– Największe zdziwienie dotyczyło braku, choćby na ławce rezerwowych, Radosława Sobolewskiego. Klub przed meczem tłumaczył to „decyzją sztabu szkoleniowego”. Okazuje się, że tak postanowił trener Leszek Ojrzyński, a wpływ na to miało zajście po przegranych derbach. Odprawa drużyny, jak można się domyślać nie należała do przyjemnych. Według naszych informacji, uzyskanych z otoczenia klubu, między trenerem i pomocnikiem doszło do ostrej wymiany zdań, w którym obaj wytykali sobie błędy. Trener Ojrzyński wyraźnie musiał poczuć się urażony, więc odstawił „Sobola” od składu – czytamy w dzisiejszym “Przeglądzie Sportowym”.
FAKT
„Fakt” zdominowany dziś przez relacje meczowe. Zacytujemy po kawałku. Legia przegoniła Piasta:
– Jestem trenerem a nie matematykiem. Dla mnie najważniejsze są kolejne wygrane, nie zajmuję się systemem rozgrywek. Pokonaliśmy zespół, który w dwóch poprzednich spotkaniach nie stracił gola. Gratuluję moim zawodnikom – powiedział szkoleniowiec Legii. Jego zawodnicy zgodnie z oczekiwaniami kibiców rzucili się na Niebieskich od pierwszej minuty. Przed przerwą gola samobójczego strzelił obrońca Ruchu Paweł Oleksy (25 l.). Sędzia Paweł Gil (40 l.) powinien jednak przerwać akcję Legii, bo na spalonym był Nemanja Nikolić (29 l.). – Ta bramka odwróciła losy meczu. Wcześniej broniliśmy się skutecznie, choć legioniści byli bardzo agresywni. Później nas zdominowali – mówił trener Ruchu Waldemar Fornalik (53 l.).
Różowe okulary zdjął nawet Tadeusz Pawłowski:
– Wyniki badań, jakie robimy, potwierdzają, że jeśli chodzi o motorykę, to nie jesteśmy przygotowani na 90 minut – przyznał, ale dał do zrozumienia, że to jest wina jego poprzedników. – Dalej potrzebujemy spokoju, bo w tej chwili jakieś nerwowe ruchy nic nie pomogą – apelował, ale jego posada wisi na włosku.
Bracia Mak grali w sobotę o coś więcej niż tylko trzy punkty:
– Umówiliśmy się, że przegrany ma zaśpiewać utwór Zenka Martyniuka – śmiał się pomocnik Lechii, który wyszedł z tego zakładu zwycięsko. (…) – Kibicuję bratu. Cieszę się, że udało mu się strzelić gola. Po meczu chwilę porozmawialiśmy. Mateusz powiedział, że jest pod wrażeniem mojej bramki i postawy na boisku. Ja pogratulowałem mu gola. I dodałem, że jeszcze musi potrenować, żeby z Lechią wygrać – dodał Michał.
Lewy jak zwykle zasłużył ma pochwalny pean, ale do tego już przywykliśmy.
Polakowi brakuje już tylko jednej bramki, żeby wyrównać swoje najlepsze osiągnięcie z sezonu 2012/13, gdy jako zawodnik Borussii Dortmund strzelił 24 gole. Co ciekawe, świetny wówczas wynik nie dał mu tytułu króla strzelców, bo o jedno trafienie lepszy był Stefan Kiessling (32 l.) z Bayeru Leverkusen. Obecnie „Lewy” ma imponującą średnią jednego gola na mecz. 23 gole po 23 kolejkach po raz ostatni w Bundeslidze miał legendarny Gerd Mueller (71 l.) w sezonie 1973/74. Rozgrywki zakończył z 30 golami, co dla Lewandowskiego jest wynikiem jak najbardziej osiągalnym.
GAZETA WYBORCZA
Solidarni z Lechem – „Gazeta” znów błyskawicznie reaguje na kolejną wpadkę „Kolejorza”.
Wyborcza analizuje, co się dzieje z Piastem. Sytuacja niedawnego lidera wygląda dramatycznie i mówienie o jakichś wypadkach przy pracy nie ma najmniejszego sensu.
