Dwóch ludzi z przeciwnych stron barykady. Jeden przez ostatnie miesiące mieszkał w Barcelonie i regularnie bywał na Camp Nou, drugi – mocno związany ze stroną realmadryt.pl – ostatnio przez rok żył w Madrycie i pojawiał się niemal na każdym meczu “Królewskich”. Krzysztof Stanowski i Janusz Banasiński. Jak zapatrują się na dzisiejsze El Clasico?
Dlaczego te mecze tak elektryzują?
Stanowski: Odpowiedź na to pytanie chyba trzeba rozdzielić – dlaczego elektryzują Hiszpanów i dlaczego elektryzują cały świat? To drugie – wiadomo. Na boisku mamy dwóch najlepszych piłkarzy świata, z pewnością jednych z najlepszych w historii całej dyscypliny. Ich rywalizacja jest tym bardziej zajmująca, iż są tak bardzo różni, że aż pasują do siebie w filmowy sposób. Niski kontra wysoki. Skromny kontra zarozumiały. Chłopak z sąsiedztwa kontra piękniś z plakatów. Da się pewnie znaleźć dzieciaków, którzy widzą w tym walkę dobra ze złem. Starcie Messiego z Ronaldo jest z pewnością kluczowe, a wokół znajdziemy jeszcze sto pobocznych wątków. Wreszcie – to po prostu Barcelona i Real, historia długa jak futbol, rywalizacja z czasów wojny i pokoju, dziesiątki kultowych piłkarzy w każdym z obozów, półki wypełnione trofeami, wielkie porażki i wielkie triumfy.
Banasiński: Można by napisać o tym całe tomy. W Polsce zresztą pod koniec sierpnia zeszłego roku ukazała się obszerna publikacja redaktora naczelnego AS-a, Alfredo Relaño, zatytułowana „Barça vs. Real – Wrogowie, którzy nie mogą bez siebie żyć”. Już sam tytuł mówi wystarczająco dużo. „Królewscy” i „Duma Katalonii” od wielu, wielu lat wzajemnie nakręcają się i stymulują do ciągłego rozwoju. To swego rodzaju wojna zbawiająca świat piłki. Jej wielopłaszczyznowość można rozpatrywać na przykład na tle historycznym, czyli jako walkę uciśnionej Katalonii z frankistowskim reżimem (choć tak naprawdę trudno ocenić, czy generał Franco rzeczywiście tak kochał Real czy też po prostu podpinał się pod jego sukcesy, wszak początkowo był on kibicem Atlético).
Stanowski: Weźmy na przykład spotkanie z 1943 (cztery lata po zakończeniu wojny domowej, zakończonej zwycięstwem nacjonalistów). Przed meczem w Madrycie do szatni Barcelony wszedł dyrektor biura bezpieczeństwa państwowego i powiedział: „Nie zapominajcie, że część z was gra w piłkę tylko dzięki wspaniałomyślności reżimu, który łaskawie wybaczył wam wasz brak patriotyzmu”. Real wygrał 11:1. „Gdyby mecz zakończył się wynikiem 4:0, to można by obwiniać za tę porażkę tego czy innego piłkarza. Jednak różnica aż dziesięciu bramek jest zbyt nieprawdopodobna, by nie istniało jakieś inne wytłumaczenie. Gdyby Barcelona po prostu zagrała naprawdę kiepsko, to wynik byłby inny. Jednak to nie kwestia grania dobrze lub źle. Barca po prostu w pewnym momencie zupełnie przestała grać” – pisał Juan Antonio Samaranch (później szef MKOl-u), za co stracił pracę. Tego rodzaju wspominki stanowią sól tej odwiecznej rywalizacji.
