Warunki umowy są bardzo dobre, ale chyba na takie zasłużyłem postawą na boisku. Więcej szczegółów nie mogę ujawnić, bo są objęte klauzulą poufności. Zdradzę tylko, że nie mam wpisanej żadnej sumy odstępnego, bo uznaliśmy, że nie jest potrzebna. Jeśli będę chciał odejść i znajdzie się kupiec, to zapewne Rennes poda rozsądną cenę do zaakceptowania. Znają się na biznesie. Na pewno nie podyktują ceny zaporowej – mówi w rozmowie z Super Expressem Kamil Grosicki.
FAKT
Cracovia nie uczy się na błędach. Na tę relację akurat spojrzymy.
Piłkarze Cracovii nie uczą się na błędach. W poprzedniej kolejce, w meczu z Lechem w Poznaniu (1:2), nie uszanowali remisu 1:1 i w końcówce stracili gola. Teraz podobna sytuacja przydarzyła się w hicie z Legią. (…) – Cetnarski został wycięty – nie miał wątpliwości Jacek Zieliński (55 l.). – Niech mi ktoś powie, ze to było czyste zagranie. Sędzia puścił parę takich sytuacji, że my tylko staliśmy i czekaliśmy na gwizdek – dodał trener Pasów, który chwilę później wyraził swoje niezadowolenie z powodu pracy arbitra Bartosza Frankowskiego (30 l.) i ten odesłał go na trybuny. – On swoje błędy wyrównuje tym, że wyrzuca trenera na trybuny i ma czyste rękawiczki. Niestety, tak to wygląda – irytował się Zieliński. Trener nie miał jednak racji.
Poza tym:
– Efektowny gol Vassiljeva
– Jevtić z Gajosem rozbili Niebieskich
– Wdowczyk na ratunek Wiśle
– Kędziora z Termaliki wciąż się rozwija
– Nieporadna Lechia wypuściła wygraną
– Kibice Zagłębia chcą Europy
Lewy wyrównał swój rekord.
To był wyjątkowy mecz dla Roberta Lewandowskiego (28 l.). Polski napastnik Bayernu pierwszy raz w tym roku nie znalazł się w podstawowym składzie. Szkoleniowiec lidera Bundesligi Josep Guardiola (45 l.) dał „Lewemu” trochę odpocząć przed rewanżowym spotkaniem 1/8 finału Ligi Mistrzów z Juventusem Turyn w środę (g. 20:45). Nasz napastnik na boisko wszedł na kwadrans przed końcem meczu i mimo to zdążył strzelić Werderowi gola. Bramka zdobywa w sobotę oznacza, że Lewandowski już teraz wyrównał swoje najlepsze osiągnięcie w Bundeslidze. W sezonie 2012/13 również strzelił 24 gole, jeszcze jako piłkarz Borussii Dortmund, ale potrzebował do tego 34 kolejek. Teraz wystarczyło osiem serii spotkań mniej.
GAZETA WYBORCZA
Zmienimy piłkę nożną. I to bardzo. Duża rozmowa Michała Szadkowskiego z Łukaszem Brudem z International Football Association Board, odpowiedzialnego za zmianę przepisów w futbolu.
Kiedy sędziowie będą korzystać z powtórek wideo?
– Niektórzy liczą, że już za dwa lata na mundialu w Rosji. Ale bardziej realny jest sezon 2019/20. No chyba że testy wypadną tak dobrze, że będzie można wprowadzić je szybciej.
Jak będzie wyglądało podejmowanie decyzji?
– Sędzia przy monitorze będzie mógł pomóc głównemu w czterech sytuacjach. Gdy padnie gol, a wcześniej był faul albo ktoś zagrał ręką, albo był na spalonym, albo w jakikolwiek inny sposób złamano przepisy. Przy rzutach karnych – chodzi także o ustalenie, czy faul miał miejsce w szesnastce, czy poza nią. Przy czerwonych kartkach. I przy identyfikacji zawodnika, który powinien zostać ukarany. W tych sytuacjach główny będzie mógł poprosić o pomoc sędziego wideo, a sędzia wideo będzie mógł zaalarmować głównego. W innych – nie.