Po pierwsze – skąd tak dramatyczna skuteczność? Jesienią nie zdarzyło się, żeby Piast nie potrafił strzelić gola w dwóch meczach z rzędu (a tak po prawdzie to już w trzech, bo dość przypadkowy gol Michała Maka w meczu z Lechią jest efektem paskudnego błędu utalentowanego Łukasza Budziłka). Trener Látal zmienia ustawienia, szuka różnych rozwiązań personalnych (najpierw duet Nešpor – Jankowski w ataku, potem stare, sprawdzone zestawienie Nešpor – Barišić, wreszcie Jankowski wspomagany przez Živeca) – i nic. Po drugie – skąd nieumiejętność wykorzystywania przewagi w posiadaniu piłki? Mając Kamila Vacka w środku pola, Piast jest w stanie zdominować, a w najgorszym razie – być równorzędnym przeciwnikiem dla każdego w lidze. Z Lechią też posiadał piłkę częściej niż rywal (53 proc.), ale nic z tego nie wynikało. Po trzecie – wygląda, jakby rywale nauczyli się sposobu gry Piasta, a nawet sposobu zmieniania go w trakcie meczu. Najlepszym na to dowodem jest przechwytywanie piłek – w meczu Lechia – Piast najlepsi byli pod tym względem gospodarze (Mario Maloca – 25 odzyskanych piłek i Jakub Wawrzyniak – 20), dopiero trzeci w kolejności był Kamil Vacek, który zanotował 19 przechwytów.
Długi i ciekawy tekst Rafała Steca o chińskim futbolu. Kiedy Chiny opanują piłkę nożną?
Wierzą, że prędko, bo taką decyzję podjęła Partia. Wszystkie kluby Superligi mają fundusze bez granic, bo albo sponsoruje je państwo, albo należą do miliarderów, których Chiny mają najwięcej na świecie. (…) Najpierw usłyszeliśmy, że przewodniczący Xi Jinping uwielbia piłkę, zamierza zorganizować w Chinach mundial, chce, by rodacy zdobyli w przyszłości mundialowe złoto. Ambitne wyzwanie, biorąc pod uwagę, że na mistrzostwach wystąpili ledwie raz – o awans było wyjątkowo łatwo, w eliminacjach nie uczestniczyli gospodarze z Korei Płd. i Japonii – i ani nie wygrali wówczas meczu, ani nie strzelili gola. Kiedy jednak uzyskiwali prawo do organizacji igrzysk olimpijskich w Pekinie, też byli sportowo niedołężni. A potem wygrali klasyfikację medalową. Parli do celu z determinacją, bez skrupułów, bezwzględnie realizując przytłaczającą swoim zasięgiem strategię.
Po piłkarską chwałę też ruszyli z rozmachem możliwym tylko u nich, w mocarstwie 1,4 miliarda ludzi. Komisja obradująca nad kierunkiem społeczno-ekonomicznych zmian sporządziła 50-punktowy, pierwszy w historii partii komunistycznej plan reform futbolowych, który ma “czerpać z doświadczeń zagranicznych”, ale stworzyć system “odpowiadający chińskiej specyfice”. Piłkę mają kopać masy, piłka ma rozbudzać patriotyzm i duch kolektywu, piłka ma uczynić obywateli sprawnymi fizycznie i wzbogacić kulturę. Dlatego stała się przedmiotem obowiązkowym w szkole, liczba akademii sięgnie 50 tys. (w należącej do klubu z Guangzhou 3 tys. dzieciaków trenuje pod okiem szkoleniowców z doświadczeniem w Realu Madryt), w najbliższej dekadzie zamierzają przećwiczyć 260 mln dziewcząt i chłopców. Chińczycy mają już dość wściekłego oblegania autobusu i zmuszania piłkarzy reprezentacji do wystosowywania oficjalnych przeprosin za porażki, a Xi Jinping nie chce nigdy oglądać tak haniebnych klęsk jak 1:5 z młodzieżówką (!) Tajlandii, które zrujnowało mu 60. urodziny. Ani przeżywać wstydu, który wywołał transfer Zhanga Xizhe – wynajętego przez niemiecki Wolfsburg, podczas prezentacji podglądanego w telewizji przez 44 mln rodaków, ale nigdy niewpuszczonego na boisko, po ledwie sześciu miesiącach przygarniętego przez Beijing Guoan.
Mat w Realu Madryt. „Królewscy” mogą już spisać ligę na straty.
