Każdy menedżer przychodząc do nowego klubu mówi, że potrzebuje czasu. Van Gaal najpierw mówił o trzech miesiącach, potem o trzech latach. O Rodgersie, gdy partaczył drugi sezon z rzędu, również pisało się, że zasługuje na więcej czasu. Benitez potrzebował go w Napoli, Realu, w Interze pewnie też. Tymczasem dwiema europejskimi ligami zawładnęli panowie, którym czas potrzebny nie był.
Zarówno Maurizio Sarri, jak i Claudio Ranieri nie zaczynali tego sezonu z pozycji kogoś, kto miałby walczyć o mistrzostwo – obaj przychodzili do klubów z dużymi problemami. Obaj jednak są potwierdzeniem zasady, że jeśli czegoś nie da się zrobić, to przyjść musi po prostu ktoś, kto o tym nie wie.
„Nad taktyką mogę siedzieć po 13 godzin”
Sarri jeszcze przed tym, jak trafił do Napoli, był znany z tego, że bardzo lubi wszelkie taktyczne zawiłości. Teraz, kiedy otrzymał zespół niezły kadrowo, pokazał, że potrafi być pod tym względem naprawdę bardzo skuteczny.
Sezon we Włoszech zaczął ustawieniem 4-3-1-2, jednak przez cztery kolejki nie przyniosło mu to żadnego zwycięstwa. Później przeszedł na 4-3-2-1 z wysuniętym Gonzalo Higuainem i maszyna ruszyła. Najpierw symboliczne rozgromienie Lazio (5:0), a następnie seria kolejnych triumfów. W tej chwili ma osiem wygranych meczów z rzędu. Kiedyś przyznał, że nad taktyką mógłby pracować po trzynaście godzin na dobę.
Sam Sarri powiedział niedawno, że jego zespół „musi atakować”, a to przekłada się na kolejne wygrane. O tym, że gra jedną z najatrakcyjniejszych piłek w lidze, świadczą oczywiście liczby:
– w czołowej trójce tylko Fiorentina ma wyższe średnie posiadanie piłki – 58%. Napoli 57%, Juventus 54%.
– Napoli ma najwięcej wykreowanych okazji bramkowych – 331. Juventus 316, Fiotentina 265.
– Najwięcej ma także strzelonych goli – 53. Juve i Fiorentina odpowiednio 45 i 42.
– Napoli w tej trójce prowadzi również pod względem dokładnych i kluczowych podań.
No dobrze, ale jaki widać w tym progres w porównaniu z poprzednimi rozgrywkami? Wtedy neapolitańczycy po rozegraniu dokładnie takiej samej liczby spotkań mieli o cztery punkty procentowe niższe posiadanie piłki, 37 mniej wykreowanych okazji bramkowych, dziewięć mniej strzelonych goli, niemal aż trzy tysiące mniej dokładnych podań. Kosmos.
Sarri sprawił, że Napoli gra w piłkę zwyczajnie ładniej i skuteczniej, ale to pokazują nie tylko liczby. Poszczególni zawodnicy także dostrzegają rozwój. – Teraz gramy dużo bardziej dynamicznie, wymieniamy piłkę między sobą zamiast rozgrywać akcje długimi podaniami. W takiej grze czuję się zdecydowanie lepiej – mówił niedawno Marek Hamsik.
Słowak zanotował rozwój w porównaniu z poprzednim sezonem. Teraz po 24 meczach ma więcej goli, więcej wykreowanych okazji i w końcu więcej asyst. Jednak to Gonzalo Higuain, a nie on, zaliczył największy przeskok. Cała historia ze świetnym Sarrim i jego ogromnym wpływem na Napoli prawdopodobnie w ogóle nie miałaby miejsca, gdyby nie to, czego dokonał jeszcze przed pierwszym gwizdkiem sędziego w nowym sezonie. Zatrzymanie Argentyńczyka na pewno nie było łatwe, ale teraz Włoch ma z tego ogromne korzyści.
To, że odejdzie było w zasadzie pewne. Choć w rozgrywkach 2014/2015 uzyskał niezły wynik, strzelił 18 goli, to kończył je jako wróg publiczny numer jeden. Po słynnym już meczu z Lazio, zdemolowano mu samochód za to, że w kluczowym momencie nie wykorzystał rzutu karnego. Nikogo nie obchodziło, że jego wcześniejsze dwa trafienia pozwoliły wrócić do gry ze stanu 0:2 – rzymianie ostatecznie wygrali i Neapol pożegnał się z Ligą Mistrzów.
