Kibice Legii raczej nie będą najlepiej wspominać 2015 roku. Zarówno wiosną, jak i jesienią drużyna grała poniżej oczekiwań w lidze, w której obydwie rundy skończyła na drugim miejscu oraz dwukrotnie została brutalnie sponiewierana w europejskich pucharach. Tak naprawdę cały rok można by spisać na straty, gdyby nie jedno wydarzenie. Mamy tu na myśli wielkie piłkarskie święto, jakim był rozgrywany na Stadionie Narodowym finał Puchar Polski, po którym warszawianie mogli z dumą przejść przez strefę mieszaną wznieść trofeum. Gdyby nie te rozgrywki, mielibyśmy pełen obraz nędzy i rozpaczy.
Teraz jednak słyszymy, że kolejną edycję Pucharu Polski Legia zamierza odpuścić. I bynajmniej nie jest to wymysł stratega pokroju Franciszka Smudy czy innego Napoleona futbolu, a samego prezesa i właściciela klubu. Bogusław Leśnodorski na łamach “Polska The Times” otwarcie przyznał, że w przyszłym roku – o ile nic się nie zmieni w ligowym systemie – w krajowym pucharze będą kopać juniorzy. Cała wypowiedź brzmiała następująco:
Liczba meczów stała się chora. W lidze gramy ich 37, awansując do fazy grupowej Ligi Europejskiej należy doliczyć 12, Puchar Polski to kolejne kilka spotkań. Dalej: ewentualny Superpuchar. To daje łącznie blisko 60 gier. A niektórzy jeszcze grają w reprezentacjach. To morderstwo. Dlatego jeśli nic się nie zmieni, to – i mówię poważnie – w kolejnym Pucharze Polski zagra nasza druga drużyna. Juniorzy. Pierwszy zespół w ogóle odpuści rozgrywki. Być może to wyjście do którego będziemy zmuszeni.
Zastanawiamy się tylko, czy taka wypowiedź ma jakikolwiek sens, poza – co oczywiste – wywarciem presji na niektóre środowiska. No bo, pomyślmy, co Legia mogłaby zyskać wystawiając w kolejnym Pucharze Polski juniorów? Niewiele, zwłaszcza że:
a) Przez cały rok w Pucharze Polski Legia może zagrać maksymalnie siedem spotkań.
b) Problem z wysokim natężeniem gier dotyczy głównie jesieni, bo wiosną zazwyczaj Legii nie ma już w Europie. W XXI wieku inaczej było tylko dwa razy, kiedy to drużyna odpadała po pierwszym wiosennym dwumeczu.
c) W przyszłym sezonie (o którym mówił Leśnodorski) nie będzie wielkiego turnieju z udziałem Polski, więc – tak jak to bywało do tej pory – jesienią odbędą się dwa pucharowe mecze, a wiosną pięć.
Czyli odpuszczenie pucharu jesienią oznaczać będzie jedynie dwa mecze odpoczynku. A pamiętajmy, że w początkowej fazie rozgrywek można trafić naprawdę mało wymagającego rywala, przy którym można się mniej zmęczyć niż – daleko nie szukając – na treningu biegowym u Czerczesowa. Natomiast odpuszczenie Pucharu wiosną, przy szerokiej kadrze i prawdopodobnym pożegnaniu z Europą, ma jeszcze mniej sensu. Skoro grać mieliby wyłącznie juniorzy, to gdzie i kiedy ogrywaliby się bardziej doświadczeni rezerwowi, których przecież w drużynie nie brakuje? A może po prostu wiosną nie graliby wcale?
Kolejna sprawa to europejskie puchary. Gdyby prezes Leśnodorski wpadł na pomysł odpuszczenia Pucharu Polski w poprzednich rozgrywkach, to – oprócz utraty jedynego trofeum – zapewniłby drużynie dodatkowe dwa mecze w pierwszej rundzie Ligi Europy w obecnym sezonie. A to groziłoby wycieczką do Gruzji czy Armenii, co wiązałoby się z tysiącami kilometrów do przebycia oraz z grą w nieprawdopodobnym upale. Niewykluczone byłyby też kamienie i inne przedmioty lecące w stronę głów czołowych zawodników. Poza tym w taki właśnie sposób prezes odzyskałby dla drużyny dwa jesienne mecze, które oszczędziłby w Pucharze Polski.
Wiadomo, Legia gra naprawdę dużo, nawet więcej niż czołowe europejskie zespoły. Nie wydaje nam się jednak, by rezygnacja akurat z Pucharu Polski była tu wielką pomocą. Tym bardziej, że istnieje coś pomiędzy zupełnym odpuszczeniem rozgrywek i graniem w nich najsilniejszym składem. Zresztą w Warszawie doskonale zdają sobie z tego sprawę, bo w ten sposób uporano się chociażby w sierpniu na wyjeździe z Górnikiem Łęczna, czyli – było nie było – przedstawicielem Ekstraklasy. Wtedy Henning Berg delegował do gry Kuciaka i solidną defensywę, a pomoc zestawił z Kopczyńskiego, Makowskiego, Ryczkowskiego i Pablo Dyego. Jak pamiętamy, warszawianie spokojnie awansowali, pokazując przy okazji, że można sobie poradzić bez sięgania po radykalne rozwiązania.
Fot. FotoPyK