Poziom frustracji jest wyższy niż po klęsce 0:4 z Barceloną. Świadczy o tym fatalna wypowiedź Cristiano Ronaldo, że gdyby wszyscy koledzy byli na jego poziomie, Real byłby liderem. Jakiś czas później Portugalczyk zdał sobie sprawę, jaką burzę wywołał, wysłał sprostowanie do dziennika “Marca”, twierdząc, że nie chodziło mu o nic więcej niż przygotowanie fizyczne. Poparł go kapitan Sergio Ramos (“on tak nie myśli”), ale wrażenie, że 31-letni lider najdroższej drużyny świata ma kiepskie zdanie o umiejętnościach swoich kolegów, pozostało. Kiedy 21 listopada “Królewscy” polegli z Barceloną, kibice z Santiago Bernabéu wyciągnęli białe chusteczki, żądając dymisji Florentino Péreza. Prezesa, który od lat spełniał ich transferowe zachcianki, bił rekordy, sprowadzał najdroższych graczy świata. Drużyna, której twarzą jest Ronaldo, wygrała raz Ligę Mistrzów i jedno mistrzostwo kraju. W tym czasie, czyli od lata 2009 r., gdy Pérez wrócił do Realu, Barcelona była najlepsza w Hiszpanii cztery razy i trzykrotnie w Europie. Trzy miesiące temu wydźwięk klęski Realu oddawał tytuł w “Marce”: “Barça rozbija Beniteza”. W jednoznaczny sposób wskazywano głównego winowajcę nieszczęścia. Wina prezesa polegała na tym, że postawił na czele drużyny niewłaściwego człowieka. Pérez wciąż mógł się czuć jak pokerzysta, któremu został as w rękawie.
SUPER EXPRESS
Michaił Aleksandrow prawdopodobnie dziś podpisze kontrakt z Legią (zostały testy medyczne, ale to formalność). Nowy nabytek wicemistrza Polski wypowiada się póki co w samych superlatywach.
Jesienią Aleksandrow zagrał w barwach Ludogorca tylko kilka spotkań. Nie chciał przedłużyć kontraktu i stąd – jak nieoficjalnie wiadomo – tak skąpa ilość występów. – Solidne treningi u trenera Czerczesowa dobrze mi zrobią. W karierze już kilka razy miałem dłuższe przerwy w grze. A to kontuzja, a to decyzja trenera. Zawsze dawałem sobie z tym radę i jestem przekonany, że tym razem będzie tak samo – przekonuje Aleksandrow, który nigdy wcześniej nie był w Polsce. Nie oznacza to jednak, że nic o naszym kraju nie wie. – Na kadrze rozmawiałem o Polsce z Aleksandarem Tonewem. Bardzo chwalił i Lecha, i polską ligę – przyznaje Aleksandrow, który lata temu, z CSKA Sofia, trafił na trzy lata do Borussii Dortmund. Choć nie zaliczył w pierwszej drużynie żadnego meczu, to wywiózł stamtąd „polskie wspomnienia”. – Teraz polska piłka kojarzy mi się z Lewandowskim, ale wcześniej z Kubą Błaszczykowskim, którego podziwiałem w Dortmundzie – mówi nam Aleksandrow. W barwach Ludogorca zagrał w Lidze Mistrzów. Teraz chce to samo osiągnąć z Legią.
Ciekawostka z życia łysego z FIFA – jako noworodek już żegnał się ze światem.
Gianni Infantino (46 l.), nowy prezydent FIFA, omal nie stracił życia jako… noworodek. Tuż po urodzeniu pojawiły się kłopoty z krwią i mały Szwajcar, urodzony w rodzinie włoskich imigrantów, potrzebował transfuzji. Czerwony Krzyż poruszył wtedy całą Europę. Ostatecznie wszystko dobrze się skończyło, a Infantino wyrósł na najważniejszą postać światowej piłki.
Dalej mamy jeszcze kilka sprawozdań z meczów, ale odpuścimy cytowanie. Tak na marginesie – „Lewandowski się podgolił, a potem ogolił wilki”. Przyznajemy, że tytuły „Superaka” potrafią zaskoczyć.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Okładka:
Legia podmieniła Piasta na fotelu lidera. Potrzebowała na to prawie 200 dni.
To co najbardziej charakterystyczne dla obecnej Legii, to jej konsekwencja. Niezależnie od przeciwnika, gra podobnie. Żaden z zawodników nie odpuszcza, nawet jak mu nie idzie, walczy. Właściwie nie ma słabych punktów, nawet jak zawodnik zagra gorzej (jak w niedzielę Michał Masłowski), to nie można powiedzieć, że zawiódł. Po prostu inni byli lepsi. Fornalik dobrze przygotował zespół do meczu. Ruch zaczął nieźle, nawet dobrze, ale w końcu musiał ustąpić, bo po prostu nie prezentował takiej jakości. Legia także nie grała kosmicznie, ale indywidualności. Ondreja Dudę, który zagrał najlepszy mecz od roku. Solidnego Ariela Borysiuka, nieobliczalnego Tomasza Jodłowca, Michała Pazdana praktycznie nie do przejścia. I tak można dalej wymieniać.
Lech odbija się od Białostockiej ściany. Jadze poszło tak łatwo, że… zaskoczony jest nawet Bartłomiej Drągowski.
