Zdarza się, że transfery upadają na ostatniej prostej – jedna ze stron może się wycofać, uznać, że poszuka czegoś innego albo po prostu dostać w międzyczasie lepszą ofertę. To specjalnie nie dziwi, ale ucieczka z hotelu tuż przed testami medycznymi i podróż pociągiem do innego kraju, by podpisać kontrakt marzeń? To brzmi już znacznie ciekawiej.
– Jeśli liczysz na okup, mogę powiedzieć, że nie mam pieniędzy. Mam za to zestaw pewnych umiejętności, które nabyłem podczas bardzo długiej kariery. Umiejętności, które robią ze mnie koszmar dla takich ludzi jak ty. Jeśli puścisz moją córkę teraz, to będzie koniec. Nie będę cię szukał ani ścigał. Ale jeśli tego nie zrobisz, będę cię szukał, znajdę cię. I zabiję – tak mniej więcej brzmią słowa, które wypowiada Liam Neeson w „Uprowadzonej” do albańskich porywaczy, którzy wpadli na genialny pomysł, by porwać akurat jego córkę. Klasyka, cytowana w internecie przy każdej możliwej okazji.
W przypadku piłkarzy nie jest może aż tak dramatycznie, a żaden menedżer, dyrektor sportowy czy prezes klubu nie ruszył w pościg za tymi, którzy sprzątnęli mu sprzed nosa zawodnika. Ale wcale nie znaczy to, że nikt nie miał na to ochoty.
Przez lata zdążyliśmy przyzwyczaić się do tego, że zakulisowa część piłki nie należy do tych elementów życia, gdzie dominuje kurtuazja i wzajemny szacunek. Transfery, w których pojawiał się nagły zwrot akcji, tylko potwierdzają, jak napięta bywa atmosfera.
***
Nie zawsze czysta walka o podpis zawodnika to nie wytwór współczesnego sportu, ale wiadomo, że w ostatnich latach gra mocno się zaostrzyła. Agenci nie próżnują, a i piłkarze nie mają oporów, by wybrać tego, który lepiej przemówi do ich ambicji, zawodowych perspektyw, serca i duszy portfela. Każdy chce dostać jak największy kawałek tortu.
Gdyby trzeba było znaleźć początek całej historii, można by przenieść się do Manchesteru z początków ubiegłego wieku. Jedno z wielu potwierdzeń, że rywalizacja City i United sięga właściwie samych korzeni dyscypliny. „Czerwone Diabły” (wtedy nazywane jeszcze „The Reds”, w mieście pojawiły się w 1902 roku) skorzystały z kar nałożonych na lokalnego rywala w związku z nie do końca legalnym wypłacaniem wynagrodzeń.
„Obywatele” musieli wystawić 17 swoich zawodników na sprzedaż, ale 4 z nich trafiło do Manchesteru United jeszcze zanim szansę na powalczenie o nich dostały inne kluby. Słowo „aukcja” chyba najlepiej oddaje charakter tego, w jaki sposób mieli znaleźć nowe zespoły. Wśród nich znaleźli się Herbert Burgess, Sandy Turnball i Jimmy Bannister.
Był 1906 rok, dwa lata później United zdobyło pierwszy mistrzowski tytuł w swojej historii, a wspomniana trójka odegrała w tym dużą rolę. Droga do profesjonalnej piłki miała trwać jeszcze przez kilka dekad, ale nauka korzystania z okazji została rozpoczęta.
***
Zamieszanie związane ze zmianą barw klubowych w późniejszych latach dotykało wielu piłkarzy. Przykład najbardziej spektakularny (i jeden z najbardziej kontrowersyjnych, komentowany do dziś) pozostaje Alfredo di Stefano. Wymieniany w gronie największych w historii, owiany legendą, przez lata kluczowy gracz „Królewskich”.
W 1953 roku starała się o niego Barcelona i właściwie nie tyle mogła, co powinna sprowadzić go na Camp de Les Corts (Camp Nou powstał kilka lat później). Dogadała się z River Plate, które miało prawa do piłkarza, ale zawiłości w tym przypadku było dużo więcej. Di Stefano występował wówczas w kolumbijskim Milionarios, ale w Kolumbii rozpoczęło się wówczas El Bogotazo, dziesięcioletni okres krwawych rozruchów po zabójstwie jednego z polityków partii liberalnej. Di Stefano znalazł się w pułapce, nie mogąc występować w żadnym z klubów, był bliski zakończenia kariery. Barcelona wyciągnęła do niego rękę.
