Kibice Galatasaray mówią na niego “Generał”, rumuńscy fanatycy “Regele”, czyli król. George Hagi, jedna z legend światowej piłki, najlepszy rumuński piłkarz w historii, była dziesiątka Barcy i Realu, najbardziej znany jest jednak jako “Maradona Karpat”. Dziś obchodzi 51 urodziny.
Hagi zaczynał karierę w latach osiemdziesiątych, a Rumunia spowita była wówczas w oparach absurdu. Jego kariera również – wypożyczenie na jeden mecz (!) do Steauy, na Superpuchar Europy, w którym strzelił bramkę. Wypożyczenie przedłużone o kilka lat, wbrew woli poprzedniego klubu, ale tak chciał miłościwie panujący Rumunom Ceausescu. Ze Steauą Hagi doszedł do finału Pucharu Mistrzów, otrzymał oferty z Milanu, Bayernu, Juve, ale nie mógł się wyrwać. Ceausescu zapewniał mu jednak najlepszy byt, jaki wówczas dało się osiągnąć w Rumunii – Hagi miał willę z basenem, prywatnego szofera, żył w luksusach.
Gdy ustrój padł i otworzyły się drzwi na zachód, nie wahał się. Wybrał Real.
Jak mu poszło na Bernabeu? Cóż, nie ma dramatu, swoje strzelał, kilkakrotnie zachwycił, ale sam po latach przyznał, że zawiódł. Był tak przyzwyczajony do bycia gwiazdorem pierwszej wielkości, do pociągania za wszystkie sznurki w drużynie, że gdy przyszło mu się dzielić władzą i boiskowymi wpływami, zaczynał szwankować. Grać chimerycznie.
Swoje o Serie A początku lat dziewięćdziesiątych mówi, że taki kozak jak Hagi szedł z Realu do Brescii, drużyny, która walczyła się o utrzymanie. Zresztą, Hagi nawet spadł i grał w Serie B! Był tu jednak “Generałem”, a więc obsadzono go w roli, w której czuł się najbardziej komfortowo. Na mundial do USA jechał jako kapitan, drugoligowiec – choć w glorii awansującego.
W kadrze grał siedemnaście lat, od 1983 do 2000, wciąż nikt nie strzelił większej liczby bramek niż on. Poprowadził Rumunię na mundialu w USA do historycznego ćwierćfinału, fantastycznie asystując, strzelając, rozgrywając kapitalny turniej – Rumuni zachwycali. Po drodze wyeliminowali Argentynę, a zatrzymali ich dopiero Szwedzi w karnych. Prawda jest taka, że Rumunia była wtedy w takiej formie, iż nikomu nie musiała się kłaniać, trochę więcej szczęścia w serii “jedenastek” a kto wie, może mieliby szansę na tytuł.
Hagi zachwycił tak, że z Italii wyciągnęła go Barca, a konkretnie Cruyff. Był to krańcowy etap Dream Teamu Johana, ale pamiętny: Guardiola, Romario, Stoiczkow, Koeman, z nimi przyszło Hagiemu grać. Trapiły go jednak kontuzje i choć swoje zrobił, tak nie zachwycił tak, jak liczono. Podobnie jak w Realu po dwóch latach odszedł.
Odszedł do Galatasaray, które – dziś z perspektywy można powiedzieć – było jak szyte na miarę pod jego umiejętności i charakter. Tu mógł rządzić, być najważniejszy, ale jednocześnie otoczono go bardzo utalentowaną grupą piłkarzy – nie dość utalentowaną jednak, by ktoś podważał jego królewską pozycję. Kibice go uwielbiali, zarówno za to jak grał, jak i za to, kim był. W Galatasaray zapisał piękną kartę, bo do dziś żaden turecki klub nie może się pochwalić zdobyciem europejskiego pucharu, a Galata wygrała Puchar UEFA i Superpuchar – w tym drugim meczu zbiła Galacticos.
Wielki piłkarz, dziesiątką starych czasów – taka, która musi być obsadzona w roli reżysera i głównodowodzącego, by w pełni pokazać swój kunszt.
FIFA wybrała jego kiwkę jako jedną z najlepszych w historii