W Poznaniu nikt już nie mówi o obronie tytułu mistrzowskiego, bo to w tej chwili scenariusz z cyklu science-fiction. Lech powinien skupić się na obronie miejsca w czołowej ósemce, bo jest właśnie na skraju wypadnięcia z niej. Ma tylko punkt przewagi nad dziewiątym zespołem. – Jesteśmy zbyt dobrym zespołem, żeby nie awansować do grupy mistrzowskiej – uspokajał stoper Marcin Kamiński, ale kibice aż takimi optymistami nie są. Zwłaszcza patrząc na grę drużyny. – Wiemy doskonale, że nasza liga jest zwariowana i tabela jest mocno spłaszczona. Wystarczą dwie porażki i można wylądować na dnie. A z kolei dwie wygrane windują od razu do czołówki. Takiej serii potrzebujemy, Cóż, teraz każdy mecz będzie dla nas na wagę złota – dodaje. – Po mistrzu Polski spodziewaliśmy się zdecydowanie więcej… – stwierdził bramkarz Jagiellonii Bartłomiej Drągowski. Nastolatek wiedział, co mówi. Zapewne spodziewał się trudnej przeprawy na stadionie przy Bułgarskiej. A było wręcz sielsko. Ot, wyłapał kilka niegroźnych dośrodkowań, no i odbił w 90. minucie jedyny (!) celny strzał, jaki oddali w kierunku jego bramki lechici. Zrobił to Darko Jevtić. Poza tym gospodarze pudłowali na potęgę, więc najwięcej golkiper napracował się przy… wybijaniu autów bramkowych.
Wojenka w szatni Górnika Zabrze. Jeśli ze sobą kłóci się trener i kapitan, nie może wyniknąć z tego nic dobrego.
Klub przed meczem tłumaczył to „decyzją sztabu szkoleniowego”. Okazuje się, że tak postanowił trener Leszek Ojrzyński, a wpływ na to miało zajście po przegranych derbach. Odprawa drużyny, jak można się domyślać nie należała do przyjemnych. Według naszych informacji, uzyskanych z otoczenia klubu, między trenerem i pomocnikiem doszło do ostrej wymiany zdań, w którym obaj wytykali sobie błędy. Trener Ojrzyński wyraźnie musiał poczuć się urażony, więc odstawił „Sobola” od składu. Doświadczony piłkarz, mimo upływających lat i sił, wciąż należy do wyróżniających się zawodników Górnika. Jego brak na boisku za każdym razem był odczuwalny w ekipie z Zabrze. Poza tym Sobolewski to ważna postać w szatni Górnika, dbająca o atmosferę w zespole. – Nie skorzystałem z Radosława Sobolewskiego, bo wiedziałem że zmiany będzie wymagał także grający po raz pierwszy od początku Paweł Golański, który gorączkował. Nie chciałem tracić aż dwóch zmian, skoro można zrobić tylko trzy – tłumaczył powód absencji pomocnika trener Górnika.
Antoni Bugajski ostro pisze o Wiśle Kraków.
Przegrana z Podbeskidziem Bielsko-Biała definitywnie stawia Wisłę w gronie drużyn walczących o utrzymanie. Koniec zaklinania rzeczywistości i przyśpiewek w stylu „Wisełka nigdy nie spadnie!”. W tej chwili jest Biała Gwiazda jest na prostej drodze do I ligi. Miało być lepiej, a jest coraz gorzej. W klubie już nic nie zostało z ducha dawnej świetności prócz ckliwych wspomnień o tym, że był i taki sezon, w którym zabójczy duet Maciej Żurawski – Tomasz Frankowski w 30-kolejkowej ekstraklasie nastrzelał 49 goli. Teraz dwaj najlepsi snajperzy drużyny mają na razie 13. Wisła straciła siłę i respekt. W lidze już nikt się jej nie boi i nawet Górale – zespół ze strefy spadkowej – przyjeżdżają na Reymonta jak po swoje, hardo kasują punkty, spychając wiślaków w ligową czeluść. Czy zespół z Arkadiuszem Głowackim, Richardem Guzmicsem, Maciejem Sadlokiem, Rafałem Boguskim, Patrykiem Małeckim, Rafałem Wolskim i Pawłem Brożkiem może być aż tak słaby, żeby spaść z ligi? Odpowiedź twierdząca wciąż brzmi jak futbolowa herezja. Wyrokowanie, że drużynie potrzebny jest wstrząs, zakrawa na ordynarny banał, że piłkarze w swoim gronie powinni po męsku pogadać – również.
Fot. FotoPyk