Kiedy ponad pół wieku temu reprezentowali Polskę poza granicami kraju, ich losami interesowali się wszyscy kibice. Dziś to drużyna zapomniana, która przeszła drogą od debiutanta w europejskich pucharach po ekipę zbierającą oklep od rezerw Milanu Milanówek. I nie ma czemu się dziwić, wszak obecnie ten zasłużony klub piłkarsko i organizacyjnie dotyka już dna. Stadion to relikt poprzedniej epoki, a drużyna? No cóż, teraz boryka się z podstawowymi problemami – od skompletowania składu po zorganizowanie miejsca do gry. Gwardia Warszawa w stolicy wciąż ma jednak swoich zwolenników i ludzi, którzy schwytają się przysłowiowej brzytwy by nie dopuścić do upadku klubu. Dziś właśnie o smutnej historii tego zasłużonego klubu, przed którym z miesiąca na miesiąc snują się coraz ciemniejsze perspektywy.
We wrześniu ubiegłego roku minęło dokładnie 60 lat od debiutu polskiej drużyny w europejskich pucharach. Debiutu zresztą całkiem przyzwoitego, bo choć zakończonego porażką w dwumeczu 1:4, to dzięki godnej postawie nieprzynoszącego wstydu. Gwardia w pucharach wystąpiła jednak raczej w wyniku odgórnej decyzji aniżeli na skutek świetnej postawy na krajowym podwórku. Przede wszystkim niespodzianką był sam fakt, że jakiejkolwiek drużynie znad Wisły uda się wystąpić poza granicami kraju. Organizatorzy Pucharu Europejskich Mistrzów Krajowych początkowo nie planowali zapraszać Polaków do wspólnej rywalizacji, ale zmusiła ich do tego decyzja włodarzy Chelsea Londyn, którzy uznali, że klub nie będzie przemierzał kilometrów po Starym Kontynencie by zmierzyć się ze słabszymi od siebie drużynami. W Polsce aktualnym mistrzem była Polonia Bytom i wedle panujących reguł to ona powinna mieć prawo startu w PEMK. Gwardia jako klub milicyjny od zawsze związana była jednak z Ministerstwem Spraw Wewnętrznych i Administracji, który dwoił się i troił by klub prezentował się godnie. Rezolutnie stwierdzono więc, że skoro nasza liga gra systemem wiosna-jesień to mistrzowska aktualnie Polonia wiosną będzie musiała udowodnić dobrą grą, że zasługuje na wojaże po Europie. Bytomianie nie spełnili jednak założenia według którego mieli znaleźć się w pierwszej trójce ligowej stawki, a to otworzyło drogę dla czwartych w tabeli “Harpagonów”.
Stołecznym los przydzielił szwedzkie Djurgårdens Sztokholm. Świeżo upieczony mistrz kraju w swojej drużynie mieścił wówczas kilku zawodników europejskiej marki. Do pierwszego starcia doszło 21 września 1955 roku na wypełnionym po brzegi stadionie w Skandynawii. Spotkanie pełne dramaturgii, włącznie ze spudłowanym karnym gospodarzy i kontuzją kluczowego dla Gwardii Krzysztofa Baszkiewicza, ostatecznie zakończyło się remisem 0:0.
Rewanż nie był dla stołecznych już tak kolorowy, zakończył się sromotną porażką 1:4. Mimo wszystko Polacy pozostawili po sobie dobre wrażenie na tle bardziej doświadczonego i silniejszego wówczas teamu szwedzkiego. Swoje pierwsze podejście zakończyli więc na 1/8 finału. Rezultat “Harpagony” próbowały poprawić dwa lata później, ale ostatecznie w 1/16 zostali wyeliminowani przez niemiecki SC Karl-Marx-Stadt (dzisiejsze Erzgebirge Aue). Warszawianie na arenie europejskiej mierzyli się jeszcze kilkukrotnie ogrywając między innymi włoską Bolonię czy węgierski Ferencváros Budapeszt, jednak za każdym razem bez większych sukcesów. Tym samym przetarli jednak szlaki późniejszym polskim uczestnikom rozgrywek na Starym Kontynencie.
Warto jeszcze poświęcić kilka słów temu jak Gwardia prezentowała się na krajowym podwórku. Wicemistrzostwo Polski z 1957 i Puchar Polski z 1954 to największe sukcesy w historii klubu. W kolejnych dekadach klub znaczył w rodzimym futbolu zdecydowanie mniej, ale wciąż w swojej historii ma kilku wychowanków, którzy zajęli istotne miejsce w dziejach polskiej piłki. Między innymi Dariusz Dziekanowski, Dariusz Dźwigała, Roman Kosecki czy Stanisław Terlecki to zawodnicy, którzy pierwsze kroki na piłkarskiej ścieżce stawiali właśnie przy ulicy Racławickiej.
Po wielu, wielu latach “Harpagony” znajdują się na marginesie już nie tylko polskiej piłki, ale także tej lokalnej, warszawskiej. W XXI. wieku klub osuwał się konsekwentnie. Zaczynał na szczeblu trzecioligowym, by przez kolejne lata poznać specyfikę czwartej ligi, a później okręgowki, klasy A aż dziś – klasy B. To właśnie od tego sezonu warszawianie zajmują miejsce w stawce na najniższym możliwym szczeblu. I żeby było jeszcze tragiczniej – radzą tam sobie zupełnie przeciętnie. Po jesieni sklasyfikowani są w połowie zestawienia, za plecami rezerw Gromu Warszawa, Milana Milanówek czy UKS-u Ołtarzew.