Banasiński: Rzecz jasna dochodzi tu także poziom czysto piłkarski obu drużyn. Ani Real, ani Barcelona nigdy nie schodziły ze szczytu i od zawsze działały niczym magnes na najlepszych zawodników globu. Historie związane z niedoszłym transferem do stolicy Katalonii Alfredo Di Stéfano, zdradą Luisa Figo czy utarciem nosa Realowi i sprowadzenie na Campo Nuevo Neymara po prostu muszą elektryzować i kropka. Jak już wspomniałem, Real i Barcelona toczą wielowątkową wojnę, która – nawet jeśli patrzymy na oba kluby jak na wielkie przedsiębiorstwa – jest przesiąknięta pewnego rodzaju romantyzmem. Jedni drugim życzą źle, ale w granicach rozsądku. Każdy fan „Los Blancos” i „Blaugrany” zdaje sobie bowiem sprawę, że jedni bez drugich sobie nie poradzą. I to właśnie jest w tym najpiękniejsze.
Kto wygra?
Banasiński: To bardziej pytanie do Wróżbity Macieja czy też innego speca zajmującego się przepowiadaniem przyszłości. Spytany jednak, czy wierzę w to, że Real zdoła wygrać na Campo Nuevo, z pełnym przekonaniem odpowiem, że tak. Nie mam zamiaru przekonywać nikogo na siłę, że „Królewscy” ewentualnym zwycięstwem mogliby jeszcze nawiązać jakąkolwiek walkę o tytuł mistrza Hiszpanii, ponieważ wyszedłbym na absolutnie niepoważnego człowieka. Mleko dawno się już rozlało i nic tego nie zmieni. Tak samo daleki jestem od stwierdzenia, że drużyna Zidane’a pojedzie do Barcelony ogolić frajera różnicą kilku bramek. W każdym razie istnieje kilka przesłanek, które sprawiają, że Real w gruncie rzeczy niekoniecznie będzie prosił o najniższy wymiar kary i jest w stanie pokusić się o korzystny rezultat, którym wcale nie musi być minimalna porażka.
Stanowski: Logicznie byłoby odpowiedzieć, że Barcelona, ale zupełnie nie jestem tego pewny. W pojedynczym meczu Real – nawet taki nieprzekonujący jak w tym sezonie – może wygrać z każdym, bo po prostu dysponuje takimi zawodnikami, którzy w każdej sekundzie meczu mogą przeprowadzić niewiarygodną akcję. Barcelona też takich ma, to jasne. Ma ich nawet więcej, i w lepszej formie. Ale to tylko piłka, w żadnym innym sporcie tak wiele nie zależy od dyspozycji dnia i odrobiny szczęścia. Ponadto Barcelona nie przegrała już od 39 meczów, a kiedyś w końcu przegrać musi, taka kolej rzeczy. I w sumie to jest dość dobry termin na porażkę, ponieważ nie wiąże się ona z żadnymi konsekwencjami – poza utraconą dumą. Kilka faktów przemawia przeciwko zespołowi Luisa Enrique: kalendarz gier międzynarodowych (Messi, Suarez i Dani Alves jeszcze we wtorek w nocy grali mecze w Ameryce Południowej), kalendarz rozgrywek (przed Barceloną starcie z Atletico w Lidze Mistrzów, w tym momencie ważniejsze niż El Clasico) oraz kontuzje (poważniejsze – Mathieu, mniej poważne – Rakitic, Busquets czy Alba).
Ale nie, nie chcę powiedzieć, że Real wygra, bo wcale tak nie uważam. Chcę powiedzieć, że to jest tylko jeden mecz. Jeśli mnie zapytacie, która drużyna jest lepsza to odpowiem – zdecydowanie Barcelona. Ale jeśli zapytacie, kto zwycięży akurat w sobotę to odpowiem – nie wiem!
