak ten dzisiejszy, przypuszczony przez ekipy z Poznania i Warszawy. Śmialiśmy się, że to hakerski atak, za który odpowiedzialni są kibole z obu miast, ale niestety, sprawa szczególnie śmieszna nie jest.
Kibice rzucili się do kupowania, jednak zostało im to kompletnie uniemożliwione przez chwiejne jak drybling Kiełba serwery. Z doświadczenia wiemy, że w godzinach szczytu padają nawet najsilniejsze systemy, ale psia krew, to PZPN, organizacja prowadząca milionowe inwestycje, która od kilkunastu miesięcy nie potrafi rozwiązać problemu ze zbyt wielkim zainteresowaniem kupnem biletów przez Internet. Ba, jest coś gorszego – już w 2014 roku organizacja dostrzegała problem, zapowiadając na swojej stronie:
Serwis www.laczynaspilka.pl wraz ze Sklepem online oraz nowa, użyteczna Karta Kibica wchodząca do obiegu jeszcze w tym roku, to nie jedyne nowe rozwiązania oddawane przez PZPN w ręce Kibiców. W przyszłym roku platforma zostanie uzupełniona o nowoczesny system sprzedaży biletów online, co w praktyce będzie oznaczać komfort zakupu biletu na dowolny mecz Reprezentacji bez wychodzenia z domu.
Przyszły rok, czyli 2015, minął jednak pod znakiem wiecznych problemów z hitowymi meczami. Mamy drugi kwartał 2016, a PZPN nadal korzysta z usług kupbilet.pl. Infolinia PZPN-u reaguje równie szybko jak portal. Rzecznik z kolei w ogóle nie odbiera, potem zaś tłumaczy, że sam nie może udzielać komentarzy. Zbigniew Boniek na Twitterze apeluje o “trochę luzu”. Oficjalne konto na Twitterze, zazwyczaj wyjątkowo aktywne, do teraz milczy jak grób. Nie wiadomo o której rozpoczęła się sprzedaż (nie informowano o tym, żeby serwery wytrzymały – ten chytry plan nie wypalił), nie wiadomo, o której się skończyła, nie wiadomo nawet, czy w ogóle trwała – bo niektórym zalogować nie udaje się nawet w tym momencie.
To jednak tylko część zarzutów. Druga dotyczy bowiem liczby biletów, jaka trafiła do magazynu kupbilet.pl. Szybka sprzedaż (pomimo awarii strony) miała świadczyć o tym, że wejściówek jest zdecydowanie za mało, a sugestie były jasne – PZPN rzucił ochłapy, resztę rozdzielił między siebie.
Wstrzymaliśmy się trochę z krytyką, by dowiedzieć się, jak faktycznie rozdano bilety.
Kluby otrzymały łącznie 21 tysięcy wejściówek, które rozprowadzą samodzielnie. Kolejne sześć tysięcy trafi do dzieci, które brały udział w Pucharze Tymbarku – kwota duża, ale uzasadniona. Około osiem tysięcy miejsc to straty wynikające z szerokich stref buforowych. Po 300 wejściówek otrzymał każdy z okręgowych związków, co łącznie daje 4800 biletów. Kolejne 2500 biletów trafiło do partnerów PZPN-u i sponsorów.
Po odjęciu tych wszystkich rezerwacji, zostało około 10 tysięcy biletów na sektory neutralne, które trafiły do sprzedaży poprzez portal kupbilet.pl. Nie 1300, nie 1500, jak przekonywano na Twitterze, ale dziesięć tysięcy.
Nadal niewiele, ale jednak – to nie okruszki ze sponsorskiego stołu, ale ponad trzy razy więcej, niż dostali ci wyklinani partnerzy. O wiele bardziej razi nas kompletna dezinformacja dotycząca sprzedaży, padające serwery i niejasne udostępnianie kolejnych sektorów przez sprzedawcę.
Pamiętajmy jednak, że te powyższe problemy są… hmm… mimo wszystko z gatunku tych przyjemnych. Czasy gdy finał Pucharu Polski rozgrywano na stadionie GKS-u Bełchatów już dawno minęły. I wtedy nie bito się o bilety, tylko bito się tak po prostu – na pięści.
Fot. FotoPyK