Paweł Wszołek pomału wraca do żywych. Widać to po jego ostatnich występach, widać też po powołaniach Adama Nawałki oraz – a jakże – po jego coraz odważniejszych wypowiedziach. Co więcej, Paweł poczuł się na tyle pewnie, że wziął się nawet za rozliczenie ludzi, którzy do niedawna ośmielali się go krytykować.
Przytoczmy fragment jego rozmowy z Onetem:
Polacy często tak mają, że zamiast kogoś docenić, od razu mówią o kimś, że jest do niczego, że wyjechał dla pieniędzy, a nie po to, żeby się rozwijać. (…) Uważam, że ludzie, którzy tak chętnie krytykują piłkarzy w internecie, tak naprawdę nie znają się na piłce. Oni po prostu nam zazdroszczą, a gdyby zobaczyli na własne oczy, jak trudno jest przebić się za granicą, to zmieniliby swoje zdanie. Jeśli krytykuje cię ktoś bliski, trzeba przyjmować to z pokorą i szacunkiem, bo wiadomo, że te osoby chcą dla ciebie dobrze. A jeśli ktoś obcy mówi, że robię coś źle, wytyka mi różne sprawy, to ja – szczerze mówiąc – mam to gdzieś.
Jeśli dobrze rozumiemy, na Wszołka spadła krytyka wyłącznie ze strony ludzi:
– zgryźliwych (typowo polskie),
– nieznających się na piłce,
– zazdrosnych,
– życzących mu źle.
Innymi słowy, Wszołek całą winę za krytykę, która na niego spadła, przerzuca na tych, którzy ośmielili się cokolwiek o nim powiedzieć lub napisać. Jego rozumowanie jest tu niezwykle proste – krytyka bierze się z małości ludzi krytykujących. Ponadto Paweł jest w stanie precyzyjnie określić wady charakteru osób, które w niego uderzają, widać że starannie przeanalizował sprawę. Szkoda tylko, że nie wykazał się chociaż odrobiną pokory i nie wykonał najmniejszej próby, by równie wnikliwym okiem przyjrzeć się własnej postawie.
Zresztą Wszołek nie jest tutaj żadnym wyjątkiem, bo wielu piłkarzy myśli w podobny sposób i ma problem ze zrozumieniem najprostszego faktu – jak jest dobrze, to pisze się dobrze, a jak jest źle, to pisze się źle. Zazwyczaj nie ma tu drugiego dna, nie ma też żadnych złych intencji. Dla dziennikarzy, kibiców i innych ludzi ze środowiska naprawdę lepiej by było, gdyby taki Wszołek nieprawdopodobnie się rozwinął i wskoczył na poziom Roberta Lewandowskiego czy Grzegorza Krychowiaka. Byłoby to z korzyścią dla reprezentacji i dla całej polskiej piłki oraz przełożyłoby się to na lepszą koniunkturę na nasz futbol. Przy takim scenariuszu naprawdę wszyscy byliby wygrani.
Tymczasem Wszołek woli trwać przy swoich teoriach spiskowych i wchodzić w buty osoby pokrzywdzonej. Zastanawiamy się, czy Paweł naprawdę sądzi, że za przykładowy zeszły sezon nie należało mu się słowo krytyki? Za 304 minuty we wszystkich rozgrywkach na przestrzeni całego roku? Za przegraną rywalizację zarówno na skrzydle, jak i na prawej obronie? A może dziennikarze i kibice powinni na ten czas zwyczajnie o nim zapomnieć i nawet nie wymieniać jego nazwiska?
Wszołek musi też zrozumieć, że krytyka może być konstruktywna, a on – jako piłkarz, który za młodu wyjechał z polskiej ligi – siłą rzeczy dla wielu jest punktem odniesienia. Jego przypadek może pełnić funkcję dydaktyczną, bo można się zastanawiać, czy:
– Warto było wyjeżdżać po jednym udanym sezonie,
– Sampdoria była dla niego właściwym wyborem,
– Nie należało jednak zacząć z niższego pułapu, czyli od klubu pokroju Hellas Verona.
Co więcej, nad tym powinien się zastanowić też sam Wszołek, zamiast opowiadać, że ma to wszystko gdzieś. Aktualnie wiedzie mu się naprawdę dobrze (sześć asyst w Serie A, powołanie do reprezentacji), ale zaraz jego sytuacja może się mocno zmienić. Jest wielce prawdopodobne, że jego drużyna za chwilę spadnie do Serie B, a on będzie musiał się zdecydować, czy wrócić do Sampdorii, przejść do innego klubu lub zostać w Weronie – gdzie przecież tak dobrze mu idzie – i powalczyć na zapleczu o powrót do elity. I właśnie w takich chwilach przydałaby się chłodna analiza, rozważenie wszystkich za i przeciw, oraz wsłuchanie się we wszystkie głosy, także te z zewnątrz. A przede wszystkim potrzebna będzie pokora, bo bez niej może się skończyć na kolejnych trzystu minutach w sezonie.
Fot. FotoPyK