Argentyńczyk zagrał nawet w 3 meczach towarzyskich i miał tworzyć największy duet tamtych czasów razem z Węgrem Ladislao Kubalą. I wtedy do gry wkroczył Real Madryt, który negocjował z Milionarios. Wersji tego, jak doszło do transferu jest przynajmniej kilka, ale najbardziej prawdopodobna jest ta, według której Barcelona potknęła się na ostatniej prostej negocjacji – kiedy już ustaliła szczegóły z River, pojawiły się problemy z Kolumbijczykami, które wykorzystali „Królewscy”.
W związku z całym zamieszaniem spór skierowano do FIFA, a wyjście z sytuacji, które zaproponował były poproszony o arbitraż były prezes hiszpańskiej federacji piłkarskiej, było kuriozalne – Argentyńczyk miał grać po sezonie w każdym z klubów, na co początkowo „Duma Katalonii” wyraziła zgodę, później zaś pod presją (tu znów pojawiają się różne wersje, czy chodziło o reżim generała Franco czy reakcję prasy i kibiców) zrezygnowała z piłkarza, a cały zarząd podał się do dymisji.
***
Polityka, związki z dyktaturą Franco, rywalizacja dwóch wielkich klubów i tony nienawiści – uderzyliśmy w poważne tony. Łatwo jednak znaleźć coś, co oferuje głównie element zaskoczenia. Właśnie to wykorzystał do zmiany barw klubowych Park Chu-Young, który po dobrym sezonie 2010/11 w Monaco znalazł się na celowniku Lille, ówczesnego mistrza Francji. Problem w tym, że w międzyczasie na stole pojawiła się też oferta z Arsenalu.
Koreańczyk kilkoma niezłymi ruchami doprowadził do tego, że sprowadzenie go do Londynu wryło się w historię piłki jako jeden z najbardziej absurdalnych transferów. Szczególnie, że był to jedyny powód, dla którego warto zapamiętać jego nazwisko – jako piłkarz „Kanonierów” zaliczył spektakularną klapę. Tułał się na wypożyczeniach, w sumie zaliczył 7 występów w klubie przez 3 lata.
Monaco i Lille dogadały się co do kwoty transferu, także kontrakt był już gotowy. Wtedy miał miejsce telefon od Arsene’a Wengera i Francuzi przed podpisaniem umowy odkryli, że Koreańczyk zniknął z hotelu. Tajemnica nie do rozwiązania? Niekoniecznie, bo piłkarz po prostu zapakował się do pociągu Eurostar i ruszył do Londynu.
– Jesteśmy zszokowani tym zachowaniem, to nie do zaakceptowania jeśli chodzi o postawę człowieka. Z drugiej strony pokazało, że dla kogoś takiego nie ma miejsca w Lille – grzmiał prezes oszukanego klubu, Michael Seydoux.
Nie wiadomo, czy zawodnik musiał uciekać z hotelu po związanych prześcieradłach i w jaki sposób umknął ochronie, która przecież powinna trzymać go pod bronią. Wiadomo za to, że nawet jeśli Lille nie stosowało takich środków bezpieczeństwa, to na pewno wyciągnęło z tego przypadku lekcję.
***
Dobrą nauczkę dostał też Tottenham, który miał w planach sprowadzenie Emmanuela Petita. W 1997 roku Francuz przybył do Londynu, żeby negocjować warunki kontraktu na White Hart Lane. Spotkanie z prezesem Alanem Sugarem i menedżerem Gerrym Francisem przebiegało w dobrej atmosferze, ale pomocnik powiedział, że potrzebuje jeszcze czasu do namysłu. Dopiero później okazało się, z jakiego powodu – prosto ze stadionu Tottenhamu udał się na Highbury, żeby negocjować z Arsenalem. Trzeba przyznać, że przedstawiciele Kogutów mieli gest, bo zapłacili mu za taksówkę, którą pojechał podpisać umowę z największym rywalem.
– Po dwóch godzinach rozmów zamówili mi czarną taksówkę, która była już opłacona. Pojechałem więc spotkać się z Arsenem Wegnerem, który czekał z Davidem Deinem (wiceprezes Arsenalu – przyp. red.) i dogadałem się z nimi. Wtedy nie wiedziałem jeszcze o rywalizacji obu klubów, ale potem doszło do mnie, że to tak, jakby Marsylia zapłaciła za taksówkę piłkarza, który pojechał podpisać kontrakt z PSG – mówił Petit po latach od tego wydarzenia.
Petit przyznał też, że nie chciał nikogo obrazić. No cóż, to nie zawsze wychodzi, więc może Tottenham nie powinien mieć pretensji. A mówiąc poważnie, nie powinien ich mieć dlatego, że prawie dekadę wcześniej sam dopuścił się nie do końca czystego zagrania wobec Manchesteru United. Najwyraźniej karma zdecydowała się wrócić.
