Z całą pewnością po zakończeniu sezonu grono to będzie szersze i należeć będą do niego bardziej znaczące postaci, ale mamy wrażenie, że to również jest informacja warta odnotowania – Michał Nalepa, jako pierwszy w tym roku Polak występujący na obczyźnie, zapewnił sobie krajowe mistrzostwo. Oczywiście tytuł w lidze węgierskiej przy laurach, na które duże szanse mają Lewandowski (Niemcy), Wasilewski (Anglia) czy nawet Teodorczyk (Ukraina), Milik (Holandia) i ewentualnie Piątkowski (Cypr) to nic szczególnego, ale jakoś tak mamy, że choćby i chodziło o Puchar Wodza gdzieś na afrykańskim zadupiu, sukces rodaka nas cieszy.
To generalnie dość nietypowa historia. Wchodzi do Ekstraklasy młody, ograny na wypożyczeniach chłopak i w debiutanckim sezonie zalicza 16 występów, po których zbiera przyzwoite oceny. I gdy wydaje się, że zgodnie z podręcznikową drogą rozwoju w kolejnym sezonie jego rola w drużynie jeszcze wzrośnie, klub postanawia… nie przedłużać z nim kontraktu. Przygoda 21-letniego wtedy Nalepy z Wisłą skończyła się dlatego, że krzyżyk postawił na nim Franciszek Smuda.
Generalnie w dzisiejszych czasach, w których futbol coraz bardziej kpi sobie z geograficznych granic, dziwi nas niewiele, ale jednak ta wymiana wyglądała zastanawiająco:
– 21-letni polski stoper jedzie na Węgry, bo zrezygnowała z niego Wisła Kraków,
– a za moment Białą Gwiazdę zasila sześć lat starszy środkowy obrońca z Węgier, podstawowy zawodnik drużyny słabszej niż ta, do której trafił Nalepa.
Wiemy, że musi być ruch w interesie, wiemy, że Guzmics to dobry piłkarz, ale chyba dało się to inaczej rozegrać.
Nalepę Węgrzy wypatrzyli w meczu jednej z reprezentacji młodzieżowych. Mógł wybrać ofertę innego klubu Ekstraklasy, ale zdecydował się na przeprowadzkę do Budapesztu, by grać w barwach Ferencvárosu. Jasne – z 19. ligi w Europie trafia do 31., ale to całkiem przemyślany ruch. No bo tak – jego trenerem jest Thomas Doll, który kiedyś pracował w HSV i Borussii Dortmund, został do tego nawet człowiekiem roku w niemieckiej piłce. W szatni przybija piątki z m.in. Zoltanem Gerą, Stanislavem Sestakiem, Rolandem Lamahem, Tamasem Hajnalem. Zarabia pewnie znacznie więcej niż w Wiśle, no bo wiadomo przecież jak to wygląda – wychowankowie za dobra doczesne potrafią płacić przywiązaniem do klubu, więc nie trzeba dawać im szczególnie wysokich kontraktów.
No i najważniejsze – Nalepa gra regularnie i zdobywa trofea.
W zeszłym sezonie: 32 mecze wszystkich rozgrywkach, 1 gol i 3 asysty, wicemistrzostwo i puchar kraju.
W tym: na razie 33 mecze we wszystkich rozgrywkach, 1 gol i 1 asysta, Superpuchar Węgier i mistrzostwo zapewnione sobie na kilka kolejek przed końcem sezonu (krajowy puchar też jest sprawą otwartą).
Chyba przyznacie, że całkiem fajnie to wygląda. Wiemy, że brzmi to dziwacznie, ale potrafimy wyobrazić sobie sytuację, w której boom na piłkarzy z ligi węgierskiej sprawia, że i Nalepa dostaje godną propozycję z ojczyzny… Coś tu jednak rzeczywiście stoi na głowie, prawda?