Dokładnie sześć lat temu dowiedzieliśmy się, że Polska jednak nie wygra Pucharu Króla (ależ to wszyscy przeżywaliśmy!). Spokojnie, już wytrzeźwieliśmy po wczorajszej nocy, Smuda nie został zaproszony do Copa del Rey, a na turniej przebierańców w Tajlandii, gdzie rezerwy reprezentacji Polski mierzyły się z rezerwami Danii, Tajlandią i Singapurem. 17 stycznia 2010 dostaliśmy baty od ósmego garnituru Duńczyków, w bramce stał Mariusz Pawełek, a całe zgrupowanie było tak poważne, że “Franz” zabrał aż na nie swoją… małżonkę. Brr, jak dobrze, że te czasy już za nami.
Mityczna wyprawa do Tajlandii. To zgrupowanie nawet nie musiało się zaczynać, a już pachniało absurdem na kilometr. Główny zarzut – dzięki temu turniejowi status reprezentanta zyskali tacy ludzie jak Jacek Kiełb, Jakub Tosik czy Tomasz Nowak, swoją pozycję regularnego kadrowicza ugruntował Sebastian Przyrowski (to był jego ósmy i dziewiąty występ!). Czy mieli jakąkolwiek szansę, żeby w ogóle być rozpatrywanym w kontekście Euro 2012? Oczywiście, że nie. Czy ewentualny zły występ na turnieju mógł zachwiać pozycję ówczesnych etatowych reprezentantów („Lewy”, Rybus, Iwański, Peszko)? Nie żartujmy. Czy cały wyjazd odbył się tylko po to, żeby małżonka Smudy miała się gdzie poopalać? Na to wygląda.
Drugi zarzut – termin zgrupowania, który był kompletnie z czapy. No bo kto testuje formę przed rozpoczęciem jakichkolwiek przygotowań do sezonu? Piłkarze polecieli do Tajlandii świeżo po urlopach, zaliczyli ledwie symboliczne jednostki treningowe, sprawdzili się w składzie, w którym już nigdy później się nie zobaczą, o grze w kadrze już nie wspominając. Mogli przecież w tym czasie zostać w klubach i przygotowywać się do rundy wiosennej, ale kto by wpadł na tak oczywisty pomysł.
Z meczu z “Danią” zapamiętaliśmy też smutny jubileusz „Lewego”, który… nie strzelił gola w kadrze od dziesięciu meczów. Choć dziś – kiedy już wiemy, jaką karierę zrobił – wydaje się to niewiarygodne, Robert wcale nie zaliczył spektakularnego wejścia do kadry, wręcz początkowo miał w niej status wyłącznie “perspektywicznego”, bo sportowo nikogo nie rzucał na kolana. Bilans jego pierwszych meczów w biało-czerwonej koszulce wygląda tak:
San Marino – Polska: 31 minut, gol
Czechy – Polska: 21 minut, bez gola
Słowacja – Polska: 1 minuta, bez gola
Irlandia – Polska: 45 minut, gol
Polska – Walia: 62 minuty, bez gola
Irlandia Płn. – Polska: 90 minut, bez gola
Polska – San Marino: 65 minut, gol
RPA – Polska: 90 minut, bez gola
Polska – Irak: 45 minut, bez gola
Polska – Grecja: 54 minuty, bez gola
Polska – Irlandia Płn.: 29 minut, bez gola
Słowenia – Polska: 29 minut, bez gola
Czechy – Polska: 27 minut, bez gola
Polska – Słowacja: 22 minuty, bez gola
Polska – Rumunia: 70 minut, bez gola
Polska – Kanada: 90 minut, bez gola
Polska – Dania: 70 minut, bez gola
Dziś aż trudno w to uwierzyć. Ale to dobry prognostyk, szczególnie dla Arka Milika, bo „Lewy” będąc w jego wieku o takich liczbach mógł tylko pomarzyć. Styczniowe zgrupowania okazały się na dłuższą metę totalnym niewypałem aż w końcu – i bardzo dobrze – zupełnie z nich zrezygnowano. Gdyby taka farsa miała się odbyć dziś, należałoby zrobić kadrowicza z Macieja Dąbrowskiego, Piotra Grzelczaka czy Mateusza Maka. Grzelczak z orzełkiem na piersi? Nawet nie chcemy sobie tego wyobrażać.