Pamiętacie jak atakowaliśmy Euro 2008 kopiącym na greckim wygwizdowie Żurawskim? Pamiętacie jak Wójcik angielską defensywę na Wembley z Garym Nevillem czy Campbellem próbował rozbić Trzeciakiem z drugiej ligi hiszpańskiej? Tak jest – bywało nie raz i nie dwa, że nasza ofensywa najbardziej nadawała się do straszenia własnych kibiców. Ale nie tym razem, słowo klucz: siedemdziesiąt. Tyle bramek w tym sezonie strzelili już Milik i Lewandowski.
Zaokrąglając o mecz z Gruzją z czerwca: Robert uzbierał 25 w Bundeslidze, 3 w DFB Pokal, 8 w Lidze Mistrzów, 11 w kadrze. Arek 16 w Eredivisie, 3 w europucharach, 4 w kadrze.
Tylu nie uzbierało w Ekstraklasie czterech najlepszych zeszłorocznych ligowych strzelców, Wilczek, Paixao, Brożek, Tuszyński.
Tyle samo w tym sezonie strzeliły łącznie Pogoń Szczecin i Ruch Chorzów.
To więcej, niż strzelił rok temu mistrzowski Lech.
Więcej, niż strzelił w tym sezonie Bayern w Bundeslidze.
Więcej, niż strzelił Marek Koniarek dla Widzewa w lidze, wybrany za swoje bramki do jedenastki wszechczasów RTS.
To po jednym golu na każdy występ Mariusza Lewandowskiego w kadrze, a jeszcze zostanie zapas.
Wynik jest po prostu kosmiczny, a przecież sezon jeszcze trwa. Żaden ofensywny duet jadący na Euro nie może się pochwalić takim bilansem. Benzema – Giroud? 48. Kane – Rooney? 45. Benteke – Lukaku? 34. Niemcy właśnie straciły napastnika Kruse ze względu na aferę pokerową, Włosi powołują odkopanych El Shaarawy’ego i Immobile.
Jasne, trochę naginamy fakty, bo Giroud czy Kane grali w mocniejszych ligach niż Arek, ale dajcie spokój: nie zmienia to faktu, że liczby są i tak wymowne, działają na wyobraźnię. I nie zdziwcie się, jak w Europie będą przedstawiać atak Lewy – Milik jako potencjalną ozdobę całej imprezy.
Panowie, dobić do setki w fazie pucharowej Euro. Golem nie honorowym, nie kontaktowym, a zwycięskim.