Polskie kluby lubią działać falami. Pamiętacie, co działo się przed kilkoma laty, gdy w Wiśle błysnął Melikson? Zaraz dyrektorzy sportowi ruszyli z TIR-ami do Izraela i zwieźli stamtąd tony szrotu (Ohayon, Cohen). Teraz po Nikoliciu – miejmy nadzieję, że z lepszym skutkiem – występuje podobna tendencja z Węgrami. Z rynku wciąż jednak nie znikają Japończycy. Od kiedy dobrą reklamę piłkarzom z Kraju Kwitnącej Wiśni zrobił Akahoshi, ekstraklasowi działacze spoglądają na nich jakoś przychylniej. We Wrocławiu właśnie zameldował się kolejny Azjata, niejaki Ryota Morioka.
Co wiemy o tym 24-latku? Teoretycznie – typowa dziesiątka, z niezłym przeglądem pola, zwrotnością i strzałem z dystansu. Azjatyckie media opisują go w samych superlatywach, ale po tym, co na temat tamtejszych dziennikarzy opowiadał Krzysztof Kamiński, jakoś jesteśmy ostrożni. Tam każdego piłkarza porównuje się do Tsubasy, bohaterów Dragon Balla czy jeszcze innych Pokemonów. Ale Morioka też nie jest kompletnym anonimem. Ostatnie lata spędził w Vissel Kobe – dokładnie cztery lata w J1 i jeden sezon w J2, czyli na zapleczu. Po tym okresie uznał, że nie przedłuży kontraktu i wyruszy podbijać Europę. W 160 meczach strzelił 26 goli i zaliczył 29 asyst, co zaowocowało zainteresowaniem ze strony Lokeren. W grudniu pisało się, że Morioka mógłby trafić właśnie do Belgii, więc momentalnie wytworzył się na jego punkcie w Japonii mini hype. Wcześniej zaliczył też dwa mecze w reprezentacji, dzięki czemu zamienił się koszulką z Neymarem. Jak dotąd to jego najbardziej okazałe trofeum w karierze.
Japonia to oczywiście jedna wielka zagadka i czasem ktoś potrzebuje najpierw się otrzaskać w lidze łotewskiej jak Akahoshi, żeby potem błysnąć w Polsce. Nie zmienia to faktu, że transfer Morioki wygląda całkiem sensownie. CV? Nie najgorsze. Wiek? Idealny. Liczby? Też co najmniej przyzwoite. Warunki fizyczne? Trudno się przyczepić. Morioka jeszcze nie podpisał kontraktu, ale już pojawił się we Wrocławiu, spotkał się z telewizją klubową Śląska i czeka właśnie na badania medyczne. Jeżeli je zaliczy – co w 99 procent przypadków stanowi formalność – to wrocławianie doczekają się naprawdę ciekawego zawodnika.