Gdyby Higuain ten sezon spędził gdzie indziej, to prawdopodobnie nie oglądalibyśmy Napoli w tym miejscu, gdzie jest teraz. Tymczasem jak dużo czasu potrzebował Sarri na to, żeby namówić go do pozostania? – W ciągu pięciu minut przekonał mnie, żeby został w Napoli. Teraz jestem szczęśliwy, pewny siebie. To będzie najlepszy sezon w karierze jeśli tylko skończymy go z jakimś trofeum. Zawsze będę mu wdzięczny za to, co dla mnie zrobił – relacjonował później Argentyńczyk.
24 gole w 24 meczach. Najlepszy wynik w europejskiej karierze Higuaina to 27 bramek dla Realu w trakcie jednego sezonu. Teraz, kiedy do końca zostało jeszcze czternaście spotkań, to poprawienie tego rekordu wydaje się być czystą formalnością. Sarri obdarzył Argentyńczyka zaufaniem, ten obdarza go golami.
Oczywiście, on i Hamsik to nie jedyni zawodnicy, którzy zrobili postęp. Lorenzo Insigne w całym poprzednim sezonie strzelił zaledwie dwie bramki, teraz ma ich już dziesięć. Za okazję do gry odpłaca się również Jorginho, stały poziom trzyma Callejon.
Całkiem dobrze wygląda również gra sprowadzonego latem Allana. Sarri w ogóle nie potrzebował jakiejś niebywałej aktywności na rynku transferowym. Sprowadzonych zostało co prawda kilku zawodników, ale najdroższy z nich, Allan właśnie, kosztował nieco mniej niż 12 milionów euro. Przy wydatkach zespołów teoretycznie najwyższej klasy, zatrudniających znanych trenerów i dających im wiele miesięcy na ogarnięcie zespołu, to wygląda to na drobne. Rafa Benitez w trakcie swojego pierwszego okienka w Neapolu wydał ponad 106 milionów euro.
Sarri potrafił dotrzeć do niektórych zawodników, wycisnąć z nich absolutne maksimum (przynajmniej tak wydaje się w tej chwili). W kilka miesięcy zrobił coś, czego przez dwa lata nie potrafił Rafa Benitez. Tego samego w Anglii dokonał inny włoski szkoleniowiec.
Tak, jak Sarri korzysta na świetnej formie Higuaina, Insignie, czy Hamsika, tak Ranieri ma swoich zawodników, którzy dzięki niemu weszli na nieznany sobie dotąd poziom gry. Nietrudno się domyślić, że chodzi tu głównie o Jamiego Vardyego i Riyada Mahreza.
I można tylko przypominać o tym, jak pierwszy jeszcze parę lat temu był znany głównie kibicom chodzącym na mecze niższych klas rozgrywkowych, a drugi kosztował „Lisy” około 500 tysięcy funtów. Obaj zawładnęli ligą w sposób tak oczywisty, o jakim marzy się piłkarzom określanym, jako najlepsi w Europie. Z jednej strony lider klasyfikacji strzelców, z drugiej czołowy asystent i rozgrywający całej ligi.
Nie wiemy, czy Ranieri również spędza po 13 godzin dziennie na budowaniu taktyki, ale jego ustawienie na boisku przynosi skutek. Wygląda bardzo często jak klasyczne 4-4-2, gdzie jako wysunięci są Vardy oraz Ulloa / Okazaki. Czasem zespół wychodzi, też popularnym 4-2-3-1. Włoch nie bawi się jednak tak jak Sarri w długie utrzymywanie się przy piłce. Czasem wystarczą proste środki – najczęściej jest tak, że procentowo futbolówka jest przy poszczególnym rywalu (Leicester mają średnio przez 46% czasu gry). Nie przeszkadza to jednak mieć jednej z najlepszych formacji ofensywnych w Premier League. Dość powiedzieć, że w całym zeszłym sezonie zespół zdobył jednego gola mniej, niż teraz po 25 kolejkach.
Ranieri nie dokonuje również wielu rotacji, stawia na zaufanie dla piłkarzy. Nie musi grać na wielu frontach i nie lubi mieszać składem, na czym traci chociażby Marcin Wasilewski. Roberth Huth i Wes Morgan grają od początku sezonu na tyle dobrze, że Polak w lidze wystąpił tylko raz, a zadowolić się musiał występami w krajowych pucharach. Z drugiej strony zawodnicy nie dają szkoleniowcowi żadnych powodów do zmiany.