Banasiński: Z całą pewnością kalendarz o wiele bardziej sprzyja Realowi Madryt, który – w przeciwieństwie do Barcelony – w Champions League wylosował rywala pasującego bardziej do ćwierćfinału Ligi Europy. Do tego „Królewscy” przed starciem z Wolfsburgiem będą dysponowali jednym dniem odpoczynku więcej, więc mogą sobie pozwolić dziś na bardziej intensywne szarżowanie. Podobne zdanie mam na temat serii Blaugrany, która przecież musi kiedyś dobiec końca. To trochę tak jak z wolnymi Cristiano Ronaldo. Portugalczyk sto razy obijał mur lub kibiców siedzących za bramką, aż w końcu trafił w potyczce z Celtą. Każda passa kiedyś zostaje przerwana. Jeśli więc Barcelona ma w tym sezonie ligowym z kimś przegrać, najprędzej dojdzie do tego właśnie w spotkaniu z Realem. Ponadto nie trzeba nikomu tłumaczyć, że Klasyków często nie da się ogarnąć na logikę. W pierwszym sezonie José Mourinho „Los Blancos” potrafili najpierw wyłapać po pysku 0:5 (do siatki trafiał wówczas nawet taki as jak Jeffrén Suárez), by później pokonać odwiecznego rywala na Mestalla w finale Pucharu Króla. Więcej argumentów czysto sportowych stoi naturalnie po stronie gospodarzy, jednak jestem przekonany, że po listopadowym 0:4 na Bernabéu Real zrobi wszystko, by zwyciężyć i zamazać choć w jakimś niewielkim stopniu skazę na swoim wizerunku.
Na kogo liczysz najbardziej?
Stanowski: Najłatwiej byłoby powiedzieć, że na Messiego, ale to zbyt oczywiste. Argentyńczyk może strzelić gola numer 500 w zawodowej karierze, a zazwyczaj gdy ma przekroczyć jakąś magiczną barierę lub ustanowić rekord, to robi to hat-trickiem. Jednak nos mi podpowiada, że pierwszoplanową postacią może być Neymar. Rok 2016 nie jest dla niego wybitny (nie gra tak dobrze, jak jesienią 2015) i czekam na spektakularne przełamanie. Mam wrażenie, że to może się zdarzyć właśnie w sobotę wieczorem. Brazylijczyk – w przeciwieństwie do kolegów z ataku – dzięki żółtej kartce otrzymanej w pierwszym meczu Brazylii miał cały tydzień, by spokojnie przygotowywać się do starcia z Realem.
Banasiński: Na Lukę Modricia. Chorwat jest moim zdaniem – na równi z Keylorem Navasem i Karimem Benzemą – najlepszym zawodnikiem Realu w trwającym sezonie. Nawet gdy madrytczycy niejednokrotnie spisywali się poniżej oczekiwań, Luka starał się jako jeden z nielicznych brać ciężar gry na siebie i bardzo rzadko schodził poniżej naprawdę przyzwoitego poziomu. W związku z Modriciem w kontekście starć Realu z Barceloną niemal natychmiast na myśl przychodzą mi dwie sytuacje. Pierwsza z nich to stuprocentowa celność podań w Klasyku z października 2014 roku na Bernabéu (od tamtej pory cierpię na zboczenie polegające na wyczekiwaniu w każdym meczu jego pierwszego zagrania, które nie dotrze do adresata), druga natomiast tyczy się pojedynku z tego samego sezonu na Campo Nuevo, gdy od 60. minuty wracający po kontuzji Luka sukcesywnie zaczął opadać z sił, a bardzo dobrze grający do tamtego momentu Real kompletnie zaczął się sypać. Modrić to gracz, w którego przypadku nawet niecelne podania i tak często potrafią wyglądać pięknie. Jeśli Chorwat będzie miał dzień, szanse “Los Blancos” na zwycięstwo zdecydowanie wzrosną.
Kogo się najbardziej obawiasz?
Banasiński: W takim samograju, jakim na przestrzeni ostatnich lat (z krótkimi przerwami) jest Barcelona, wybór jednego konkretnego zawodnika jest sporym wyzwaniem. Mój typ pada jednak na Neymara. Gość praktycznie od początku pobytu w stolicy Katalonii systematycznie udowadnia, że jest grajkiem z innej planety. Gdy Brazylijczyk występował jeszcze w Santosie, nieraz budziłem się specjalnie w środku nocy, by zobaczyć go w akcji w meczach Copa Libertadores. Już wtedy widziałem w nim przyszłego najlepszego piłkarza świata. Dziś kwestią jest nie to, czy nim zostanie, lecz kiedy się to stanie. No bo kto po Messim i Ronaldo jak nie on? Nawiązując jeszcze do ostatniego starcia Realu z Barceloną, podejrzewam, że po listopadowym Klasyku po pojedynkach jeden na jeden z Neymarem Danilo do teraz bolą biodra.