***
Pierwszy poważny transfer Paula Gascoigne’a, jednego z najbardziej utalentowanych zawodników swojego pokolenia, był dość specyficzny. Grający w Newcastle i mający za sobą debiut w młodzieżowej reprezentacji Anglii pomocnik wahał się między Manchesterem United i Tottenhamem. Koguty walczyły ostro, namawiając piłkarza do podpisania kontraktu hojnością lekko przekraczającą kwotę, która dekadę później poszła na taksówkę dla Petita.
Według „Gazzy” Czerwone Diabły wykładały duże pieniądze, a sam piłkarz podczas rozmowy z udającym się na wakacje Alexem Fergusonem zapewnił o tym, że podpisze kontrakt po jego powrocie. W drodze do Manchesteru odebrał jednak telefon od Irvinga Scholara, prezesa Tottenhamu.
– Paul, dajemy ci 2,5 tysiąca funtów tygodniowo, ale nie tylko. Kupimy twojemu ojcu dom – obiecywał Scholar.
– Hej, Tottenham chce nam kupić dom, co myślicie? – zapytał rodziców, którzy jechali z nim samochodem.
– Brzmi dobrze, na co w takim razie czekasz? – zapytał ojciec.
– Dobra, zgadzam się – powiedział prezesowi Kogutów. Krótka piłka, ale sądząc po tym, jakie rzeczy robił Anglik, to bardzo prawdopodobny scenariusz.
Chwilę później tata piłkarza przypomniał sobie, że chciałby jeszcze coś, co mogłoby wypełnić garaż w nowym miejscu zamieszkania, siostra zaś zażyczyła sobie domowe solarium. Tottenham zgodził się na wszystko i dostał Gascoigne’a na 4 lata.
– Pewnie chodziło o to solarium, na które nie było stać Manchesteru. Gdyby moja siostra mogła smarować się samoopalaczem, miałbym więcej trofeów – żartował Gascoigne, kiedy pytano go o to, czy żałuje, że nie podpisał kontraktu z United. Jeśli oceniać ten ruch bardziej mniej w stylu „Gazzy”, to powodów do śmiechu nie było za dużo. W chwili podpisywania kontraktu Manchester był pod Tottenhamem w ligowej tabeli, ale już niedługo miał zostać drużyną, która wygrywała wszystko. Gascoigne zdobył tylko Puchar Ligi i nie spotkał nikogo, kto byłby w stanie pomóc mu w rozwiązaniu problemów. Alkohol, narkotyki, imprezy i łożenie na to ciężkich pieniędzy – kolejna smutna historia, których w piłce nie brakuje.
***
Czy słowo dane innemu klubowi coś w ogóle znaczy? Przyjmijmy, że to skomplikowane. W przypadku Roya Keane’a, jeden telefon od Alexa Fergusona był kluczowy, by zapomnieć o składanych obietnicach. Zawodnik zdecydował się pojechać i porozmawiać z menedżerem, zanim podpisze kontrakt z Blackburn Rovers, mimo tego, że był dogadany z Kennym Dalglishem. Argumenty? Szkoleniowiec „Czerwonych Diabłów” powiedział, że w najbliższych latach jego zespół zdominuje rozgrywki ligowe bez względu na to, czy Irlandczyk dołączy do zespołu czy nie. Ale przyznał, że wygrana Ligi Mistrzów będzie możliwa tylko z nim na pokładzie.
– To było jak wyważanie otwartych drzwi – przyznał Keane, po czym postanowił postawić przed faktem dokonanym Dalglisha. Można domyślić się, że ten specjalnie zadowolony nie był, zarzucał piłkarzowi, że ten złamał umowę (której nigdy nie podpisał) i oskarżał go o nieczystą grę (podczas gdy sam miesiącami namawiał go na transfer do Blackburn za plecami Briana Clougha, prowadzącego wówczas Nottingham). Po zamieszaniu związanym z transferem, Keane ostatecznie trafił na Old Trafford, a reszta to już kawał dobrej, przepełnionej sukcesami historii.
