Odkąd na początku grudnia Paweł Brożek doznał kontuzji, Wisła przegrywa wszystko jak leci. Jakby tego było mało, krakowianie czekają na jakiekolwiek zwycięstwo już od trzech i pół miesiąca, natomiast jeszcze surowsi są dla własnych kibiców, którzy ostatnią wygraną przy Reymonta oglądali w sierpniu. Nie lepiej sytuacja wygląda u trenera Pawłowskiego, który nie wygrał jedenastu ostatnich spotkań w lidze, a po raz ostatni smaku zwycięstwa w Ekstraklasie zaznał w pierwszej połowie września. Przed poniedziałkowym meczem z Górnikiem Łęczna trudno więc o pozytywy i trudno też się dziwić, że krakowscy kibice upatrują ich właśnie w Brożku, który wreszcie powrócił do treningów z drużyną.
Być może niektórzy z was nie uznają powrotu Brożka za specjalnie przełomową informację, ale w Krakowie mają prawdziwe powody do radości. A to dlatego, że w Wiśle – i to biorąc pod uwagę wszystkie rozgrywki – od powrotu Pawła do Krakowa obowiązuje jedna zasada: żeby wygrać, trzeba mieć go na boisku minimum przez pół godziny. Co prawda spełnienie tego warunku zwycięstwa jeszcze nie gwarantuje, ale działa to w drugą stronę – niespełnienie warunku gwarantuje brak zwycięstwa. Dowody? Przez dwa i pół roku we wszystkich rozgrywkach Paweł zanotował czternaście spotkań, w których zagrał mniej niż pół godziny lub nie zagrał wcale. A łączny bilans tych spotkań to dwa remisy i aż dwanaście porażek.
Rzecz jasna 33-letni napastnik nie stanowi recepty na całe zło, bo z nim w składzie drużynie także zdarza się przegrywać. Dzieje się to jednak zdecydowanie rzadziej. Od początku zeszłego sezonu mecze Wisły można podzielić na 41 spotkań z Brożkiem grającym powyżej 30 minut oraz 12 spotkań z Brożkiem grającym mniej niż 30 minut lub nie grającym wcale. Bilans prezentuje się następująco:
Z Brożkiem: 41 meczów, 11 porażek
Bez Brożka: 12 meczów, 11 porażek
Mało? To może wyciągnijmy dane tylko z tego sezonu, gdzie we wszystkich rozgrywkach bilans spotkań Wisły kształtuje się następująco:
Z Brożkiem: 5 zwycięstw, 9 remisów, 2 porażki
Bez Brożka: 0 zwycięstw, 0 remisów, 7 porażek
Różnicę widać gołym okiem i nawet nie musimy podliczać, że z Pawłem grającym przynajmniej pół godziny drużyna zdobywa średnio półtora punktu na mecz, a w pozostałych przypadkach jest to okrągłe zero. Innymi słowy, niezależnie czy Brożek czuje się już w stu procentach gotowy do gry, czy tylko w osiemdziesięciu, w poniedziałek Pawłowski powinien zacząć wyczytywanie składu właśnie od niego. A jeśli zrobi to kosztem beznadziejnego we Wrocławiu Boguskiego, to już w ogóle w Krakowie będzie wielkie święto.
Wracając jeszcze do Brożka, można powiedzieć, że jest odwrotnością Bartosza Rymaniaka, o którym pisaliśmy TUTAJ. Jeżeli Pawłowi zdarzyłoby się kiedyś zagrać z nim w jednej drużynie – czego mu oczywiście nie życzymy – mielibyśmy ciekawy efekt skrajnego oddziaływania na zespół. Piłkarze grający z nimi w drużynie mogliby zacząć wariować, bo czuliby się jak ludzie, którzy znaleźli czterolistną koniczynkę, a zaraz potem drogę przebiegł im czarny kot. A przy okazji okazałoby się, co ma większą moc – talizman Brożek czy klątwa Rymaniaka.
Fot. FotoPyK