Homofob z Neapolu i postrach Mourinho
O tym, że Sarri potrafi być nie tylko świetnym taktykiem, bardzo dobrym motywatorem, ale również agresywnym atakującym, przekonał się jakiś czas temu Roberto Mancini. Szkoleniowiec Napoli nazwał swojego kolegę po fachu pedałem, a we Włoszech wybuchła panika.
O co poszło? Mancini wstał z ławki trenerskiej i zapytał sędziego technicznego, dlaczego doliczono do drugiej połowy aż pięć minut. Widząc to Sarri nazwał go pedałem, ciotą, a oburzony adresat tych słów nie mógł dojść do siebie. Tak wyglądała relacja trenera Interu, który przyznał, że po meczu przyjął od Sarriego przeprosiny. Nie przeszkadzało mu to jednak w późniejszym ciągnięciu tematu i mówieniem, że dla kogoś takiego nie powinno być miejsca w futbolu. Może wtedy łatwiej byłoby mu dostać się z Interem do Ligi Mistrzów?
Cała sytuacja pokazała doskonale, że Sarri to nie jest grzeczny starszy pan i jeśli uzna to za stosowne, to zaatakuje. Choć oczywiście forma takiego ataku na pewno pozostawia dużo do życzenia, to teraz potrafi podejść do całej sytuacji w nieco luźniejszy sposób. Niedawno powiedział nawet, że nie miałby nic przeciwko temu, aby w jego zespole zagrał gej.
Z drugiej strony Claudio Ranieri przychodząc do Leicester był skazany na rywalizację nie tylko z ligowymi rywalami. Przede wszystkim musiał sprawić, że ludzie przestaną go postrzegać jako tego, który przegrał z Wyspami Owczymi i zaliczył kilka mało udanych epizodów w różnych klubach.
I podobnie, jak Sarri miał swój konflikt z Mancinim, on również miał swojego wielkiego oponenta. Gdyby na początku sierpnia zadano pytanie kto zostanie zwolniony w grudniu – on czy Jose Mourinho, to pewnie nikt myślący choć trochę logicznie, nie wskazałby na Portugalczyka. Chichot losu sprawił jednak, że ten który w opinii wielu miał walczyć o mistrzostwo został wyrzucony z pracy, a ten który miał spaść, bije się teraz o tytuł mistrzowski.
Na triumfie nad The Special One Ranieriemu zależało zapewne szczególnie. Gdy obaj panowie pracowali równocześnie we Włoszech, Portugalczyk nie szczędził swojemu starszemu koledze złośliwości, lubił nawiązywać do jego braku sukcesów z Chelsea, którą on wziął po nim i wzniósł na wyżyny. Wtedy argumenty boiskowe były po jego stronie, jednak w tym sezonie karta się odwróciła.
W tym sezonie na King Power Stadium „Lisy” ograły The Blues i Ranieri w końcu mógł triumfować. Przy okazji tego spotkania oczywiście odniósł się do postaci swojego oponenta. – Opowiadał te wszystkie rzeczy dlatego, że się mnie boi. Tak działa Jose Mourinho, to jego metoda na przeciwnika, którego chce pokonać. Kiedy pojawiła się informacja, że przechodzę do Leicester, był pierwszą osobą, która wysłała mi wiadomość z gratulacjami. Mój uścisk na koniec meczu był uczciwy.
Czy to w jakiś szerszy sposób pomogło zespołowi? Pewnie nie, ale samemu Ranieriemu dało dużo pewności siebie. To w końcu on zwolnił człowieka, który jeszcze niedawno szydził z niego na każdym kroku.
Jeden z panów woli szaleć przy linii bocznej, drugi ostry język pokazuje na konferencjach prasowych. Obaj zbudowali jednak świetne zespołu, nie musząc czekać na wyniki po kilka miesięcy, albo i nawet lat.
Być może pomogło im to, że mało kto zakładał, że tak szybko wskoczą na najwyższe obroty (Napoli), albo że w ogóle znajdą się na szczycie (Leicester). Może ten fakt sprawił, że mogli pracować spokojniej i w większej ciszy szykować zespół do gry na szczycie. Prawdziwy test czeka ich teraz, kiedy już znaleźli się na świeczniku. Dadzą radę utrzymać się na szczycie?
Damian Wiśniewski