Jak nie wiadomo o co chodzi, chodzi oczywiście o pieniądze. To właśnie fatalny stan finansów był przyczyną brutalnego upadku tego zasłużonego klubu. Czkawką Gwardii odbiła się też historia. Obiekt, na którym przez wiele lat o ligowe punkty walczył zespół, od zawsze należał do miasta. Przed kilkoma laty w posiadanie objęła go Komenda Główna Policji i zadecydowała, że w zasadzie to najlepiej by było gdyby w tym miejscu powstał nowoczesny ośrodek treningowo-szkoleniowy. Przeznaczony oczywiście dla funkcjonariuszy. Fatalny poziom infrastruktury, obdrapane budynki i walący się stadion. Krok po kroku Gwardia odcinana była od obiektu aż w końcu na stałe została z niego eksmitowana.
Przez długi czas obiekt udawało się jeszcze wynajmować, ale stawki były sukcesywnie podnoszone (w pewnym momencie aż… ćwierć miliona złotych za miesiąc) czego efektem było zmuszenie klubu do poszukiwania boiska w innej części miasta. Rundę jesienną “Harpagony” rozegrały więc na boisku Zespołu Szkół im. Michała Konarskiego.
– Aktualne finanse klubu są w opłakanym stanie, nie stać nas nawet na stronę internetową. Póki co swoje mecze rozgrywamy przy ulicy Okopowej, przy szkole im. Michała Konarskiego. Na tę chwilę ciężko oszacować szanse powrotu na prawdziwy stadion Gwardii, ale widzimy światełko w tunelu. Zmienił się Komendant Główny Policji, odeszło kilku posłów, zmieniła się cała opozycja. W toku są trzy procesy sądowe, nie jest wykluczone, że w przyszłości wrócimy tam gdzie nasze miejsce – powiedziała nam prezes klubu, Małgorzata Terlecka-Fischer.
Sytuacja samej drużyny wisi na włosku już od kilku lat. Duży znak zapytania dotyczący startu w rozgrywkach pojawił się już w 2014 roku. Szczęśliwym trafem udało się jednak uzbierać zawodników i znaleźć chętnego poprowadzić tę drużynę trenera. Z miesiąca na miesiąc problemy się jednak nawarstwiały i aktualnie przewidzieć przyszłość drużyny to jak wróżyć z fusów. Ten sezon uda się dokończyć na pewno, a co dalej? Czas pokaże.
Jeszcze w grudniu na treningach drużyny pojawiało się po kilka osób i wydawało się, że runda jesienna może być ostatnią w historii “Harpagonów”. Na przełomie grudnia i stycznia udało się jednak wyprowadzić sytuację na prostą.
– Na tę chwilę jest trener, są zawodnicy, a drużyna na sto procent przystąpi do wiosennych rozgrywek. Poza tym w klubie trenują też juniorzy, jest rocznik 2001 i kilkunastu młodszych dzieciaczków. Nasz klub działa teraz pocztą pantoflową. Jeden przyjdzie na trening, potem pociągną ze sobą kolegę z podwórka. Staramy się napędzać to w ten sposób – uzupełnia prezes.
Najświeższy komunikat klubu głosi, że treningi rozpoczną się po 18 stycznia. W Gwardii wszyscy są jednak realistami i nikt nie myśli choćby o powrocie do A-klasy. Priorytetem jest uzyskanie stabilizacji finansowej, a także zgromadzenie grupy ludzi, którzy z zapałem będą chcieli trenować i walczyć o przetrwanie marki.
W samej stolicy świadomość dotycząca sytuacji klubu jest zaskakująco słaba. Przed kilkoma miesiącami na pomysł napisania książki o Gwardii wpadli Przemysław Popek i Michał Hasik z Fundacji na rzecz Historii Polskiego Sportu. Początkowo kapitał próbowali zebrać poprzez publiczną zbiórkę pieniędzy w internecie, ale zakładany cel udało się osiągnąć zaledwie w dziesiątej jego części. Ostatecznie publikacja została jednak wydana, a do dystrybucji trafi lada dzień.
– Projekt internetowej zbiórki pieniędzy na książkę cieszył się znikomym zainteresowaniem, co tylko utwierdza nas w przekonaniu, że klub nie jest obecny w świadomości młodych ludzi, którzy nie pamiętają czasów świetności “Harpagonów”. Z kolei starsze osoby, będące świadkami tamtych wydarzeń, sporadycznie lub prawie w ogóle nie korzystają z Internetu. Możliwe, że nasza książka będzie ostatnim świadectwem istnienia Gwardii, która może zaraz podzielić los innych zasłużonych stołecznych klubów – z przykrością zdradził nam Przemysław Popek.
Wydaje się, że jedną z niewielu szans na przetrwanie Gwardii jest znalezienia sponsora. Marki, która wpompuje pieniądze na spełnienie podstawowych kosztów utrzymania drużyny i klubu. Należy też pamiętać, że “Harpagony” to nie tylko sekcja piłkarska, ale także judo oraz lekkoatletyka. Wszystkie one cierpią na decyzjach władz głównie dotyczących obiektu. Póki co klubowi udaje się przeżywać z miesiąc na miesiąc, ale jeśli w najbliższej przyszłości nie uda się dźwignąć z marazmu to ten zasłużony zespół może zniknąć na dobre z piłkarskiej mapy Polski.
Przygotował Marcin Borzęcki