(…)
Przez lata IFAB uchodziło za ultrakonserwatywną organizację, która sprzeciwia się technologii.
– Ostatnio bardzo się zmieniło. Brytyjczycy chcieli zerwać z opinią dziadków spotykających się raz na rok gdzieś w ciemnym angielskim hotelu. I jasno określić, że IFAB to nie FIFA, która ma mnóstwo problemów. Dziś mało kto wie, jak IFAB działa. Wszystkim się zdaje, że jesteśmy częścią FIFA, a jest na odwrót. W 2014 r. organizacja zdecydowała, że musi jasno komunikować, kto się czym zajmuje. Ja po pięciu latach pracy w biurze sekretarza generalnego FIFA przyszedłem także po to, by w tym pomóc. Nowy szef światowej piłki Gianni Infantino postawił sobie za cel uświadomienie kibicom, za co odpowiada FIFA, a za co IFAB. Wszystko zaczyna się od rzeczy małych – podręcznik z przepisami tworzonymi przez IFAB wydawała FIFA, a my nie mieliśmy nawet strony internetowej (Theifab.com wystartuje w maju) – a kończy na dużych. Kiedyś IFAB istniał zrywami – raz działał, raz zasypiał. Od kilkunastu miesięcy pracuje codziennie. Kiedyś niektóre decyzje podejmowano na zasadzie: “bo ja uważam, że…”, o wszystkim decydowało widzimisię członków IFAB. Gdy wprowadziliśmy goal-line technology, ustaliliśmy, że przed każdą zmianą zgromadzimy jak najwięcej danych pozwalających na podjęcie optymalnej decyzji. Powołaliśmy komisje doradcze: piłkarską, w której pracują byli piłkarze, m.in. Christian Karembeu i Hidetoshi Nakata, oraz sędziowską, w której są Pierluigi Collina i Massimo Busacca. Do dyskusji o powtórkach wideo zaprosiliśmy producentów sprzętu. Niedawno w Ameryce podpatrywałem też, jak to rozwiązanie sprawdza się w ligach NBA i NFL oraz tenisie, w Anglii podglądałem rugby. Zdumiało mnie to, że na początku wszyscy mieli takie same obawy jak my. Jak daleko może się cofnąć sędzia, by zmienić decyzję? Czy ostateczne zdanie ma arbiter główny, czy ten od wideo? Jak mają się komunikować?
Przemysław Zych pisze po weekendzie: Jak Cracovia wychowuje kibica.
W grudniu przekonywałem w “Poligonie”, że gdyby ktoś chciał obejrzeć w Polsce mecz, w którym padnie sporo goli, a piłkarze nie będą wybierać banalnych rozwiązań, powinien iść na Cracovię. I w ostatni weekend grupę siedmiu przyjaciół zabrałem na wycieczkę na jej stadion. Obejrzeliśmy hit z Legią. Trzy dziewczyny nigdy nie były na stadionie, czterech facetów pojawia się na spotkaniach ekstraklasy co kilka lat, zwykle oglądają mecze lig zagranicznych. Nie musi być jednak aż tak trudne zachęcenie ich, aby po raz pierwszy w życiu poszli akurat na stadion przy Kałuży. Można przecież podać wyśmienitą statystykę – w spotkaniach Cracovii pada średnio 3,4 gola na mecz. Można opowiedzieć o najładniej grającej drużynie w lidze. Aurę wyjątkowości zbudować cytatem z ostatniego wywiadu z Jerzym Pilchem dla „Wyborczej”. Pisarz-kibic Cracovii komplementował drużynę: „Dziś w telewizji poza meczami Cracovii i archiwalnymi odcinkami » 997 «nie oglądam prawie niczego”. Przedzierając się w tym damsko-męskim towarzystwie na stadion