Radosław Cierzniak próbuje rozwiązać kontrakt z Wisłą Kraków, z winy klubu. Ma dość mocne argumenty, przed którymi klub może obronić się tylko kłamstwem. I właśnie kłamstwem Wisła zamierza walczyć, o dziwo przy pełnej akceptacji swoich kibiców. Czasy, gdy powiedzenie „nie robić sobie z gęby cholewy” cokolwiek znaczyło już dawno odeszły w zapomnienie.
Podstawowy problem w całej tej sprawie polega na tym, że kibicom WYDAJE SIĘ, iż klub ma prawo przesunąć piłkarza do rezerw, lub w ogóle nakazać mu treningi indywidualne, podczas gdy nie jest to prawda. Klub może to zrobić tylko wówczas, gdy forma zawodnika drastycznie spadnie. W przeciwnym razie – łamie prawo i kontrakt może być rozwiązany. Z niezrozumiałych dla nas przyczyn, ogromna rzesza kibiców ma problem z przyswojeniem tego prostego mechanizmu. Większość ciągle klepie tę bzdurę, że skoro piłkarz otrzymuje pieniądze, to musi akceptować wszelkie decyzje przełożonych.
Nie, prawo jest inne. Wszystko jedno czy mądre, czy głupie – inne. Jeśli więc Wisła nie chce przegrać sprawy z Cierzniakiem, musi kłamać, że wylądował w rezerwach, bo nagle – jednego dnia – zapomniał jak się broni. No i kłamie. Po prostu kłamie bez żadnych zahamowań, mówi, że białe jest czarne i już. Jej linia przedstawiona w PZPN: do klubu przyszedł nowy trener, zakomunikował, że z trzech bramkarzy zostanie dwóch najlepszych, a Cierzniak podczas obozu wyglądał na zdekoncentrowanego i będącego myślami gdzie indziej.
Teoretycznie miałoby to sens, ale pod warunkiem, że podkręcimy naiwność do 100 procent i zapomnimy o tym, że sam Pawłowski twierdził w wywiadach, iż pierwszym bramkarzem będzie wiosną Cierzniak, a sytuacja zawodnika zmieniła się dokładnie wtedy, gdy ogłoszono, iż podpisał kontrakt z Legią.
Wciąż pozostaje pytanie, jak zachowa się Tadeusz Pawłowski (jeszcze nie zeznawał), postawiony w niezręcznej sytuacji – może się zachować honorowo i powiedzieć prawdę („Cierzniak nas wkurzył, że podpisał kontrakt z Legią i już go nie chcemy”), a może też się zeszmacić („Cierzniak nagle stał się gorszy od Buchalika i Miśkiewicza”), byle nie podpaść pracodawcy. Tylko do niego zależeć będzie, na ile wycenia własną twarz. W przeszłości zdarzali się trenerzy, którzy w takich sytuacjach – zeznając przed PZPN – zachowywali się żałośnie i klepali regułki przygotowane przez klub. Na przykład Mirosław Jabłoński tak postąpił, w czasach pracy w Płocku.
Wisła po prostu przedobrzyła – chcąc ukarać Cierzniaka półrocznym kiblowaniem, powinna gnębić go w pobliżu pierwszej drużyny. Wtedy bramkarz nie miałby pretekstu, aby składać wniosek o rozwiązanie kontraktu. Ktoś jednak nie doczytał przepisów i teraz – cóż – trzeba iść w zaparte, ośmieszając klub i stawiając własnego trenera przed paskudnym dylematem: honor albo praca.
Pytanie: czy Cierzniak jest w ogóle tego wart, by cierpiała reputacja klubu i autorytet szkoleniowca?
Fot. FotoPyK