Stanowski: Benzemy. Ostatnio jest niezwykle groźny, wszystkie problemy zostawia poza murawą, łatwo znajduje się w sytuacjach podbramkowych, często uderza z pierwszej piłki – mocno i celnie. Bale – takie mam wrażenie – może zostać wyłączony przez Albę (o ile Alba zagra), Ronaldo w tym sezonie w topowych meczach nie jest sobą. Ale Francuza trzeba mieć na oku szczególnie.
Który mecz pomiędzy tymi drużynami wspominasz z największym sentymentem?
Stanowski: 5:0 za czasów Pepa Guardioli. Wydaje mi się, że to był najbardziej perfekcyjny mecz, jaki w życiu widziałem, jeśli weźmiemy pod uwagę grę tylko jednej drużyny. Była i dyscyplina, i improwizacja, i zawziętość, i radość. Momentami nie wierzyłem własnym oczom. 6:2 w Madrycie też było wspaniałe, ale jednak tamten mecz był trochę bardziej „tenisowy” – od bramki do bramki. Natomiast 5:0 to całkowita kontrola, wgniatanie przeciwnika, druzgocący dla Madrytu obraz. Później na pewien czas – na skutek tego lania – mecze pomiędzy Barceloną i Realem trochę zbrzydły: „Królewscy” chyba zrozumieli, że na tym konkretnym etapie historii nie przeciwstawią się grą w piłkę, więc muszą nadrobić agresją.
Banasiński: Nie mam aż takiego luksusu, by zastanawiać się, czy najmilej wspominam 6:2, 5:0 czy też 4:0. Przyznam też bez bicia, że podobne upokorzenie największego wroga to wciąż jedna z niewielu rzeczy, których brakuje mi do całkowitego spełnienia się jako kibic Realu. To dla mnie swoista „espinita”, jak mawiają Hiszpanie, czyli drzazga, która nie przestaje uwierać. Ze szczególnym rozrzewnieniem wspominam spotkanie z sezonu 2007/2008, gdy przed wygranym przez „Królewskich” 4:1 Klasykiem piłkarze Barcelony utworzyli Realowi szpaler. Nie przywiązując już większej wagi do samego wyniku, ten z pozoru upokarzający dla gości gest był według mnie w rzeczywistości okazaniem najwyższego szacunku mimo ciągnących się przez długie dziesięciolecia wzajemnych animozji. Pominąć nie mogę również starcia na Bernabéu z października 2014 roku, które „Królewscy” wygrali 3:1 i które sam miałem niesłychaną przyjemność oglądać z perspektywy stadionu.
Dlaczego szczególnie czekasz akurat na ten mecz?
Banasiński: Z ciekawości. Jestem po ludzku ciekaw, czy różnica klas między oboma zespołami rzeczywiście jest tak kolosalna jak pokazała listopadowa potyczka w Madrycie i jak odzwierciedla to ligowa tabela. Z zainteresowaniem będę obserwował Real, który na krajowym podwórku nie walczy już o żaden większy cel, ale który – jestem o tym święcie przekonany – wyjdzie na murawę, by gryźć trawę i udowodnić światu, że to wcale nie tak, i że ta katastrofa z poprzedniej rundy nie ma nic wspólnego z jego prawdziwym obliczem.
Stanowski: Ze względu na upamiętnienie Johana Cruyffa. Nie ukrywam, że często (i szybko!) wzruszam się w takich momentach i podejrzewam, iż w sobotę łezka może się w oku zakręcić. Jestem niezwykle ciekaw, w jaki sposób uhonorowana zostanie tak wielka legenda.