przez Błonia, pozostaje jeszcze zapewnić, że awantury na polskich trybunach należą już do rzadkości. I że wyczuwane dla nowych kibiców lekkie napięcie przed wejściem – stała tam grupa policjantów w białych kaskach – jest naturalne. Panowie w mundurach są jednak przyjaźni, a żadna inna rozrywka nie daje tyle adrenaliny, ile mecz piłkarski. Na tym polega jego smak. Nigdy nie byliśmy na stadionie Cracovii, więc w ramach promocji za bilety zapłaciliśmy po złotówce. Cracovia stara się zainteresować sobą nowych ludzi, takich jak moich towarzysze. W klubie uważają bowiem, że na stadion przychodzi mniej więcej ta sama grupa osób – maksymalnie 9 tys. fanów. To szklany sufit, przez który trudno się przebić za sprawą reputacji obu krakowskich klubów i chuliganów, którzy się do nich przykleili. Cracovia proponuje jedne z najtańszych karnetów sezonowych, gra ładną piłkę, ale wyżej podskoczyć nie może. W sobotę przy ul. Kałuży było święto, komplet 14 tys. machających flagami widzów.
I jeszcze pytanie od Bartłomieja Kubiaka: Co Rosjanin robi z Legią?
Nieważne jak, nieważne, kto gra, nieważne z kim, ale ta drużyna ma wygrywać. I wygrywa. Odkąd prowadzi ją Stanisław Czerczesow, zdobyła najwięcej punktów w lidze, straciła najmniej goli i jest liderem ekstraklasy. – Moi piłkarze nie są końmi, od których można wymagać biegania od pierwszej do ostatniej minuty. Mają robić coś więcej. Wygrywać – mówił Czerczesow po ostatnim meczu z Cracovią. Nie był to dobry mecz Legii. Ale po zwycięstwie 2:1 nad trzecim zespołem w ekstraklasie jej trener na to nie zważał. Chwalił swoich piłkarzy i doceniał klasę rywala: – Gdybyśmy spotkali się z drużyną z piątej ligi, to gra może by mi się nie podobała. Ale z taką nie graliśmy. To była Cracovia, która dużo potrafi. Dużo potrafią też Lech, Lechia i Pogoń, czyli najbliżsi rywale Legii w trzech ostatnich ligowych kolejkach przed podziałem punktów. Przed drużyną Czerczesowa będzie to miesiąc prawdy. Czy ktoś się w klubie niepokoi, co się wydarzy? Na pewno nie trener. Rosjanin co prawda powtarza, że szanuje rywali z ekstraklasy, ale gdy zapytać go o szczegóły, odpowiada, że interesuje go tylko Legia. A innych jakby Legia nie interesowała. Żaden trener jej przeciwników nie odważył się głośno powiedzieć, że będzie z nią walczyć o tytuł, który jest z kolei jedynym celem postawionym przed Czerczesowem, kiedy w październiku zatrudniano go w klubie.
SUPER EXPRESS
Zasłużyłem na ten nowy kontrakt – mówi Kamil Grosicki.
No i chyba z podwyżki, bo taką pewnie dostałeś…
– Warunki umowy są bardzo dobre, ale chyba na takie zasłużyłem postawą na boisku. Więcej szczegółów nie mogę ujawnić, bo są objęte klauzulą poufności. Zdradzę tylko, że nie mam wpisanej żadnej sumy odstępnego, bo uznaliśmy, że nie jest potrzebna. Jeśli będę chciał odejść i znajdzie się kupiec, to zapewne Rennes poda rozsądną cenę do zaakceptowania. Znają się na biznesie. Na pewno nie podyktują ceny zaporowej.
Była lampka szampana po sfinalizowaniu tak dobrej umowy?