***
Jeśli o którymś klubie można powiedzieć, że wyspecjalizował się w skutecznym przekonywaniu zawodników do nagłej zmiany planów, bez większych wątpliwości będzie to Chelsea. Lista piłkarzy, którzy tuż przed podpisaniem kontraktu w innym klubie odbijali w kierunku Stamford Bridge, robi wrażenie. Ostatni przykład to Pedro, przez długie tygodnie łączony z Manchesterem United, ostatecznie przechwycony przez Mourinho Cóż, w tym sezonie oba kluby są w sytuacji dalekiej od ideału, ale to już zupełnie inna sprawa. Lista graczy, których Chelsea zgarnęła rywalom przed Pedro:
– Arjen Robben (blisko Manchester United)
– John Obi Mikel (praktycznie w Manchesterze United, „Czerwone Diabły” informowały o podpisaniu kontraktu na swojej stronie, zresztą bez większego trudu znajdziemy jego zdjęcia w klubowej koszulce)
– Petr Cech (nieskutecznie namawiany przez Arsenal)
– Juan Mata (jak wyżej)
– Mohammed Salah (rozmowy z Liverpoolem mocno się przeciągały)
– Willian (pożegnał się z Tottenhamem tuż przed testami medycznymi, swoje zrobił telefon od Romana Abramowicza do właściciela Anżi Machaczkała)
Nie znaczy to jednak, że na Stamford Bridge trafiają wszyscy, o których tylko zamarzy aktualny menedżer zespołu. Robinho, w którego w 2008 roku można było jeszcze wierzyć, po transferze z Realu Madryt znalazł się w Manchesterze City. Był to pierwszy z wielkich transferów zespołu po tym, jak swoje petrodolary zainwestował weń Mansour bin Zayed. Pewnie warto było zrobić to tak, by jednocześnie pokazać rywalom, że w Premier League znalazł się nowy gracz, który będzie brał każdego, na kogo przyjdzie mu ochota.
Problemy były tutaj przynajmniej dwa. Jeden dotyczył tego, że Robinho okazał się niewypałem, drugi, że najwyraźniej nawet nie zorientował się, że przeszedł do Manchesteru City – dość dobrze pokazała to pierwsza konferencja prasowa z jego udziałem.
– Chelsea złożyła ostatniego dnia okienka świetną ofertę, którą zdecydowałem się zaakceptować – powiedział już na samym początku pobytu w klubie. Trudno to nazwać dobrym wejściem.
***
Joan Laporta mówiący, że uzgodnił z Manchesterem United cenę za Davida Beckhama? To miało miejsce w 2003 roku, standardowo, przy okazji wyborów na prezydenta „Dumy Katalonii”. Mistrzowski chwyt, który nigdy nie znalazł przełożenia na rzeczywistość. Czy Real Madryt podprowadził Barcelonie zawodnika? To akurat mocno wątpliwe, bo Beckham był już właściwie dogadany z „Królewskimi”, ale zabieg Laporty odegrał swoją rolę, przyczyniając się do wywalczenia prezydentury.
Z tym transferem można powiązać sprowadzenie na Camp Nou Ronaldinho. Po incydencie, kiedy Ferguson trafił butem Beckhama, dni Anglika na Old Trafford były już policzone. Manchester rozglądał się za kimś, kto miałby go zastąpić. Gwiazda Brazylijczyka jeszcze nie świeciła w pełni, ale przesądzone było, że po dwóch sezonach w PSG przejdzie do któregoś z europejskich gigantów. Domysły, spekulacje i plotki zalewały media, ale po latach Ronaldinho przyznał, że od transferu do „Czerwonych Diabłów” dzieliło go 48 godzin. Zadecydowała osoba Sandro Rosella, który był wcześniej dyrektorem wykonawczym Nike w Brazylii, gdzie poznał świetnie zapowiadającego się piłkarza.
– Dogadywaliśmy szczegóły, kiedy zadzwonił i powiedział, że wygra wybory na prezydenta Barcelony. Powiedziałem mu, że do niego dołączę, a Anglikom, że wybieram Barcelonę. Wybrałem dobrze – mówił niepodrabialny Ronaldinho.
Przykładów jest więcej, ale z wiadomych względów większość takich transakcji nie mocno nagłaśniania. Dla jednego z klubów to może być deklaracja siły, znak, że mają argumenty, które do zawodników trafiają. Wszystkie kulisy rozmów są jednak starannie ukrywane, w oficjalnych komunikatach trudno oczekiwać smaczków dotyczących spełniania specjalnych życzeń czy obiecywania złotych gór. Decyzje piłkarzy zawsze będą budzić kontrowersje, można zastanawiać się, jak ich kariera potoczyłaby się, gdyby trafili do innego środowiska.
Ktoś im zabrania wybierać lepsze oferty? Nie, ale czasem warto przemyśleć kilka spraw, zanim dokona się spektakularnej ucieczki, wskoczy do (właściwie dosłownie) pędzącego pociągu, żeby zainkasować miliony monet.
PAWEŁ SŁÓJKOWSKI