Pierwsze piwo z kolegą z drużyny, pierwsza wódka jakoś na obozie sportowym. Z tą ekipą pierwsza impreza w klubie, a z czasem pewnie większość specyfików, o których w obszernym wywiadzie dla Weszło mówi jeden z alkoholików ze środowiska. Rozmowę możecie znaleźć W TYM MIEJSCU, w teorii powinna być wstrząsająca, tyle że… dla wielu, dla zbyt wielu nie jest niczym nowym. Bo piwo i wódka z kolegami z zespołu to historia prawie każdego, kto kiedykolwiek wszedł do piłkarskiej szatni.
Anonim z niższych lig ze wspomnianej rozmowy zaczynał w jednym zespole z Lewandowskim, trenował go Leszek Ojrzyński, spotkał się na boiskach z wieloma chłopakami, którzy z czasem zrobili duże kariery. On sam został na dole, coraz częściej rozumianym nie jako niższe ligi, ale życiowe dno. Choć pozostał anonimowy, nietrudno do niego dotrzeć. Na Facebooku normalny chłopak, zdjęcie flaszki przed sylwestrem, pasterką, urodzinami, dniem mężczyzny i pewnie – jeśli byłoby trzeba znaleźć okazję – międzynarodowym dniem bez samochodu.
Wiadomo, inaczej wygląda impreza, gdy za wygrany mecz dostajesz kilka tysięcy, a inaczej, gdy lokalny prezes-bonzo z rulonu banknotów odwinie dla ciebie trzy dwudziestki. Ale przecież Luksusowa sponiewiera tak samo jak Jack Daniels, a kebab o trzeciej nad ranem w jednej z arabskich budek nie smakuje wcale gorzej niż jakieś wynalazki w egzotycznej knajpie stanowiące podkład do kolejnych trunków.
Rany, jak się cieszę, że to wszystko mnie minęło, że ledwie przyglądałem się temu z boku.
Przy sylwestrowej imprezie widać jak na dłoni jak patologiczne jest nie tyle środowisko piłkarskie, co cała nasza kultura picia. A właściwie jej brak. “Ze mną się nie napijesz”? “Przy sylwestrze autem”? “Piwo będziesz w sylwka pił, może jeszcze soczku ci dolać”? “Jedno, malutkie, symbolicznie”. Nie trzeba być jakimś psychicznym chuderlakiem, by dać się złamać po czterdziestu minutach szyderstw, obelg i wyzwań. A dla alkoholika “jedno, malutkie, symbolicznie” potrafi się zamienić w tygodniowy maraton. Zresztą, kim jest właściwie alkoholik? Bo część fachowców twierdzi, że z pierwszym urwanym filmem już na zawsze wchodzisz w to grono. Według tej definicji – jak w tytule głośnego filmu o alkoholu – “wszyscy jesteśmy”…
W piłce nożnej taki “sylwester” wraz z “sylwestrowym” zestawem gadek o tym, jak to dobrze jest się razem napić zdarza się o wiele częściej. Młodzi, wysportowani mężczyźni, najczęściej z powodzeniem u kobiet, pewnością siebie. Mają siedzieć w domu? Filmy oglądać? Wiadomo, że lepiej pasują do dyskotekowych stroboskopów. A w ich migającym świetle lepiej odnaleźć się z płynnym przewodnikiem w małym kieliszku. Zwycięstwo dobrze oblać, porażkę dobrze jest utopić. Nowi robią wkupne, przy imieninach i urodzinach też wypadałoby coś postawić. Dowcipni, wygadani, z wielką przyszłością. Królowie życia, a przynajmniej nocnego życia.
Czterem zostaną fajne wspomnienia, piąty raz przyjedzie autem, innym razem wykpi się antybiotykiem, a z czasem zacznie omijać te miejsca i zrobi prawdziwą karierę. Ale szósty będzie jak rozmówca Leszka, który zagra na kacu sto dobrych meczów, zaliczy sto kapitalnych imprez i wypije sto litrów najprzedniejszych trunków. Potem zaś ten sam lokalny bonzo, który rzucał mu drobne za wygrane mecze uzna, że ma dość alkoholików w szatni. Zjazd szczebel niżej. Dwa szczeble niżej. A-klasa. Liga szóstek.
Zostaną coraz skromniejsze imprezy i coraz mniej smaczne trunki. Tylko “ciąg na bramkę”, w tym wypadku na kieliszek, pozostaną bez zmian. Tacy mają chyba najgorzej. Bezsprzecznie słabi i bez talentu w porę dają sobie spokój i zajmują się pracą. Najlepsi i najbardziej pracowici unikają kolejnych pułapek jak w komputerowej platformówce. Ci średni, drugoligowcy, trzecioligowcy, zbyt utalentowani, by to rzucić i zbyt słabi, by komukolwiek zależało na wyleczeniu ich z choroby alkoholowej. Zresztą, i niektórym ze szczytu pewnie zdarzy się spaść, tak jak “zdarzało się spaść” całej plejadzie gwiazd sprzed lat.
O tych największych nadal słyszymy, ciągle są przypominani, środowisko stara się podawać rękę, nawet jeśli oni sami twierdzą inaczej. Lista nazwisk jest długa, wystarczy wpisać w wyszukiwarkę “szczerze o alkoholu”, by znaleźć z pięćdziesiąt wywiadów z kiedyś wielkimi piłkarzami, którym z pełnej sukcesów i pucharów kariery zostały pełne puchary. Ale więcej jest takich, jak ten przepytany przez Leszka. Już dziś gdzieś na trzecioligowym zadupiu topiąc w kieliszku porażkę powoli zmierzają do dna. Co najgorsze – młodemu w drużynie powiedzą to samo, co sami usłyszeli kilka lat temu. Nie pijesz to pewnie kapujesz.
Lewandowscy spluną i wrócą na siłownię. Reszta będzie dopytywać kilka lat później na Facebooku, czy Żabki w wigilię są otwarte do 23 i “kto leci do Enklawy”. Nikt się o nich nigdy nie zatroszczy. Nikt ich nie zatrzyma. Nikt nie da im po latach opowiedzieć, jak przechlali swoją przygodę, bo – jak sami powiedzą – karierę to miał Boniek.
Piłka nożna, cholera jasna? A może rozsądniej tłumaczyć słowa Fergusona dosłownie. Krwawe piekło.