– Akurat wczoraj byłem zaproszony przez kolegę, który mieszka w Rennes od 20 lat. Właśnie wyremontował mieszkanie i zrobił coś na wzór parapetówki. Lampka szampana była naprawdę symboliczna, ale w przyszłym tygodniu, już po meczu z Lyonem (w niedzielę wieczorem), chcę zaprosić chłopaków z drużyny na wspólny obiad do restauracji.
I jeszcze szybki rzut okiem na dwie strony z Ekstraklasą.
RZECZPOSPOLITA
Stefan Szczepłek pisze: Złota pasówka.
Dawniej napisałbym, że trzy kolejki przed końcem szanse na tytuł mistrza mają już tylko Legia i Piast. Ale dziś, gdy za regulamin biorą się buchalterzy i każdej drużynie odbierze się połowę zdobytych punktów, a następnie każe rozegrać jeszcze siedem meczów, to już nie jest takie oczywiste. Jednak bez względu na regulamin Legia zrobiła kolejny krok do tytułu. Pokonanie Cracovii na jej stadionie to sukces. Legioniści i tym razem byli konsekwentni. Oni zazwyczaj mobilizują się przeciw mocnemu rywalowi i lekceważą teoretycznie słabszych. Jak to się kończy, pokazała im Termalica.
Podsumowanie weekendu od Piotra Żelaznego, czyli liderów dwóch.
Warszawsko-gliwicki duet ucieka peletonowi, ma już ponad 10 pkt przewagi. Można chyba stwierdzić, że kwestia mistrzostwa Polski rozegra się między tymi dwoma klubami. Chociaż oczywiście należy pamiętać, że w maju – przez podział punktów – przewaga ucieczki nad grupą pościgową zmaleje o połowę. Legia wzięła sprawy w swoje ręce i osobiście wybiła Cracovii z głowy walkę o tytuł, wygrywając na stadionie przy ulicy Kałuży 2:1. Zespół Jacka Zielińskiego – mimo tej porażki – jest jedną z rewelacji sezonu i gdyby nie świetna postawa Piasta, to właśnie na Pasach skupiałaby się zachwyty wszystkich neutralnych kibiców. Krakowianie pod kierownictwem Zielińskiego grają bardzo przyjemną dla oka piłkę – być może nawet najładniejszą w ekstraklasie – wymieniają dużo szybkich podań, cały czas chcą atakować. Nie inaczej było w sobotę. To Cracovia sprawiała lepsze wrażenie i przede wszystkim piłkarze Zielińskiego tworzyli więcej sytuacji pod bramką. Ale trzeba Legii oddać co legijne: to wielka sztuka mieć słabszy dzień, nie kontrolować meczu, a jednak wywieźć trzy punkty. I to z tak trudnego terenu, jakim w tym sezonie jest stadion Cracovii. Siłą drużyny Stanisława Czerczesowa był w tym meczu pressing. Oba gole dla wicemistrzów Polski padły po tym, gdy pomocnicy Cracovii byli atakowani jeszcze na własnej połowie i pod naporem rywala gubili piłkę blisko własnej bramki.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Poniedziałkowa okładka.
Szukamy czegoś, co wykracza poza zwykłe relacje z meczów. Na początek tekst o tym, że Zielińskiemu puściły nerwy, ale cytowaliśmy go już w Fakcie. Mateusz Miga pisze o wariancie C, czyli Wdowczyk na ratunek.
W czasach świetności Białej Gwiazdy nikt nie zaszedł jej za skórę tak mocno jak Dariusz Wdowczyk. W latach 1999–2011 Wisła tylko pięć razy kończyła sezon bez mistrzostwa i dwukrotnie stało się to za sprawą Wdowczyka. W 2000 roku sięgnął po tytuł z Polonią Warszawa, a sześć lat później z Legią. Ten drugi przypadek bolał wyjątkowo, bo Wisła chciał uczcić stulecie klubu mistrzostwem. Jednak to Wdowczyk częściej cierpiał po starciach z krakowianami. – To wielki klub, o czym wielokrotnie przekonałem się na własnej skórze. Choćby w sezonie 2013/14, gdy z Pogonią przegrałem w Krakowie 0:5, a w Szczecinie 0:3. I ten Brożek! Zawsze strzelał moim drużynom wiele goli… – mówi Wdowczyk. W niedzielę podpisał z Wisłą kontrakt do czerwca 2017 roku (w razie spadku umowa może zostać rozwiązana) i teraz zamiast bać się Brożka będzie starał się przywrócić go do jak najwyższej formy. – Jak to zrobić? To dobre prywatnie. Wiem, że nie przepracował całego okresu przygotowawczego, ale skoro Paweł nie wykorzystuje rzutu karnego, to znaczy, że jest też kwestia psychiki. Też kiedyś nie strzeliłem dwóch karnych, ale jesteśmy mężczyznami i trzeba się podnieść. Będziemy z Pawłem pracować indywidualnie, choć czasu wiele nie ma – podkreśla Wdowczyk. Jego niespodziewany związek z Wisłą dla żadnej ze stron nie jest komfortowy. Wdowczyk nie był trenerem pierwszego wyboru. Najpierw odpadła kandydatura Franciszka Smudy, potem Krunoslava Jurčicia, o czym tuż przed prezentacją Wdowczyka mówił prezes Piotr Dunin-Suligostowski.
Piotr Mandrysz, trener Termaliki, przekonuje, że Wisła nadal jest silna.
Liczy pan, że teraz już na stałe wskoczy na trenerską karuzelę?
– Jest mi zupełnie obojętne, czy będę pracować w ekstraklasie czy w zespole niższej ligi. Wielu trenerów boi się takich wyzwań, wolą przyjść na gotowe. ja pokazuję, że potrafię sam wywalczyć sobie ekstraklasę.
W rundzie jesiennej pojawiły się delikatne sygnały, że może stracić pan pracę. Ale w Niecieczy wygrała cierpliwość.
– Za odpowiedź niech posłużą kluby, które są na dole tabeli. Ile razy zmieniano u nich w tym sezonie trenerów? W Niecieczy rozpoczynam trzeci rok pracy, a w poprzednich klubach pracowałem po dwa lata.
(…)
Wisła krwawi. Upuścicie jej w poniedziałek krwi?
– Na pewno będzie to trudny mecz. Wisła jest zespołem, który nie powinien być tak nisko w tabeli. Kadra jest skromna, ale wciąż bardzo silna. Po naszym meczu będziemy trzymać za krakowian kciuki, by się utrzymali. Powinni sobie poradzić.
Trener wiecznie żywy, czyli klub w desperacji – przekonuje Antoni Bugajski.
Moda na trenerów w stylu retro nie wzięła się znikąd. Stoisz pod ścianą – sięgasz po człowieka, który zjadł zęby na ligowej piłce i swojego legendarnego doświadczenia nie zawaha się użyć. Najpierw była nominacja dla Romualda Szukiełowicza, a ostatnio dla Jana Żurka. Obie dają do myślenia. Ekstraklasowe kluby w desperacji sięgnęły po 60-latków, którzy najlepszy trenerski czas przeżywali w zeszłym wieku. W przypadku Szukiełowicza już wiadomo, że pomysł nie wypalił. – Takie decyzje mogą wynikać z niewiedzy ludzi, którzy decydują o wyborze trenera. Nie mają rozeznania na aktualnym rynku trenerskim, więc stawiają na znane nazwisko sprzed lat – ocenia Andrzej Juskowiak. Ciekawie sprawę analizuje Stefan Majewski: – Problemem dla klubów nie jest bezmyślne zwalnianie szkoleniowców, tylko bezmyślne zatrudnianie. Trener to jeden z najważniejszych ludzi w piłkarskiej firmie. Radzę się dobrze zastanowić, komu powierza się w zarządzanie majątek o wartości 20 milionów złotych, bo nawet tyle można stracić w razie degradacji – mówi dyrektor Szkoły Trenerów.